Pikachu, wybieram cię!

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Pokemony ponad 20 lat temu rozpoczęły swój zwycięski pochód przez świat. Z dwóch niepozornych gier na przenośną konsolę Nintendo (czy też tej samej w dwóch różnych wersjach) wyrosła jedna z najbardziej dochodowych franczyz w historii. Gry, seriale, pełnometrażowe animacje, karty, żetony, gadżety małe i duże - to wszystko przyniosło ponad 90 miliardów dolarów przychodu. Teraz przyszedł czas na aktorski film z solidnym wkładem CGI. Marketingowo to na pewno dobry chwyt, pytanie tylko czy Detektyw Pikachu otwiera przed światem pokemonów jakieś nowe perspektywy?

Warto od razu podkreślić, że film Roba Lettermana gra na nostalgii i jest przeznaczony przede wszystkim dla starszego odbiorcy. Nie oznacza to bynajmniej, że rywalizuje w cięższej gatunkowej lidze. W pierwszym rzędzie jest to jednak gra na wspomnieniach dwudziesto i trzydziestolatków. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że fabuła służy tu prezentacji kolejnych (już nie tak kieszonkowych) stworków. Pozornie wszystko jest na swoim miejscu, główny bohater - Tim (Justice Smith) przyjeżdża do miasta, w którym mieszkał jego tragicznie zmarły ojciec. W jego mieszkaniu spotyka pikachu, którego mowę, jako jedyny, rozumie. Razem rozpoczynają śledztwo wiodące przez najbardziej charakterystyczne elementy serii, od walk pokemonów, po laboratorium, w którym przetrzymywany jest Mewtwo. Mniej oczywisty jest sposób organizacji tych motywów. Kryminalna zagadka, miejskie śledztwo, toż to niemal noir. Niestety w wersji znanej z disneyowskiego Zwierzogrodu, a nie z klasyków gatunku. Jak na kino familijne dzieje się tu dużo, jednak nie wszystkie rozwiązania fabularne da się obronić na gruncie nawet najpobieżniejszej logicznej analizy. Najmłodszym, a warto powiedzieć, że film wchodzi nie tylko z napisami, ale też dubbingiem, nie powinno to przeszkadzać. Starszym widzom pozostaje niekiedy skupić się na popcornie, a nie na wydarzeniach. Całość jest całkiem przejrzysta, jednak trudno powiedzieć co tak naprawdę dzieje się w finale, ciągi przyczynowo-skutkowe są tu zaplątane bardziej niż warkocze Daenerys w Grze o tron.

Nie ma jednak co ukrywać, nikt nie idzie na film o pokemonach dla scenopisarskich popisów. Podobnie jak w głównej serii dużo ciekawszy niż fabuła jest świat przedstawiony. W odróżnieniu od gier wideo (mam na myśli core'owy cykl, a nie różnego rodzaju poboczne produkcje) rzeczywistość została zbudowany nie na agonie - rywalizacji trenerów w ramach Ligi i poza nią, a na współpracy. Ryme to miasto, w którym zrealizowana została utopia zgodnego życia ludzi i stworków, bez przemocy i walki, na zasadzie partnerstwa. To korporacyjny projekt i wraz z rozwojem akcji okazuje się, że nie jest to czyn li tylko z dobroci serca. Worldbuilding całkiem nieźle rymuje się jeżeli nie z rzeczywistością, to z narracjami o niej. Turbokapitalistyczne miasto dobrobytu otoczone przez morze przemocy (tu szytej na miarę franczyzy dla najmłodszych) może kojarzyć się z sytuacją szeroko rozumianej globalnej Północy. Detektyw Pikachu to zgrabny przedmiot socjologicznej analizy, jednak nie dlatego, że przedstawia przekonujaca artystyczną wizję, ale właśnie dlatego, że tego nie robi. Film Roba Lettermana to popkulturowy szejk proteinowy, czytanie jego składu może być zaskakujące, ale na wrażenie smakowe to nie wpływa. 

Na ogólną ocenę na pewno wpływa jakość wykonania. Animatorzy mieli ułatwione zadanie, skoro mogli korzystać z bogatej biblioteki projektów stworzonej przez Game Freak. Efekty są różne. Na pewno tytułowy bohater został znakomicie zanimowany. Po trailerach można było mieć wątpilwości czy szczecina to najlepszy pomysł, jednak na ekranie elektryczna mysz okazała się chodzącą słodyczą. Świetnie z rozkoszną aparycją kontrastuje głos Ryana Reynoldsa. Aktor po raz kolejny udowadnia, że dubbing jest tym co naprawdę mu wychodzi. Całkiem dobrze wygląda miasto - Londyn na pokemonowych sterydach jest po prostu przekonujący, albo przynajmniej takim się zdaje na tle tych gorzej zanimowanych stworków. Nie w każdego pokemona włożono tyle samo pracy i na drugim i trzecim planie przebiegają potworki, których na pewno nikt nie chciałby spotkać. Poza tym technicznie to pokaz solidnego rzemiosła, jednak nie ma tu nic, co przetrwałoby próbę czasu, a jak wszyscy wiemy CGI ma krótką datę ważności. 

Wszystkim, którzy w dzieciństwie chcieli "złapać je wszystkie" Detektyw Pikachu zapewni przynajmniej nostalgiczną rozrywkę. Trudno jednak nie zauważyć, że trzeba ten film oglądać przede wszystkim jako produkt do cna komercyjny. Z jednej strony jest próbą zmonetyzowania gigantycznej popularności Pokemon Go, z drugiej to idealna reklama dla nadchodzącej już w tym roku ósmej generacji gier. Kinowa produkcja jest jedynie przystawką do dania głównego, które, miejmy nadzieję, już niedługo trafi na konsole.