W Boliwii nie pada

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Czym różni się wiek XXI od, dajmy na to, XV? Są pralki, telewizory, odrzutowce. A czym różnią się ludzie z tych dwóch okresów? Takie pytanie w swoim filmie zadała Iciar Bollain i doszła do wniosku, który współczesny świat woli przemilczeć.

Grupa filmowa z Costą (Tosara widzę co prawda dopiero w drugim filmie ale mogę powiedzieć, że zawsze robi na mnie niesamowite wrażenie) i Sebastianem (kolejna dobra rola Bernala) na czele planuje nakręcić w Boliwii film o podboju Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Oryginalność tego przedsięwzięcia polega na tym, że ma pomijać chwalebne pieśni ukute przez historię i skupić się na prawdziwym obliczu europejskich konkwistadorów: krwiożerczych, zaślepionych rządzą władzy i złota. W założeniach działanie grupy zbieżne jest z przemyśleniem Borowskiego, który w jednym ze swoich opowiadań porównuje czasy jeszcze bardziej odległe: panowanie Cesarstwa Rzymskiego i II Wojnę Światową. Wszyscy wiemy jakie zniszczenie towarzyszyło ostatniej wojnie, lecz gdyby zwycięskim okazał się w niej Hitler a III Rzesza opanowałaby kontynent, stałoby się coś podobnego do procesu powstawania Imperium Rzymskiego. Dziś już nie mówi się o mordach i zniszczeniu jakie nieśli ze sobą cesarze i tak samo stałoby się z niemieckim mocarstwem, bo stworzyłoby wspaniałą historię, a ona nie mówi o przegranych, a zwłaszcza o zwykłych ludziach.

Tak więc mamy grupę ludzi, która chce pokazać tę prawdziwszą wersję historii. Jednak czas pokaże, że filmowcy (europejczycy) wpadają we własne sidła. Niestety, kręcenie filmu burzy nieoczekiwanie 'wojna o wodę' (wydarzenie autentyczne sprzed 10 lat). Boliwia z kraju nędzy zamienia się w kraj z tą nędzą na ulicach, walczącą kamieniami przeciwko rządowi, który sprzedał wodociągi amerykańskiej korporacji. Ceny Amerykanów za wodę są niewyobrażalne dla mieszkańców najbiedniejszego kraju Ameryki Łacińskiej a rząd zabronił im nawet zbierać deszczówkę do picia (stąd tytuł "Nawet deszcz"). Ekipa filmowa interweniując u miejscowych władz przyczynę wojny widzi w rządzie, który wyzyskuje obywateli płacąc im zaledwie 2$ dziennie. O ironio, okazuje się, że taką samą stawkę, z powodu 'małego budżetu', przyznali filmowcy swoim boliwijskim aktorom.

Kto tak naprawdę jest w tym filmie najeźdźcą? Na kilku płaszczyznach mamy przedstawionych Boliwijczyków, którzy niewiele zmienili się przez 500 lat i nadal żyją własnym życiem, oraz, zdawałoby się, resztę świata, która chce tym boliwijskim życiem zawładnąć. W tym filmie wszystko się ze sobą przeplata: Krzysztof Kolumb pali żywcem buntowników, ekipa filmowa nic sobie nie robi z problemów miejscowych, oraz, bardziej w tle (i domyśle) są skorumpowani politycy i Amerykanie, którzy znowu wpychają się tam, gdzie ich nie chcą. Posunięcia tych wszystkich środowisk stają się paralelne, a sceny z Kolumbem urastają do zapowiedzi i komentarzy późniejszych współczesnych wydarzeń. W efekcie dochodzimy do kuriozalnej sytuacji, w której historia zatoczyła koło a my stajemy bezradni wobec wyzysku i niesprawiedliwości, którym przecież jesteśmy teoretycznie przeciwni.

Jedną z głównych zalet filmu są interesująco skonstruowani bohaterowie. Wśród 'białych' ukazano całą gamę charakterystycznych zachowań wobec nieszczęścia dziejącego się gdzieś tam, po drugiej stronie globu (nawet jeśli akurat tam się jest). Ich reakcje charakteryzuje bierność, czy wręcz nawet strach przed zainteresowaniem. Wśród bohaterów drugoplanowych zdecydowanie wyróżnia się odtwórca filmowego Kolumba (Karra Elejalde), którego odbieram niemal w sposób kosmiczny, i który, z niewiadomych powodów w podobnie specyficzny sposób reaguje na ludzkie cierpienie. Ta świetna postać domyka zestaw ludzi stanowiących tło dla głównej pary bohaterów, wokół której toczy się cała historia. Po dwóch stronach stają z miejsca określone osoby: z jednej strony Costa, cyniczny cham, dbający wyłącznie o interesy oraz współczujący (ale nie do końca) idealista Sebastian. Zdawałoby się, że w krytycznej sytuacji te dwa charaktery rozwiną się w oczywisty sposób, ale stało się dokładnie odwrotnie. Costa rzuca wszystko, żeby ratować boliwijskie dziecko, podczas gdy zaślepiony ideą filmu Sebastian uparcie dąży do ukończenia dzieła, które przetrwa, gdy konflikt przeminie. Wszystko to rozgrywa się na tle wstrząsających obrazów zamieszek (przeplatanych zdjęciami archiwalnymi) narodu, który zawsze musiał walczyć o wolność ponosząc najwyższą cenę.

Film Bollain to wnikliwa obserwacja ludzkich zachowań w sytuacji, w której trzeba przejść od słów do czynów. Od lat istnieje coś takiego jak prawa człowieka a większość społeczeństwa zgodnie przytaknie, że niesprawiedliwości trzeba zapobiegać. Jak to jednak wygląda w praktyce? Czy te deklaracje nie są niejako wypowiedziami w dobrym stylu? Brutalne sceny Kolumba niszczącego słabszych Indian w pewnych momentach wymykają spod kontroli i bezpośrednio korespondują z teraźniejszością, wyraźnie podzieloną na lepszych i gorszych. Sebastiana bardziej interesuje cierpienie Indian sprzed 500 lat, niż niemal tych samych Indian za oknem.
Czy ludzie się zmienili? Nie zmienili się wcale.

Zwiastun: