Psy na przemiał

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Wes Anderson jak zawsze zaprasza do symetrycznego świata utkanego z filmowych nawiązań. W Wyspie psów jego ekscentryczni bohaterowie przyjęli postać zwierząt i zamieszkali w kukiełkowej Japonii. Tym razem gra toczy się o wysoką stawkę, jest nią przetrwanie gatunku.

Klan Kobayashich od zawsze związany jest z kotami i ciągle spiskuje przeciw psiemu rodzajowi. Wieki temu wywołał wojnę, która o mało nie doprowadziła do psiej zagłady. W teraźniejszości Wyspy psów - fantastycznej rzeczywistości stylizowanej na drugą połowę XX wieku, klan po raz kolejny zwraca się przeciw swoim tradycyjnym wrogom. Wykorzystując panikę spowodowaną chorobami wysyła psy do getta, na Wyspę Śmieci. Społeczne odrzuty zrównane zostają z innymi odpadami i oddzielone od zdrowego, ludzko-kociego społeczeństwa. Tej baumanowskiej z ducha wizji (patrz Życie na przemiał Zygmunta Baumana) sprzeciwia się chłopiec, który porywa samolot, aby uratować swojego kochanego Ciapka. Przed wyruszeniem w głąb wyspy musi zebrać drużynę. Psy, które straciły swoich panów z chęcią przyłączą się do kilkunastoletniego chłopca, w końcu ludzi w tym wieku kochają najbardziej.

Wyspa psów to dla Andersona wyprawa w teren ekscytujący acz niebezpieczny. Japonia to jednak nie jest swojski dziki zachód, obóz skautów czy nawet Indie, w których rozgrywa się rodzinna podróż w Pociągu do Darjeeling. Reżyser Fantastycznego Pana Lisa traktuje japońskość instrumentalnie ale z szacunkiem. Dobrze widać to w języku. Psy posługują się angielskim, ludzie japońskim, który jeżeli jest tłumaczony to przez postać funkcjonującą w ramach narracji. Ten gest wyraża szacunek, ale też pokazuje, że reżyser ustanawia się na zewnątrz kultury japońskiej i bierze jedynie z jej te motywy, które są mu potrzebne do zrealizowania autorskiej wizji. Oglądając materiały promocyjne można odnieść wrażenie, że to dzieło inne od poprzednich. Niewiele z fotosów oddaje to, że Anderson znowu raczy widza sprawdzonymi symetrycznymi kadrami i ich dopieszczoną kompozycją. Wizualnie na pewno Wyspa psów fanów reżysera zaskoczyć nie może. Trudno się dziwić, skoro za cel wyprawy wybrał kulturę ceniącą porządek i rygory formalne.

Ciekawą sprawą są nawiązania do historii kina, których jak zwykle u Andersona nie mogło zabraknąć.. Ród kotolubnych Kobayashich bez wątpienia odnosi się do Masakiego Kobayashiego, twórcy, który najlepiej pamiętany jest ze swoich klasycznych samurajskich filmów (Harakiri, Bunt). Wyspa psów to kino zemsty charakterystyczne dla Japonii, ale styl opowiadania jest bardzo zachodni, przez co filmowi najbliżej chyba do dokonań Akiry Kurosawy. Najczęściej orientalny kostium jedynie odwraca uwagę do gier z amerykańską tradycją filmową. Pojawia się tu piętrowa gra z Matrixem Wachowskich, który bardzo mocno zapożyczył się u azjatyckiego kina akcji, ale też nawiązania do klasyków. Najmocniejsze są sceny politycznej działalności burmistrza, które wzięły swój styl wprost z Obywatela Kane'a Orsona Wellesa..

Anderson ciągle ma siłę mierzyć się z tytanami kina, ale w W wyspie psów wyraźniej niż w poprzednich filmach widać, że goni swój własny ogon. Do tej pory autor Moonlight Kingdom potrafił powtarzać te same motywy jedynie zmieniając dekoracje i ciągle tworzyć filmy zachwycające. Spora w tym zasługa stałej, ale bardzo plastycznej obsady. Gwiazdy pojawiły się w Wyspie psów niemal w stałym składzie (brakuje Billa Murray), jednak odebrano im ciała i twarze i zostawione jedynie głosy. Tilda Swinton jako mops Wyrocznia jest oczywiście urocza, ale nie można mówić o jej kolejnej niezwykłej metamorfozie. Zabrakło też tak spektakularnego desantu aktorów z najwyższej hollywoodzkiej ligi, co miało miejsce w Fantastycznym Panie Lisie, gdzie parze głównych bohaterów swoich głosów udzielili George Clooney i Meryl Streep.

Bez wątpienia Wyspa psów jest wydarzeniem. Tym boleśniej pokazującym, że kino autorskie, zwłaszcza to robione za przyzwoite pieniądze, jest czymś, co zdarza się zdecydowanie zbyt rzadko. Od kilku filmów już wiemy, że Anderson ma bardzo charakterystyczny styl, jednak już przyszedł czas, by nieco poluzował kołnierzyk, bo w tej ekscentrycznej przewidywalności można zacząć się dusić. W Wyspie psów widać, że tego reżysera stać na coś więcej niż eskapizm. Pod animowanym zewnętrzem żarzy się węgielek krytyki społecznej, niezgoda na to, że może istnieć życie na przemiał. Jednym z największych zaskoczeń, jakie spotkałyby współczesne kino byłaby przemiana tego żaru w prawdziwy płomień.

Film obejrzany dzięki uprzejmości kina Atlantic.

Zwiastun: