Dotknięcia i zadrapania

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Gdybym chciał być złośliwy napisałbym, że Małe stłuczki są polską odpowiedzią na Wyśnione miłości Xaviera Dolana. Ta łatka jeszcze przez kilka lat ciążyć nad każdym młodzieńczym trójkątem miłosnym jaki oglądać będziemy w kinach. Film Ireneusza Grzyba i Aleksandry Gowin nie jest ani tak egzaltowany jak wzorcowe Les amours imaginaires, ani tak wyrazisty formalnie, choć czuć w nim wrażliwość, która w przyszłości może wydać dużo słodsze owoce.

Asia, główna bohaterka, wraz ze swoją przyjaciółką prowadzą dość wygodną egzystencję na śmietniku rodzinnych historii. Zajmują się likwidowaniem mieszkań, czyszczą je ze sprzętów, by zdobyte przedmioty sprzedać na pchlim targu. Wraz z bibelotami zabierają opowieści, jakimi dzielą się z nimi ich dawni właściciele. Czasami włączają, rzeczy i historie, do własnego życia, niekiedy próbują o nich jak najszybciej zapomnieć. Pieniędzy starcza na życie i naprawy starego opla. To proste życie zaczyna się komplikować gdy w życiu dziewczyn pojawia się Piotr, zawodowo zajmujący się zamykaniem pudełek, prywatnie zakochany w Asi.

Przeszkodą jest strach protagonistki przed dotykiem, stawia nieprzekraczalną granicę, nie pozwala na cielesne zbliżenie (we wszystkich możliwych znaczeniach). Wycofanie się z fizyczności kontaktów międzyludzkich nie uwalnia jej od emocjonalnego zaangażowania, co więcej, wzmacnia zainteresowanie innych. Miłość powoduje tytułowe małe stłuczki, zadrapania i siniaki pozostające wszędzie, tylko nie na ciele. Zachowania bohaterów balansują na granicy szaleństwa, jednak należy je rozumieć jako postawę wobec świata, a nie zaburzenie psychiczne. Wyraźnie to widać w scenie wizyty w domu rodzinnym Asi, gdzie Piotr próbuje dokonać, nieudanej, psychologicznej analizy poczynań dziewczyny.

Pełen emfazy język psychoanalizy nie sprawdza się dlatego, że Małe stłuczki to kino rzeczy drobnych, ledwo uchwytnych. Brak tu ważnego tematu, nie sposób poczuć wielkich emocji. Opowieść swobodnie, może aż za bardzo, dryfuje w nieznane, a widz daje się porwać zwyczajnej niezwyczajności filmowej Łodzi. Film penetruje granicę pomiędzy realizmem a baśnią poprzez wykorzystanie konwencji kina drogi. Podróż z luźno sprecyzowanym celem, bez pośpiechu, celebrując samo bycie, to coś w polskim kinie dawno niewidzianego. Podobnie jak sceny, które można wyciąć z całości i traktować jak pełnowartościowe byty. Sekwencja pocałunku należy do najlepszych jakie widziałem od dawna, a i animacja stworzona ze zdjęć pewnego małżeństwa jest bardzo efektowna.

Pochwały należą się za chęć zapoznania publiczności z trojgiem młodych aktorów teatralnych. Film niesie Helena Sujecka, na stałe związana z wrocławskim Teatrem Capitol. Jej gra jest tak naturalna, że w Asię wierzy się bez zastrzeżeń. Warszawę godnie reprezentuje Agnieszka Pawełkiewicz (Teatr Studio) mimo grania drugich skrzypiec. W tym trio mamy też instrument, który może nie tyle fałszuje, co każdą nutę gra zbyt dokładnie. Szymon Czacki (Narodowy Stary Teatr w Krakowie) ma irytującą manierę wyjątkowo wyraźnego mówienia. Mistrz dykcji w krainie sepleniących nie jest królem, a dziwakiem, niepotrafiącym dostosować się do zespołu.

Małe stłuczki pokazują, że z codzienności da się wydobyć coś więcej niż tylko szarość. Radosny, acz podszyty melancholią, wydźwięk filmu nie powoduje, że obraz traci na wiarygodności, wprost przeciwnie. Przydałoby się nieco lepsze zrytmizowanie, uczynienie narracji płynniejszą, jednak mimo niedociągnięć warto obejrzeć propozycję Ireneusza Grzyba i Aleksandry Gowin, przede wszystkim dlatego, że nie da się jej wpisać w, ostatnio bardzo silny, nurt polskiego kina rozpaczy.

Zwiastun:

Mi się film chyba bardziej podobał niż Tobie, bo ja dostrzegam tu ważny temat - portret współczesnej młodej Polski, który się kryje gdzieś za tymi ładnymi kadrami i przyjemnymi scenkami rodzajowymi. Bardzo fajne kino. I takie niepolskie.

Młoda Polska się całkiem nieźle kryje. A tak na poważnie, takie odczytanie jest bez wątpienia uprawnione. Można pójść jeszcze dalej i powiedzieć, że to film o kapitalizmie, systemie, który każe wykonywać idiotyczną pracę, zakręcać pudełka, by później zostawić cię na lodzie. I to w bardzo polskiej, garażowej wersji. Te wszystkie przedmioty, figurki, obrazki, kumulowanie dóbr to ważny wątek "Małych stłuczek". Jednak wolę ślizgać się po powierzchni tego filmu, dlatego, że o młodych Polakach i Polkach powstał już niejeden obraz i większość się do oglądania nie nadawała. Siła tkwi nie w "co", ale "jak" i do tego drugiego miałem trochę zastrzeżeń.

Jeżeli przez "niepolskie" masz na myśli fakt, że nie masz po seansie ochoty popełnić seppuku, to się zgadzam ;)

Niepolskie, bo dobre:P

Ech, Ci krytycy, do wszystkiego się przyczepią. ;) A mnie się właśnie radiowy głos i perfekcyjna dykcja Czackiego podobały. Miód na uszy. W polskim kinie ewenement. Oby takich więcej.

Dodaj komentarz