Śmierć człowieka pracy

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Grany przez Andrzeja Seweryna Zdzisław Beksiński mówi, że życie to podróż łodzią w kierunku wodospadu i tak wiadomo jak się skończy, można więc usiąść w fotelu i spokojnie czekać, można też próbować siadać na kaktusie i być cały czas poranionym. On sam wybrał tę pierwszą drogę, jego syn drugą. Widzom pozostaje patrzenie na ten monotonny rejs ku śmierci. Niestety, ta wodna wycieczka nie dość, że przydługa, to jeszcze odbywa się się po uregulowanej rzece.

Parafrazując tytuł komedii Mike'a Newella widz ma do czynienia z czterema pogrzebami i pogrzebem. Scenarzysta od razu wrzucił rodzinę Beksińskich do ich miejsca kaźni, doskonale do tego nadającego się warszawskiego Służewa. Sanok, ciepło wspominany przez Tomasza, istnieje tylko we wspomnieniach. Pozostały tylko domy z betonu, a w nich nie ma nie tylko wolnej miłości, ale i z tą zniewoloną są problemy. Istnieje za to zwyczajność, rodzina Beksińskich jest wielopokoleniowa, wraz z malarzem i jego żoną mieszkają też babcie, matki Zdzisława i jego żony. Osobnym lokatorem są obrazy, które zawłaszczyły sobie większość ścian, im też poświęcone jest najważniejsze, poza kuchnią, pomieszczenie, pracownia. Malowidła są w Ostatniej rodzinie jedynie świadkami dramatu. To film o Beksińskim-człowieku, a nie Beksińskim-malarzu, więc jego twórczość jest jedynie kontekstem, o tyle ciekawym, że pokazującym dalekie od romantycznego wyobrażenia życie artysty.

Obrazy wiszące w, znajdującym się na tym samym osiedlu, mieszkaniu Tomasza są równie ważnym łącznikiem jak więzy rodzinne. O ile dom starszych Beksińskich cechuje wiejski spokój przeniesiony z prowincji w szarość miasto, to cztery ściany syna poza tym, że są składnicą nośników z muzyką i filmami, stanowią scenę dramatu życia tego młodego cierpiącego człowieka. Pomiędzy dwoma domami Polska, szara błotnista, czasami śnieżna, sklecona byle jak z betonu i desek. Na ludzi czeka tylko śmierć, która może być spokojna (styl Zdzisława) albo emocjonalnie podkręcona, bolesna i naznaczona nieszczęściem (ścieżka Tomasza). Niczego więcej nie ma, jeżeli pojawia się jakiś cieplejszy akcent to ma takie samo zadanie jak światło w obrazach Zdzisława Beksińskiego, pokazania horroru w pełnej krasie.

Kino zna przypadki stworzenia wielkich filmów o umieraniu, jednak Jan P. Matuszyński nie jest Luchinem Viscontim, również dlatego, że bardziej interesuje go człowiek jako taki, niż człowiek w świecie. Poza tym to obraz jednostronny, nie ma w nim, cytując Janusza Majewskiego, słonecznej strony ulicy, nawet erotyczny związek Tomasza jest spod znaku skóry i pejcza. To wszystko nie miałoby większego znaczenie gdyby forma odpowiadała typowej dla fin de sieclu treści. Realizacyjnie brakuje w Ostatniej rodzinie pazura, reżyserskiej śmiałości i zdecydowania. Historia rozpisana została na kilkadziesiąt lat i opowiadana jest tak klasycznie, że trudno znaleźć powody, dla których warto wytrwać w fotelu ponad dwie godziny.

Uzasadnieniem wycieczki do kina mogą być znakomite kreacje aktorskie. Andrzej Seweryn wręcz rozpuszcza się w charakteryzacji, tracąc siebie i stając się swoim bohaterem. Dobrze dowiedzieć się, że w polskim kinie jeżeli chodzi o aktorstwo imitacyjne ostatnie słowo wcale nie należy do Tomasza Kota. Godnie partneruje mu Aleksandra Konieczna, skądinąd świetna aktorka teatralna, która do tej pory nie miała okazji zabłysnąć swym prawdziwym blaskiem przed kamerą. Nieco słabiej prezentuje się również dobra kreacja Dawida Ogrodnika, która nie może się równać ani z całkowitą metamorfozą Seweryna ani z subtelną delikatnością gestów Koniecznej.

Znakomici aktorzy wystarczyli, by Andrzej Seweryn zdobył w Locarno Złotego Lamparta, jednak wcale nie zbliżyły Ostatniej rodziny do kinowej wielkości. Matuszyński pokazując, że zwyczajność nie jest zwyczajna tak się zagalopował, że stworzył film idący wbrew jego bohaterom, w którym zabrakło miejsca na niespodziankę, odrobinę zaskoczenia i nieco szaleństwa. To obraz zapięty pod szyję i podduszony krawatem szczegółowości w oddaniu realiów. Takie eleganckie stroje idealnie nadają się na pogrzeby, ale warto też pamiętać, że przed śmiercią zwykle bywa życie.

Zwiastun: