Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

„Piekło” pokazuje jak powinna zostać zrobiona adaptacja „Drogi” Cormaca McCarthy’ego, to znakomicie zrealizowany postapokaliptyczny film drogi. Nic nie wnoszący do konwencji, nie bogacący jej w żadne nowe elementy, jednak na tyle klimatyczny, pomysłowo zrealizowany i dobrze zagrany, że innowacyjność nie wydaje się tutaj elementem niezbędynm.

Średnia temperatura podniosła się o 10 stopni, Słońce, odwieczny dawca życia przyniósł naszej planecie niemal całkowitą zagładę biologiczną. Ziemia przemieniła się w jedną wielką pustynię, w której woda stała się największym skarbem. Ludzkość żywi się ostatkami zapasów, tam gdzie ich nie ma jedni zjadają drugich. Bohaterami „Piekła” są ludzie jadący jednym samochodem, siostry Marie i Leonie, oraz Paul, właściciel auta. Udają się w stronę gór, licząc na to, iż tam znajdą wodę. Jednak podróż w takiej sytuacji nie jest łatwa, każdy spotkany podróżny to ogromne zagrożenie, a środowisko jest skrajnie nieprzyjazne, po wyjściu na pełne słońce bez osłony poparzenia są pewne. Wyruszają przed siebie, z nikłą nadzieją na lepsze życie gdzieś tam daleko (mam nieodparte skojarzenia z jednym klasykiem polskiego kiczu -„Pamelo żegnaj” – „Niebo skąpi suchej ziemi kropli deszczu (…) odnajdziemy szczęście swe daleko stąd”). Historia jest niezbyt odkrywcza, znana i przerobiona wiele razy, można powiedzieć, że to postapokaliptyczny klasyk, ciekawiej wygląda „Hell” od strony technicznej.

Na uwagę zasługują zdjęcia, widzimy prześwietlone kadry, momentami wręcz wpadającymi w jaskrawą biel, co się rzadko zdarza, filmowcy nie za bardzo ją lubią. Dzięki znakomitej pracy operatora, Markusa Förderera, wręcz czujemy oślepiające promienie słońca, które parzą skórę bohaterów. Dobrze spisali się scenografowie i twórcy kostiumów, dzięki nim powstał prawdopodobny świat, w którym mieszkańcy planety po katastrofie nie wyglądają jakby ubrali się w przypadkowy zestaw porządnych, niezniszczonych ubrań.

Podobnie jak w wypadku „Drugiej Ziemi” trzeba sobie darować naukowe podejście do tematu, jednak w ogóle to nie razi. Po prostu ta konwencja nie potrzebuje wiarygodnych wyjaśnień, wzmożona aktywność słońca w zupełności wystarcza (co nie znaczy, że nie można mieć wątpliwości np. co do zabójczości promieni słonecznych, upadek przemysłu powinien załatwić sprawę z dziurą ozonową; albo co się stało z lodowcami, w tak krótkim czasie nie powinny wyparować; no i gdzie są chmury, woda paruje, ale nie znika) , zaś zachowania ludzkie są w pełni zrozumiałe, ludzkości znane są przypadki kanibalizmu spowodowane głodem (chociażby Wielki Głód na Ukrainie). Nie jestem wielkim miłośnikiem postapokalipsy, dzieła z tego nurtu są bardzo podobne treściowo, ponieważ przy przyjętych założeniach nie sposób dojść do innych wniosków. To, co odróżnia jedne od drugich to jakość, umiejętności twórcy. Tim Fehlbaum okazał się zręcznym rzemieślnikiem, dobrze prowadzącym narrację, prawidłowo budując portrety bohaterów, szkoda, że pozbawionym własnego stylu, czegoś, co by go wyróżniało z tłumu innych reżyserów.

„Piekło” jest porządnym filmem rozrywkowym, bez autorskiego rysu i bez wielkich ambicji, sugestywnym i dobrze zrobionym, a fakt, iż bohaterowie mówią po niemiecku idealnie pasuje do historii i przedstawionego świata.

Zwiastun:

Nie wiem, czy trafne jest nazywanie tego filmu rozrywkowym. Nie wiem też, czy brak fabuły i wtórność tematu działają na jego korzyść. Ale czy właśnie brak autorskiego rysu nie jest jednoznaczny z zerową sugestywnością, mdłym i przewidywalnym obrazem jakich w kinematografii wiele? Jak dla mnie, "so so" - nawet w imię konwencji, nie lubię odgrzewanych kotletów.

1. Dlaczego nie? Nie wygląda na to by miał jakieś inne ambicje niż zapewnienie rozrywki widzowi.
2. Nie twierdzę, że to działa na korzyść, jednak nie bądźmy tak radykalni. Nie można ograniczać kina tylko do jego artystycznej części. Przypadek tego reżysera przypomina mi Stephena Kinga, autora bez stylu, jak sam siebie nazywa, rzemieślnika. Niektórzy nazywają go geniuszem, inni grafomanem, jedni i drudzy chyba zbyt emocjonalnie do tego podchodzą.
Jak już jesteśmy przy kotletach, to trzeba powiedzieć, że to takie danie, które po podgrzaniu wciąż może nieźle smakować. Gdy jednak zrobimy coś bardziej skomplikowanego po odgrzewaniu może być ohydne. W tym wypadku można się filmowo najeść, mimo że to porcja kina z mikrofali.

Jestem jak najbardziej daleka od rajcowania się wyłącznie kinem wysokim/ambitnym/offowym etc. Rozrywka też się w końcu człowiekowi należy, ale i ta musi przybrać odpowiednią formę. Ten film, w moim odczuciu, to dość miałkie danie, odgrzewane w mikrofali co najmniej kilka razy. Założe się, że już teraz połowa widzów zapomniała, że go w ogóle widziała. Bylejakość to jakość żadna. Ani to straszne, ani głębokie, ani ładne. Subiektywnie rzecz ujmując, oczywiście :)

Dodaj komentarz