Kaili noir

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Bi Gan nakręcił dopiero drugi pełny metraż, ale już trafił do nowohoryzontowej sekcji „Mistrzowie”. Taki wybór może wydawać się przedwczesny, mimo że Długa podróż dnia ku nocy udowadnia, że reżyser z Kaili mówi osobnym, i to donośnym, autorskim głosem.

Reżyser Długiej podróży dnia ku nocy w jednym z pierwszych dialogów tworzy porównanie między kinem a wspomnieniem. Jedno i drugie jest fikcją, ale to filmowi nie nadajemy nawet śladu waloru prawdziwości. To filozofia tworzenia, którą widać już w pierwszym ujęciu. Ruch kamery sprawia, że ze snu widz przechodzi w jawę, albo przynajmniej tak mu się w tym momencie wydaje. Wchodzimy prosto w marzenie senne reżysera i konfrontujemy się z jego hermetycznością. Gatunkowe konwencje filmu noir przepuszczone są tu przez oniryczną maszynkę do mielenia, która zmienia logikę opowieści. Cały czas jest to historia o obsesyjnym poszukiwaniu dawnej kochanki, kobiety, której w żaden sposób nie można zapomnieć. Z czasem coraz trudniej jest jednak powiedzieć czy ona rzeczywiście istnieje, istniała czy tylko może istnieć. Zagłębianie się w kolejne pokłady snu w coraz mocniejszy sposób podważa wiarę w świat przedstawiony. W drugiej części wprost na pierwszy plan zostaje wysunięta labiryntowość, a widzowie błąkają się razem z protagonistą. Połączenie między widownią i ekranem jest wzmocnione gestem. Kiedy bohater siada w kinowym fotelu i zakłada okulary 3D oglądający muszą zrobić to samo. Od tego momentu łączy ich podobne, wspólne doświadczenie zagubienia.

Jednocześnie to wciąż film w jakiś sposób odnoszący się do chińskiej rzeczywistości. Najlepiej świadczy o tym reakcja cenzury, która po canneńskiej premierze zdjęła na jakiś czas tę produkcję z festiwalowego obiegu. Bi Gan konsekwentnie pozostaje reżyserem lokalnym. Jest wierny regionowi, z którego pochodzi Długa podróż dnia ku nocy nie porzuca okolic Kaili, czyli prowincji Guizhou. Trudno w tym momencie ocenić czy dla tego reżysera ten region będzie tym czym Fenyan dla Jii Zhangke, ale dobrze widać, że twórca konsekwentnie przyjmuje perspektywę prowincji, a nie metropolii. Przedstawiony świat bez wątpienia nie mógł się podobać chińskim władzom. Nie ma w nim nic, czym Państwo Środka się szczyci (zarówno nowoczesności, jak i chlubnej przeszłości). Miejsca, które odwiedza główny bohater są zrujnowane, nieciągłe, wykorzystywane w innym celu niż zamierzony. Guizhou Bi Gana to wielkie wysypisko, bez porządku, będące jednym wielkim chaosem.

Forma pierwszej połowy Długiej podróży dnia ku nocy dobrze oddaje konstrukcję świata przedstawionego. Celowo zaciemnia obraz, utrudnia oglądanie i stawia wyzwanie widowni. Długie ujęcia, powolne tempo, niechronologiczna narracja, to raczej nie tworzy najbardziej przystępnej produkcji. Z kolei druga część wprowadza w ten chaos formalny porządek. Kiedy już założymy okulary okazuje się, że Bi Gan nakręcił poanddwugodzinne pojedyncze ujęcie w trójwymiarze. To niesamowite osiągnięcie techniczne, tym większe, że nie mówimy o realistycznym kinie, ani nawet nie takim, które nagrane zostało wyłącznie we wnętrzach jak Rosyjska arka Sokurowa.

Film Bi Gana konsekwentnie domaga się od widza uwagi, ale dużo za to daje w zamian. Oferuje transowe tempo, przekonującą oniryczną wizję i wyjątkowo ciekawe przeformułowanie gatunku. Warto go zestawić z chyba najbardziej docenianym filmem tego roku, czyli Parasitem Bonga Joon-ho. Przede wszystkim dlatego, że prezentuje drastycznie odmienną strategię twórczą. Zamiast kręcić film tak lekki, że ogląda się go bez zauważania upływu czasu, twórca Kaili Blues stworzył obraz wagi ciężkiej. Wysiłek włożony w oglądanie też może być przyjemny, a bez niego żadnego nowego horyzontu nie da się zobaczyć.