Kino u wód 5: Reakcja nie zachodzi

Data:
Ocena recenzenta: 3/10

W Karlowych Warach miała miejsce światowa premiera Chemii Bartosza Prokopowicza i zapewniła niemały dysonans poznawczy. Miejscowa publiczność była zachwycona, krytyka niekoniecznie. Sercem i głową jestem po stronie dziennikarzy wychodzących przed czasem z pokazu prasowego, a nie wysoko oceniających widzów (pierwsza dziesiątka plebiscytu publiczności).


Chemia startuje jako komedia romantyczna, Lena (Agnieszka Żulewska) rzuca pracę w korporacji, na parkingu poznaje Darka (Tomasz Schuchardt), który zakochuje się w niej do szaleństwa. Nie rozumie dlaczego dziewczyna nie chce kontynuować związku, jednak kiedy dowiaduje się, że Lena ma raka obu piersi prosi ją o rękę, gdyż będzie to tak krótkie małżeństwo, iż nie zdążą się znienawidzić (sic!). Główna bohaterka nie chce się leczyć, jak mówi "łatwiej jest umrzeć niż znosić cierpienie". Jej postawa zmienia się wraz z informacją o ciąży.

Rodzenie i terapia nowotworowa nie do końca idą w parze, więc pojawia się dylemat co ratować w pierwszej kolejności, życie matki czy życie dziecka. Lena trafia do zajmującej się takimi przypadkami dr Sowy (Danuta Stenka), rozpoczyna się walka z chorobą, mastektomia, poród, chemia. Komedia romantyczna staje się dramatem. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie prezentowana przez twórców niefrasobliwość. Chemia jest wielkim śmietnikiem pomysłów (dobrych, złych, prostych, prostackich) nieukładających się w spójną całość. Prokopowicz nie zna umiaru, nie dość, że miesza konwencje, to jeszcze dokłada do nich elementy całkowicie niepasujące. Nieźle wyglądające na papierze, ale słabo sprawdzające się na ekranie. Nawet w ramach stylistyki zwariowanej, groteskowej komedii czarny pokój, ze sznurem po tatusiu wisielcu jest nie na miejscu. A to tylko jeden z ogromnej listy przykładów.

Chemia nie tylko stoi w opozycji do rzeczywistości, ale przede wszystkim kłamie samej sobie. Niekończąca się parada atrakcji sprawia, że nie udaje się zbudować wiarygodnych postaci, ani poprowadzić narracji w taki sposób, by wyszła poza poziom lumpeksowego kosza. W śmietniku znajduje się jeden diament, kreacja Danuty Stenki. Cała reszta to błyskotki, zazwyczaj przekonujący Tomasz Schuchardt zawodzi, a obiecująca Agnieszka Żulewska nie potrafi odnaleźć się w tym chaosie.

Wszystko dałoby się wybaczyć, gdyby powstał film dobry technicznie. Nie chcę wiedzieć, co zadecydowało o umieszczeniu w Chemii piosenek Micromusic i dlaczego wokalistka tego zespołu musi je śpiewać na ekranie, chcę o tym jak najszybciej zapomnieć. Podobnie jak o montażu bez zająknięcia przeskakującym trzy lata i to w wyjątkowo "dramatyczny" sposób. By zrobić obraz, jaki zamarzył się Bartoszowi Prokopowiczowi, trzeba być sprawnym reżyserem, kimś o lekkiej ręce i dobrym oku. Mimo najlepszych chęci nie jestem w stanie dostrzec w Chemii lekkości, to kino stworzone z ciężkich filmowych pierwiastków. Silnie radioaktywne.

Zwiastun: