Detour

Data:
Ocena recenzenta: 7/10
Artykuł zawiera spoilery!


Gdzie w ogóle jesteśmy?

W dawnych latach amerykańskie wytwórnie filmowe dzielono na te naprawdę najgrubsze, tłuste ryby czyli "The Five Big Majors" w składzie MGM, 20th Century Fox, Paramount, Warner Bros., i RKO Pictures (posiadającym moją ulubioną zajawkę, którą można zobaczyć tu ,na trochę mniejsze, ale jeszcze dość grube rybki czyli - "The Three Little Majors" - United Artists, Columbia Pictures, Universal i na drobnice, której było wiele, często istniała krótko, a kręciła zazwyczaj niskobudżetowe filmy klasy "b" - z mało znanymi "gwiazdami", często kopiujące w swoich filmach motywy z "pierwszej ligi."

Jako iż dwa poprzednie filmy, o których pisałem pochodziły z największych wytwórni (The Glass Key z Paramount, a Nightmare Alley z Century Fox, więc teraz przyszła pora na coś z dolnej pułki - ale równie klasycznego! - a mianowicie Detour ze stajni Producers Releasing Corporation czyli jednego z bardziej zasłużonych "biedaków". Chociaż jak głębiej poskrobać okaże się, ten konkretny film miał budżet daleko większy niż przeciętny w tej wytwórni.

Pierwotnym pomysłem, było jednak, aby filmem zajęła się wytwórnia Warner Bros. - ta była zainteresowana, jednak chciała przeznaczyć na film 20 tys. dolarów, gdy tymczasem finałowy budżet przekroczył 110 tys.

Jechaliście kiedyś autostopem?

Film powstał w 1945 roku, i z czasem zdobył renomę jednego z bardziej "przykładowych" i kultowych filmów noir. Edgar G. Ulmer (m. in. The Black Cat(1934), Bluebeard(1944)) nakręcił go do scenariusza na podstawie opowiadania Martina Goldsmitha, który wraz z Martinem Mooney'em dopasował je do wymogów kina, a przede wszystkim Kodeksu Haysa.

Wsiadasz, czy nie?

Główne role wzięli na siebie Tom Neal jako Al Roberts oraz Ann Savage jako Vera. Większość filmu rozgrywa się miedzy tą dwójką. Świetna Ann Savage gra jedną z najciekawszych kobiet filmów noir - nie archetypiczną famme fatale jakich kilka już było, a śmiertelnie chorą kobrę, która rozumie tylko język dominacji, od momentu pojawienia się na ekranie, zgarnia tak naprawdę całą uwagę widza, i staje się centralnym motorem wydarzeń. Al Roberts zaś to tylko kolejny noirowy naiwniak, anty-bohater, który od jednego pechowego wydarzenia, podejmuje już tylko same złe decyzje, a przede wszystkim trafia nie na tą kobietę. W swojej złamanej i pełnej pretensjonalnego żalu do świata duszy nie jest wstanie przyjąć konsekwencji swoich decyzji, łatwiej mu zasłaniać się Bogiem, przeznaczeniem, czy inną tajemniczą siłą, która może kiedyś zwrócić na ciebie lub na mnie swoją uwagę, bez żadnego dobrego powodu. Vera jest zaś jego najgorszą marą, i najgorszą decyzją jaka mogła mu się przytrafić. Chce go ujarzmić całkowicie, wykorzystując i tworząc z niego na wpół żywą kukiełkę, którą tańczy, do melodii, które ta wygrywa groźbą i szantażem. Z czasem zaczyna traktować go jak swoją własność. Wraz z postępującym ujarzmianiem, zaczyna pokazywać też dominacje seksualną - zachowuje się niczym wulgarny seksualny myśliwy, który bawi się swoją zdobyczą wysyłając różne sprzeczne sygnały i ciesząc się z jej miernoty - tworzy iście upiorny obraz już od pierwszych słów (w zasadzie to chyba drugich), które wypowiada w filmie i nie spuszcza z tonu do samego końca - tworząc postać, której łatwo się na zapomina.

Dokąd jedziesz?

Pianista podrzędnego klubu muzycznego z Nowego Yorku, siada w jednej knajp gdzieś w Baltimore, i zaczyna porządkować swoje myśli, opowiadać historię, to widzom to samemu sobie, nie do końca wiadomo czy przedstawiając wydarzenia, tak jak przebiegały, czy tak jak on w nie wierzy, czy jeszcze inaczej - tak jak chcę abyśmy my uwierzyli - w końcu jest niewinny. Jego twarz znika gdzieś w ciemności, a on rozpoczyna długi, pełen rozgoryczenia retrospekcyjny monolog. Wszystko już się wydarzyło, czekamy tylko aby dowiedzieć się - jak to się stało, że przegrał swoje życie, co takiego zrobił, że stracił szanse na szczęśliwą miłość, wewnętrzny spokój, za co ma tak ogromne poczucie winny i krzywdy.

Klasyczny dla kina noir narator opowiadający nam historie, za kadru w formie retrospekcji (podobnie jak w Bulwarze Zachodzącego Słońca.(1950).

