Koniec almodramy?

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Pedro Almodóvar, niekwestionowany mistrz kina*, po atrakcyjnych acz nieco stetryczałych "Przerwanych objęciach" powraca z hukiem. "Skóra, w której żyję" nie jest jego najlepszym filmem, ale za to zaskakuje tym, że hiszpański reżyser, w wieku gdy inni są już wypaleni, odnalazł nową formułę dla przedstawienia swoich ulubionych tematów.

Widzimy posiadłość, w zamkniętym, przestronnym pokoju mieszka kobieta ubrana w cielisty kostium. Dzień i noc obserwowana jest przez kamery, jej jedynym kontaktem ze światem jest interkom, przez który rozmawia z Marilią, służącą podającą jej przez kuchenną windą jedzenie i książki. Poza tymi dwiema kobietami jest jeszcze Robert - chirurg przetrzymujący dziewczynę. Po śmierci żony w pożarze owładnęła go obsesja stworzenia skóry odpornej na ogień. Zastajemy ich w czasie, kiedy panuje względna harmonia, jednak jak w klasycznym thrillerze następuje trzęsienie ziemi, po którym powoli odsłaniają się kolejne warstwy tajemnicy.

Robert odgrywa rolę współczesnego Pigmaliona. Więziona kobieta została przez niego udoskonalona, dostała niepalną, bardziej trwałą skórę, oraz twarz jego zmarłej żony. Podobnie jak swój mitologiczny poprzednik nie pozostaje obojętny wobec "obiektu" nad którym pracował, problem polega na tym, że Vera nigdy nie była posągiem. Siłą rzeczy ich relacje uczuciowe są bardzo skomplikowane i to one, a nie pytania o etyczną zasadność ulepszania ludzkiego ciała, stanowią o sile dzieła.

W filmach tego reżysera zawsze ogromną rolę odgrywały barwy, to one decydowały o nastroju, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że o jakości, dzieła. W jego obrazach kolorystyka jest przeróżna, od jaskrawych czerwieni z lat osiemdziesiątych aż po stonowane, ale napełnione południowym światłem, kadry "Porozmawiaj z nią". "Skóra, w której żyję" była zupełnie inna, bodajże po raz drugi na ekranie widać sterylną biel szpitala (pierwszy przypadek to Wszystko o mojej matce), ale w tym wypadku chłodna paleta barw dominuje przez cały czas trwania. W ten sposób twórca "Drżącego ciała" zdystansował się od swego dzieła, tworząc swój najzimniejszy i najbardziej wyważony film w karierze. Miłośnicy jego wczesnych dzieł z jednej strony będą zrozpaczeni, po ogniach namiętności nie została nawet odrobina żaru, z drugiej zaś jest to najbardziej perwersyjny i najostrzejszy Almodóvar od bardzo dawna.

Dystans nie oznacza, że PA uciekł w bezbarwny jak napar z Sagi realizm. Ostatnim co można powiedzieć o tym dziele jest to, iż stara się być możliwie przezroczysty, oddawać rzeczywistość tak wiernie jak tylko się da. Bogactwo środków artystycznych przeraża, ostatnie almodramy były bliskie perfekcji technicznej, "Skóra, w której żyję" ją osiąga, wszystko jest na swoim miejscu, nie brakuje niczego, napięcie dozowane jest tak jak powinno, a zdjęcia i muzyka tworzą niezwykle homogeniczną mieszaninę. Fabuła rozgrywa się w przepięknej, nowoczesnej scenografii, a niektóre kadry będę pamiętał długo. Pod względem realizacji to chyba najlepszy film tego roku.

Ciekawe czy nowa dla Almodóvara konwencja jest jednorazowym skokiem w bok, czy też czymś na miarę almodramy. Czas pokaże, ale gdyby ta druga odpowiedź była prawdziwa trzeba by wymyślić odpowiednią nazwę, może pedroller?

*Jak znam społeczność filmastera to pewnie ktoś zakwestionuje jego wielkość, ale nie mogłem się powstrzymać ;)

Zwiastun:

Bardzo dwuznacznie brzmi tytuł Twojej recenzji. :)

Mam mieszane uczucia co do tego filmu. Podobał mi się (mimo że nie znoszę Banderasa, a tu wydał mi się dziwnie stary i brzydki :P), ale tylko wtedy, kiedy zapominam, że go reżyserował Almodovar. Almodovara uwielbiam za drugie dno, za niesamowitą akcję na poziomie emocji, jego postacie zawsze żyją, są tak realne, jakby istniały naprawdę, a między nimi zawsze się coś DZIEJE. A w tym filmie na tym poziomie jest jakoś dziwnie płasko. To "tylko" thriller. Świetny thriller i jako thriller będę go polecać znajomym, ale tylko thriller.
Dobry thriller, ale dość słaby Almodovar, o, tak bym to ujęła.

Podobała mi się Elena, znacznie bardziej niż Cruz, i mam nadzieję, że faktycznie zostanie muzą reżysera. :)

Uważam, że to eksperyment udany. "Skóra, w której żyję" jest filmem zupełnie innym od poprzednich, miałem w pewnym momencie wrażenie, że scenariusz Almodóvara reżyseruje Polański. Dobry thriller nie jest zły i tego się trzymajmy :P

Nie widzę Cruz w tej roli, jest taka, hm, zbyt kobieca :) Już parę razy słyszałem, że Elena ma szansę stać się nową muzą, więc chyba nie tylko ty na to liczysz ;) Czekam na następny projekt, "Mina" (o ile powstanie) będzie kolejną nowością - filmem biograficznym.

O kim będzie "Mina"? Nic nie wiem. :(

O Minie Mazzini, włoskiej piosenkarce, niełatwo mi to przechodzi przez klawiaturę, ale chyba jednak, pop. Almodóvar wykorzystywał jej piosenki w swoich filmach (na pewno ta była w "Matadorze"). W latach sześćdziesiątych za zajście w ciążę (ojcem był żonaty facet) dostała zakaz pojawiania się w telewizji i w radiu, Całkiem ciekawa postać, świetny głos i niebanalna, bogata dyskografia. Może być dobry, muzyczny Almodóvar.

Dodaj komentarz