¿Usted no habla espanol, verdad?

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Chyba jeszcze nie zdarzyło się, żeby recenzenci byli kiedykolwiek aż tak niezgodni w swoich opiniach. Część krytyków pisała o porażce i pretensjonalności, część zachwycała się zdjęciami, ale poza tym nie wiedziała co z tym fantem zrobić, niektórzy pisali, że "Limits of control" to film o sensie życia. Nikt jednak nie przebił recenzji Michała Oleszczyka, który zrozumiał z filmu więcej niż sam Jarmusch (swoją drogą chciałbym mieć dostęp do substancji, które aż tak poszerzają granice świadomości). W tej sytuacji myślałem o filmie z lekką obawą. W której grupie się znajdę? Z kim się zgodzę? Podjąłem decyzję - nie idę do kina. Skoro to film tak trudny, to wymaga skupienia, może i obejrzenia kilkakrotnie, więc kino domowe będzie lepsze (no dobra, poza tym jestem leniwy).


4,5 miesiąca później


Film wydano na dvd, a zatem pełen obaw przystąpiłem do projekcji. A po filmie... kamień z serca. Na szczęście nie zgadzam się prawie z nikim (nie lubię się zgadzać). Choć rozumiem racje wszystkich (lubię rozumieć).


Tydzień później

Liczba historii, które można opowiedzieć, jest bardzo ograniczona. Ale sposobów ich opowiedzenia jest nieskończenie wiele.

Zacznijmy od tego, że "Limits of control" to film gangsterski. Płatny morderca, zlecenie, tajne spotkania. Takie tam. Nuda? Przecież to już było tyle razy. Po co więc Jarmusch to kręcił? Powody są dwa. Po pierwsze dlatego, że fabuła jako taka jest tu nieistotna. Istotny jest sposób opowiadania. Po drugie dlatego, że Jarmusch kocha takie kino i daje na to w filmie po wielokroć dowody.

Zacznijmy od po drugie. Dla mnie ten film to przede wszystkim zabawa kinem, cytatami, nawiązaniami do klasyków. Często nawet bardziej do określonych rodzajów filmów (kino gangsterskie, westerny) niż do konkretnych tytułów - mi było je w każdym razie ciężko wyłapać, choć sam Jarmusch przyznaje się do sporych zapożyczeń ze "Zbiega z Alcatraz" (choćby przez postać głównego bohatera, który nie pozwala by w pracy rozpraszał go seks, czy alkohol). Świetnym dowodem na to, że cytaty filmowe mają tu kolosalne znaczenie, jest choćby rozmowa z Blonde. Rewelacyjna Tilda Swinton z długimi blond włosami opowiada o swoim ulubionym filmie "Dama z Szanghaju", w którym ciekawostką było to, że Rita Hayworth grała jedyny raz w... blond włosach. Dodajmy jeszcze, że film reżyserował Orson Welles, którego ulubionym miastem była Sewilla, w której właśnie toczy się większość akcji "Limits of Control". W pewnym momencie Blonde mówi, że w kinie najbardziej kocha sceny, w których para bohaterów siedzi w milczeniu, nie rozmawiając. Po czym bohaterowie siedzą w milczeniu, nie rozmawiając. Cały Jarmusch!

Jeśli chodzi o po pierwsze, to Jarmusch oczywiście nie chciał nakręcić czegoś, co już było. Oryginalność "Limits of control" polega na metodzie opowiadania: w filmie są luki, białe plamy, które widz musi sam zapełnić. Przy czym to nie tak jak w innych filmach, że ze skrawków i strzępków wnikliwy umysł jest w stanie wykombinować, o co chodzi. Tu nie jest. I oto chodzi. Bo sednem jest to, że to wyobraźnia widza ma współtworzyć film. Każdy będzie miał więc inny film, taki na jaki stać jego wyobraźnię. Taki na jaki zasłużył!

Skąd więc zarzuty "pretensjonalności"? Z dwóch powodów. Po pierwsze koncepcja filmu, który współtworzy widz, balansuje na granicy pretensjonalności. Bo jest przecież zgrabną wymówką - nie spodobało Ci się, nie masz wyobraźni. Na dłuższą metę (gdyby filmów tak zrobionych miało powstawać więcej) to by nie wypaliło. Ale jednorazowo, dla mnie, broni się świetnie. Drugą przyczyną tego typu zarzutów ze strony poważnych krytyków jest to, że są zbyt poważni. Zbyt poważnie potraktowali wszystkie monologi bohaterów, pełne górnolotnych, pseudofilozoficznych zdań, fragmentów wierszy, itp. Uznali, że Jarmusch próbuje występować w roli filozofa. Stąd zresztą wzięły się też drugie skrajne opinie, że to bardzo głęboki, filozoficzny film. Tak z kolei piszą ci, którzy te frazesy wzięli za dobrą monetę i (tak twierdzą) zrozumieli. Ja nie zrozumiałem, ale się tym nie przejmuję, bo nie sądzę, że powinienem. Może starałbym się bardziej, gdyby nie to, że sam Jarmusch od początku mrugał do mnie okiem (do Was też). Już w pierwszym dialogu, w którym jeden z bohaterów mówi po francusku, a drugi tłumaczy to głównemu bohaterowi na angielski, ten pierwszy wygłasza w pewnym momencie pewne okrągłe, "mądre" zdanie, na co drugi mówi: "Mam to tłumaczyć? Sam z tego gówno zrozumiałem" (albo jakoś tak) Jak więc miałem to traktować poważnie? Jak można traktować poważnie monolog Johna Hurta, o pochodzeniu słowa "bohema"? Dla mnie to typowy Jarmusch - coś go zaciekawi, więc wrzuca to do filmu, bo wydaje mu się zabawne. Tak jak np. słynna scena z dwiema espresso. W wywiadzie Jarmusch przyznał się, że zaobserwował kiedyś identyczne zachowanie Isaacha De Bankolé w jakiejś restauracji i stąd postanowił to wykorzystać, każąc mu odegrać identyczną scenę. Żadnego ukrytego sensu ani symboliki w tym nie ma.

Jarmusch prosi, żeby jego filmy czuć, a nie rozumieć. Ja go czuję. Monologi, poezja, rutyna sekretnych haseł i znaków, urokliwe uliczki, obrazy w galeriach, oraz last but not the least fenomenalna muzyka i zdjęcia służą przede wszystkim budowaniu atmosfery. Robią to świetnie, dzięki czemu film świetnie się ogląda. Czego chcieć więcej?

THE END

Zwiastun:

Bardzo ciekawy tekst. Podoba mi się koncepcja raczej czucia, niż rozumienia. Nie widziałam jeszcze tego filmu, muszę nadrobić.

Piszesz, że nie zgodziłeś się żadnym z recenzentów bo nie lubisz się zgadzać, ale ja o dziwo zgadzam się z Twoją recenzję. Dokładnie tak odebrałem ten film, a moja interpretacja jest raczej właśnie pokazaniem jak różne rzeczy można napisać o "Limits of Control" i jak dalekie będą one od tego o czym myślał Jarmusch tworząc swój film.

O dziwo cieszę się, że się zgadzasz :)

Co ciekawe, akurat tutaj nie wybranie się do kina mogło akurat okazać się błędem. Jak wiadomo w sali kinowe wszystko można poczuć lepiej, co jest ważne zwłaszcza w kontekście filmu który tak mocno bazuje na obrazie i dźwięku.

To jest akurat dyskusyjne. Do multipleksów nie lubię chodzić, bo wkurza mnie jak ktoś mi je popcorn pod nosem, albo komentuje. A w domu mam ekran o przekątnej 61" i dobry system audio. Więc czasem jest to lepsza opcja.

Podoba mi się ten tekst, pomimo że kompletnie niczego nie wyjaśnia i przenosi interpretację filmu poza sferę szkiełka i oka, w której czuję się najwygodniej. Całe to odczuwanie filmów to jakaś szemrana sprawa. Oleszczyk przynajmniej próbował wziąć rzecz na klatę. ;)

No jak to nie wyjaśnia? Wyjaśnia, że każdy może sobie ten film zrozumieć jak chce ;)

DZIĘKI. Obejrzałam 2x (bez dopalaczy ;)).

Biorąc pod uwagę, w czego oparach oglądasz filmowe szmiry i ewentualne arcydzieła, to najpewniej ten oto kawałek trafił do Ciebie najbardziej: ;))
http://www.youtube.com/watch?v=UKOuKSvSq24

W oparach absurdu oczywiście :P

"Fucking bohemians on hallucinogenic drugs" :P

Dodaj komentarz