To skąd jedziesz, kolego?

Wszystko było dobrze, póki wraz z narzeczoną mieszkali w Nowym Jorku, jasne trochę odstawali od siebie spojrzeniem na życie i temperamentem, ale przecież nikt nie jest taki sam, nie? On był trochę bardziej zgorzkniały, ona trochę bardziej żywa, ale ogólnie jakoś się im wiodło. Do pewnego momentu oczywiście. Ona postanowiła wyjechać do Hollywood, zapragnęła sławy, chciała stać się wielka! A on chwilę później pojechał za nią. Miał tylko tyle pieniędzy, aby starczyło mu na jedzenie, a i z tym jak się się okazało przeszarżował. Gonił więc z Nowego Yorku do Los Angeles, łapiąc okazje - tyle, że czasy już nie te. Nikt nie zabiera nieznajomych już tak chętnie jak kiedyś. Zwłaszcza w brudnych koszulach. Był już całkiem niedaleko kiedy wydawało się, że miał farta, zabrał go jakiś bogaty bukmacher, który jechał do samego Los Angeles, a w dodatku postawił mu kolacje. Może, ta podróż to nie był jednak taki zły pomysł? Może teraz los się do nich uśmiechnie szerzej... Po pewnym czasie zmienili się za kierownicą, bukmacher chciał się zdrzemnąć, jechali tak parę godzin, aż zaczął padać deszcz, co ja tam mówię deszcz... Ulewa, a to był diabelski kabriolet. Trzeba było zjechać na pobocze, aby podnieść dach - dziwne tylko,że mimo deszczu właściciel samochodu się nie obudził, a gdy otworzyły się drzwi, wyleciał z automobilu niczym worek mięsa i nie fortunie uderzył głową o wielki wystający kamień. Trup na miejscu. A jemu kto by uwierzył? Każdy by od razu powiedział, że zabójca, że chciał pieniądze zabrać. Więc co miał zrobić? Pozbył się ciała zostawiając je w jakich przydrożnych chaszczach, i postanowił jechać dalej, do narzeczonej miał już nie daleko, był już prawie w Kalifornii - tyle, że przecież nikt mu nie uwierzy jak go zatrzyma w tym stroju, że to jego samochód. To też założył jego ubranie - przecież on go już nie potrzebował. Wziął też jego prawo jazdy, i portfel, i dowód osobisty...

Czy dobrze jedziemy?

Tak, historia brzmi dość niewiarygodnie, a później robi się jeszcze lepiej (lub gorzej, zależy jak na to spojrzeć). Ale nie o wiarygodność i prawdziwość
tu się rozchodzi, a o przegranego na samym starcie człowieka, który odbywa swoją koszmarną podróż na drugi koniec USA, coraz bardziej sobie uświadamiając w jak bardzo bez wyjścia sytuacji się znalazł. Może i jest wiele lepszych filmów, z lepszą fabuła, lepiej zmontowanych, i takich gdzie akcja nie rozgrywa się tylko na trzech małych planach + samochód (i to wciąż ten sam - chociaż to wszystko akurat nie musi być wadą - np. Dwunastu Gniewnych Ludzi(1957)), ale za to w bardzo niewielu jest równie lepkie poczucie niewygody, antypatii i nieodwołalnej nadchodzącej porażki co tutaj.

Spójrz tam!

Film miał pewne problemy z amerykańską cenzurą, przede wszystkim, ograniczono i kazano przebudować wątek seksualnego napięcia rodzącego się między Alem i Verą, jak i samo zakończenie - uwaga! duży spojler! - gdzie musiała pojawić się policja, w ostatniej scenie zabierając głównego bohatera - żadne śmierć w kinie nie mogła ujść bezkarnie, to zbyt demoralizujące - już można czytać dalej.
Nie wiem, jak w stosunku zawartości treści filmu, do treści opowiadania, wciąż czeka gdzieś w kolejce do przeczytania - za to wyczytałem, że w wersji pisemnej występuje dwóch narratorów, zaś w filmie mamy jednego.

Gdzie cię wysadzić?

Film pewnie jest dostępny gdzieś w Polsce - kiedyś też chyba był puszczany na TCM-ie. Jest za to dostępny w internecie za darmo i legalnie co jest kolejnym argumentem, aby go poznać - zwłaszcza, że trwa niewiele ponad godzinę - w sam raz na jednostrzałowiec gdzieś po północy. Nie ma za to do niego (tradycyjnie) polskich napisów, ale co może być problemem nie ma też angielskich, są za to czeskie, hiszpańskie, francuskie i jakieś tam jeszcze różne.

W 1992 roku nakręcono remake, z synem Tom Neala - Tomem Nealem Jr. w roli głównej - według Wikipedii był wydany tylko na VHS.

Na następny raz Criss Cross(1949) Roberta Siodmaka.

"Detour" na pewno leciał kiedyś w jakiejś polskiej telewizji i chyba był też jakiś dokument o Edgarze E. Ulmerze (albo artykuł w Gazecie Telewizyjnej?). Ciekawy gość, no i film oczywiście również.

Dodaj komentarz