Kino dzieci

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Nowe horyzonty są już pełnoletnie. Na rozpoczęcie osiemnastej edycji festiwalu wybrano Kafarnaum Nadine Labaki. Film ważny, aktualny, ale raczej nie otwierający nowych filmowych perspektyw.

Libańska reżyserka rozpoczyna swój obraz na sali sądowej, na której małoletni przestępca oskarża swoich rodziców o to, że sprowadzili go na świat. To pomysł ze wszech miar kiczowaty, jednak służy Labaki jedynie jako klamra do opowiedzenia realistycznej opowieści o nielegalnych. O ludzkich odpadach systemu społecznego, których nie stać nawet na legalne istnienie. Nikt nie wie ile lat ma Zain, rodzice go nie zarejestrowali, nie ma żadnych dokumentów, nie chodzi do szkoły, po prostu nie istnieje, podobnie jak jego bracia i siostry. Poza życiem oficjalnym, zamkniętym w państwowych archiwach istnieje jeszcze cała bogata i brutalna rzeczywistość marginesu. A raczej marginesów, bo chłopak po ucieczce z domu znajduje się w jeszcze gorszej sytuacji. Pomaga mu nielegalna imigrantka z Etiopii, ale i jej los jest niepewny.

Jeżeli brzmi to jak standardowy wyciskacz łez o biednych dzieciach z krajów trzeciego świata, to niestety jest w tym sporo racji. Labaki nie boi się emocji i wiele można o niej powiedzieć, ale nie to, że chce oszczędzić widzom łez. Jest jednak na tyle inteligentną reżyserką, że potrafi zadbać również o gruboskórną widownię. Kafarnaum nie jest całkowicie podporządkowane emocjonalnemu efektowi. Labaki ma spory talent narracyjny i potrafi doskonale opowiadać. Scenariusz angażuje także dzięki doskonale poprowadzonym dziecięcym aktorom. Obsadzony w głównej roli naturszczyk Zain Alrafeea bez problemu udźwignął, tę przecież niełatwą, rolę. Forma nie przeszkadza w podziwianiu aktorskiego wysiłku. Poza kilkoma ujęciami z drona Labaki konsekwentnie trzyma się filmowego realizmu. Preferuje kamerę z ręki i bliskie kadry. Paradoksalnie sprawia to, że film ogląda się z niekłamaną przyjemnością. Pytanie czy tak powinno być należy pozostawić otwartym.

Jeżeli jest w Kafarnaum fałsz, to w kilku nadmiarowych rozwiązaniach fabularnych. We wspomnianej klamrze kompozycyjnej, ale też w jednej scenie, która otwiera film na świat rodem ze Slumdoga. Milionera z ulicy. Na szczęście kilka tych telewizyjno-cukierkowych tonów nie psuje całości. Labaki może nie przywraca wiary w interwencyjne kino społeczne, ale udaje jej się opakować ważną treść w atrakcyjną narrację, będąc blisko bohaterów i korzystając z bardzo prostych środków, a to w ostatnich latach nie udawało się nawet takim mistrzom jak Ken Loach.

Zwiastun: