Kosmici w Iranie

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

4 listopada 1979 roku ponad milionowy tłum Irańczyków z bojówkami studenckimi na czele wdarł się na teren ambasady USA w Teheranie. Nieoczekiwanie, zwykłe antyamerykańskie zamieszki przeradzają się w śmiertelną rozgrywkę, której ofiarą pada 62 pracowników ambasady. Amerykanie przez 444 dni irańskiego więzienia pozostają sami ze sobą w nierównej walce przeciwko oprawcy w kraju, w którym rewolucja unicestwiła wszelkie prawo. Świat staje na krawędzi wojny. Ale co, jeśli liczby się nie zgadzają? Jeśli szóstce Amerykanów cudem udało się uciec z ambasady i tymczasowo ukryć? Ich odnalezienie jest kwestią czasu, a jedynym wyjściem pozostaje przeprowadzenie jednej z najbardziej brawurowych ewakuacji w historii CIA.


Wszyscy wiemy jak to się skończy, a zainteresowani bez trudu znajdą szczegóły dotyczące "Kryzysu irańskiego". Jakby tego było mało, film powstał w oparciu o świeżo opublikowaną książkę byłego agenta Antonio Mendeza, który relacjonuje całą historię z pierwszej ręki. Zadanie niełatwe do sfilmowania, ale Affleckowi udaje się mu sprostać. Może jednak dlatego, że film nie tyle jest na faktach oparty, co nimi zainspirowany.

Agent CIA Mendez (Affleck) wyrusza w samobójczej misji na ratunek Amerykanom ukrywającym się w kanadyjskiej ambasadzie na terenie Teheranu. Nosi trencz, ma niewielką walizkę i plan tak absurdalny, że aż możliwy do zrealizowania. Jedyną możliwością ocalenia nie jest zapierająca dech w piersiach akcja ratunkowa Delta Force, ale zwykła zmiana tożsamości i ucieczka rejsowym samolotem. Cała szóstka ma zostać ekscentryczną ekipą filmową szukającą plenerów do swojej nowej kosmicznej produkcji science-fiction w miejscu tak uroczym jak Iran. Brzmi niczym żart, ale zdarzyło się naprawdę i uratowało ludzkie życie.



Tak wyglądają z grubsza powiązania filmu z rzeczywistością. Cała reszta szczegółów jest natomiast dowolną interpretacją przekształcającą fakty w sensacyjny film szpiegowski. Stosunkowo przeciętną dramaturgicznie i nie obfitującą w wiele wydarzeń książkę Mendeza potraktowano zupełnie swobodnie dobudowując ogrom sytuacji kompletnie zmieniających rzeczywistość. I bardzo dobrze, bo dzięki temu dostajemy akcję, napięcie, bohaterskość a nawet ironiczne poczucie humoru.

Film od początku stara się trzymać widza w napięciu. Pośpieszne sceny, akcja dynamicznie pędząca do przodu, poczucie osaczenia, wszystko pięknie ale naprawdę nie wiem jakim sposobem to napięcie w ogóle powstało (chociaż jest! W dodatku nie mały). Zarówno bohaterowie jak i wydarzenia, w których biorą udział są na wskroś przewidywalni i nie wybiegają poza utarty sensacyjny schemat. Nie ma za to krwi tryskającej strumieniami za głównym bohaterem, jak to miało miejsce np. w przypadku Neesona-terminatora w Uprowadzonej 2 (podobne orientalne klimaty). W ogóle, jakby się trzeźwiej przyjrzeć, niewiele w tym filmie jest. No może poza humorem.




Kompletnym dla mnie zaskoczeniem była tak często stosowana przez twórców ironia (w książce jej brak). Świetne branżowe nawiązania zarówno do CIA jak i Hollywood bywają naprawdę powalające i dostarczają konkretną porcję rozrywki wchodząc w owe środowiska od podszewki. Już sama postać Johna Goodmana powinna mówić sama za siebie. Humor skutecznie studzi emocje często wchodząc w paradę tragizmowi związanemu z porwanymi i szczerze mówiąc zaskarbia sobie większość mojej umiarkowanie zajętej uwagi. Jego konwencja nadałaby się na zupełnie oddzielny film!

Operacja Argo Afflecka to przyzwoite kino sensacyjne. Budzi umiarkowane emocje, co sprzyja przyjemnemu, choć niezbyt uważnemu oglądaniu polecanemu ludziom lubiącym podobne rozrywki. Na pewno dziwi zastosowanie takiej ilości humoru w tematyce śmiertelnie poważnej. Zamiast wciskającego w fotel thrillera albo sensacyjnej powiastki szpiegowskiej tworzy się syntetyczne "coś" spowalniające akcję oraz zdecydowanie ocieplające i tak ostrożnie stawiany wizerunek Iranu. W każdym razie trzeba docenić odwagę twórców tworzących film o takiej tematyce w sytuacji coraz większej beznadziei na linii Teheran-Waszyngton. I docenić należy jeszcze jedno - film okazał się o niebo lepszy od literackiego pierwowzoru, i choć nie wyszedł rewelacyjnie, ma za to u mnie zdecydowany plus.

Zwiastun:

Chyba doszedłem do tego, dlaczego ten film powszechnie się podoba - swoje uznanie w większości wyrażają kobiety zawsze wspominając przy tym o Afflecku :P

Tak sobie przeglądam te opinie Top Critics na Rotten Tomatoes i piszą tam o spójności, humorze, napięciu, wierności realiom, biegłości technicznej, fajnym scenariuszu, i nienagannej reżyserii. Prawie wszyscy dali czerwone pomidorki, kobiety są chyba w mniejszości i mało kto omdlewa pod adresem Afflecka-aktora, bo po prawdzie znacznie lepiej idzie mu reżyseria.

Jest spójny; humor ma; montaż całkiem niezły; napięcie - ok, ale serio, większość perypetii jest do przewidzenia, w związku z czym scenariusz mnie tu nie zaskakuje ponad normę. A fakty? Specjalnie przeczytałem książkę Mendeza i z czystym sumieniem powiem, że film nie jest im wierny.

Czyli ma całkiem sporo tych zalet. Nie jestem specjalnym fanem "Argo", ale uważam, że w kategorii komercyjnych holiłuckich produkcji jest naprawdę niezły. Napisanie o nim, że jest lubiany, bo babki lecą na Afflecka jest równie adekwatne, co pisanie, że "Drive" to film dla groupies Goslinga.

Realia to przecież nie to samo co fakty. Można nakręcić film wiernie odtwarzający ubiór, wzornictwo, fryzury i co tam jeszcze z lat 70, z całkowicie fikcyjną fabułą. A odstępstw od książki nie uważam za wadę, jeśli są one robione z korzyścią dla filmu.

Nie powiesz chyba, że Drive nie zrobił lub umocnił Goslingowi czegoś w rodzaju groupies. Jeśli chodzi o Afflecka, to sama o nim mówisz. Chodzi mi zarówno o tych, którzy lubią jego wygląd, jak i tych, którzy lubią jego pracę (aktorstwo, reżyserię, cokolwiek). Mnie tu nie przekonuje, a jak napisałem w recenzji, film również uznaję za przyzwoity, ale bez rewelacji. Średniawka z plusem.

Niech będzie, że realia, one są ok. A o tym, jak zmiany faktów wpływają na film napisałem wyżej.

"Drive" zrobił i umocnił. Ale jest dobry nie tylko dlatego, że gra w nim Gosling i mogą go doceniać również osoby, którym Gosling jest zupełnie obojętny.

Ja po prostu nie do końca kumam, dlaczego przypisujesz kobietom większe upodobanie do "Argo". :) Thriller szpiegowski to taki męski gatunek przecież...

Ja nie za bardzo wierzę w realizm holiłudzkich produkcji. Dziś w Tygodniku kulturalnym jeden z recenzentów zarzucił, że to jest holiłudzka agitka pokazująca, że Amerykanie są cacy, a Irańczycy są dzikimi, urodzonymi terrorystami. Wierzę, że faktów ten film się w miarę trzyma, ale przy okazji zapewne utrwala stereotypy, czyli prostą wizję świata, w którą chcieliby wierzyć Amerykanie.

Faktów się trzyma ogólnie - Amerykanie uciekli z ambasady, ukryli się, CIA ich uratowało w holiłudzkiej misji. Ale gdzie się ukryli, kto co planował, jak wyglądał ten holiłudzki plan, kto ratował, jakie był perypetie w Iranie i jak się w końcu wydostali to już trochę inna historia. Co nie zmienia faktu, że stereotypy tworzy, choć Affleck próbuje też argumentować Irańczyków.

@Esme - przecież nie zrobiłem żadnych obciążających badań :P zwykła myśl wysnuta na podstawie obserwacji znajomych, która miała zwrócić uwagę na mój artykuł. Cała tajemnica ;)

@Exellos to Ci się udało przyciągnąć Płonące Oko Esme ;) Tylko że ja Twoją reckę przeczytałam już dawno. :)

@Doktorze No, pokazują wściekłych Irańczyków tam. Ale to jest rewolucja w końcu. Jakby to był film o Rewolucji Francuskiej, to recenzent też by zarzucał, że film propaguje stereotyp Francuza jako skończonej dziczy, która z zapałem się nawzajem gilotynuje? Zresztą jest tam też jakiś symboliczny pozytywny tubylec. To więcej niż to, na co mogli liczyć Polacy od Spielberga, jak kręcił "Listę Schindlera" ;)
Mówi się tam też bez ogródek, że pracownicy ambasady padli ofiarą politycznej strategii USA, która nakazywała udzielić azylu Pahlawiemu, bo "może i to łajdak, ale nasz łajdak". Pokazuje się agresję Amerykanów wobec obywateli USA pochodzenia irańskiego. No nie wiem co jeszcze Affleck miał zrobić, żeby się politycznie zdystansować...

Filmu nie widziałem, więc to nie jest mój zarzut. Roman Pawłowski (dzięki yo) akurat był w Iranie, orientował się w zawiłości sytuacji i uproszczenia tego filmu go rozwścieczyły. Stwierdził wręcz, że to jest film na zamówienie, który ma ułatwić Amerykanom planowany atak na Iran (no bo skoro to urodzeni terroryści, no to...). Co jeszcze mógłby zrobić Affleck? Może po prostu nie robić filmów o sprawach, o których mało wie? Ale taki zarzut można by w ogóle postawić bardzo wielu twórcom...

@Doktorze Nie wątpię, że sytuacja jest zawiła. Ale nawet uproszczone informacje zawarte w tym filmie sugerują, że przyczyniając się do obalenia Mosaddegha i popierając Pahlawiego Amerykanie ukręcili sobie bicz na własną dupę. Nie wiem jak to miałoby wzmocnić poparcie dla ataku na Iran. Nawet uważam, że to dobrze, że ktoś o tym przypomniał.

Może po prostu za dużo tych uproszczeń? Aż tak uprościć może się nie powinno. Wiem, to komercha, musi być uproszczona. To może powinna być komerchą po całości?

Zdublowany post

Tak sobie myślę i dochodzę do wniosku, że jednak mógł. Wtedy w 1979 ambasadę nie zaatakowała bezwzględna horda. To byli studenci, omamieni rewolucją, ale jednak ludzie wykształceni i myślący. W filmie to ciemna masa i banda terrorystów.

Zastanawiam się, jak pokazać, że atak na ambasadę był przeprowadzony przez wściekły tłum myślących ludzi. Tłum ma akurat taką inteligencję, jak najgłupsi z jego członków i dotyczy to również tłumu studentów.

Może na przykład pokazując cokolwiek więcej niż sam atak. Ale rozumiem, że w filmie to nie było potrzebne.

Dodaj komentarz