W ziemi lepiej widać

Data:
Ocena recenzenta: 3/10

Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać obrosła już legendą. W końcu to pólkownik Trzeciej Rzeczpospolitej, wstrzymywany podobno z przyczyn politycznych, oddolnie wspierany przez akcję Uwolnić Roja. Jak na poziom społecznego zaangażowania sam film okazał się obrazem artystycznie miernym, intelektualnie miałkim i niechlujnym narracyjnie. Sam temat to za mało jak na ambicje stworzenia mazowieckiego Władcy pierścieni w wojennym anturażu.


Historia Roja rozpoczyna się jak Reduta Dobrego Imienia przykazała, od plansz z napisami tłumaczącymi kontekst historyczny i intencje autora. Mieczysław Dziemieszkiewicz został wcielony do Ludowego Wojska Polskiego. Po śmierci brata, pseudonim "Pogoda" dezerteruje i przystępuje do Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Jako Rój najpierw jest żołnierzem pod dowództwem Burzy, następnie sam dowodzi oddziałem. to historia poprowadzona od śmierci (brata) do śmierci (głównego bohatera). Pomiędzy też niewiele więcej da się odnaleźć. Dlatego dużo istotniejsze od "co" jest "jak". Gdyż to jak ta historia jest formatowana, przekształcana i ideologizowana pozostaje dużo ciekawsze niż nic nie wnoszące streszczenie akcji.

Historia Roja proponuje dziwaczny mistycyzm historyczny. Może i nie ma obrazie Jerzego Zalewskiego boskich interwencji, za to bez udziału sił nadprzyrodzonych ta fabuła nie miałaby miejsca. Rój o śmierci brata się nie dowiaduje od człowieka. Wizja tego zdarzenia nachodzi go we śnie i z jej powodu pada na kolana, modli się i porzuca wojsko ludowe. Pomijam fakt, że w modlitwominutach czasu ekranowego ten film przebija wszystkie duże produkcje III RP. Nawet takie obrazy jak Popiełuszko. Wolność jest w nas wydają się całkiem świeckie. Nie mam zamiaru ograniczać bohaterom prawa do uzewnętrzniania uczuć religijnych, gdyby nie to, że kontakt z planem ponadludzkim jest w dwóch momentach bardzo istotny. Poza zawiązaniem akcji jest to scena, w której postrzelony główny bohater ukrywa się w świeżo wykopanym grobie, gdzie zostaje przysypany ziemią przez chłopa. Upadek do grobu był wyjątkowo eleganckim symbolem wykorzystanym w Blaszanym bębenku. Dla Jerzego Zalewskiego również musi być istotny, skoro trafił do drugiej części tytułu. Co w ziemi lepiej słychać? Filmowo nic dobrego, to najbrzydsza, a powiedzmy szczerze, nie jest to wizualnie piękna produkcja, sekwencja obecna w Historii Roja. Bohater widzi swoich zmarłych, patrzy w przyszłość, widzi konsekwencje swoich czynów, to jak odbijają się na jego najbliższych. Czy wywołuje w nim to chociaż najmniejszą refleksję na temat swojego postępowania? Nie, tym bardziej, że po przebudzeniu widzi powstałą ze śmietnika historii hrabinę, która niczym rasowa belfrzyca gasi zaczątki samodzielnego myślenia twierdząc, że "Bóg, honor i ojczyzna służą tym, którzy ich nie kwestionują" (cytat niedokładny).

Bezrefleksyjność to filozofia jakiej hołduje reżyser filmu. Film wprost pokazuje, że jedyna słuszna postawa to dać się zabić z bronią w ręku. Próby opuszczenia lasu i udania się na ziemie odzyskane kończą się porażką, co z historyczną prawdą ma niewiele wspólnego, tym bardziej układanie się z nową władzą czy próby w miarę normalnego cywilnego życia. Każdy obraz, który mógłby jednoznaczną ocenę moralną podważyć natychmiast zostaje skomentowany i zneutralizowany. Siłą Miasta 44 Jana Komasy było to, że nie pytał o zasadność powstania. Historia Roja opowiadając o zjawisku również niejednoznacznym moralnie nie tylko stawia tego rodzaju pytanie, ale też bez zawahania na nie odpowiada. Działalność partyzantki antykomunistycznej musi być oceniana jednoznacznie pozytywnie, gdyż tego domagały się Bóg, honor i ojczyzna. Co te pojęcia znaczą nie może być przedmiotem refleksji, taka operacja jest już zdradą. Zdradą samodzielnego myślenia, porzucenia munduru na rzecz jednostkowego bytu.

Nie bez powodu na plakatach promujących film nie widać twarzy aktora. Widoczny jest tylko czysty, wyprasowany mundur. Historia Roja to obraz antyindywidualistyczny. Na poziomie akcji jest to oczywiście opowieść o konkretnym człowieku, jednak Rój został skonstruowany w taki sposób, że jest on raczej typem niż indywiduum. To kukła bez osobowości, napędzana imperatywem narracyjnym. Brak współczucia dla kogokolwiek i fakt, że każdy jego czyn i słowo jest pełne przemocy czyniłoby z Roja postać wyjątkowo antypatyczną. Tak się nie dzieje tylko dlatego, że za każdym razem, gdy się odzywa, słychać szelest papieru. Nie da się nie lubić animowanej lalki, to nie wina bohatera, że Jerzy Zalewski napisał taki scenariusz. Spora część tego tekstu ma nikłą wartość komunikacyjną w ramach filmu, z tego względu, że dialogi i monologi często mają trafić nie do innej postaci, a do widza. Jest w Historii Roja kilka scen, w których aktor patrzy wprost w kamerę. Nie ma to nic wspólnego z samoświadomością medium, to po prostu dość prostackie wzmocnienie przekazu. Bohaterów charakteryzuje zadziwiająco spójna wizja swojego miejsca w historii. Jak sami twierdzą, są nieśmiertelni, gdyż tylko tak są w stanie służyć ojczyźnie.

Mimo tego, że Rój i wódkę pije i seks przedmałżeński uprawia nie jest człowiekiem. To destylat bohaterstwa rozumianego jako działanie bez myślenia o konsekwencjach. Zupełnie jak w filmach o dzielnych amerykańskich chłopcach. Jednak robienie z partyzanta marine jest czymś zasługującym na potępienie. Tym bardziej, że w intencji reżysera to film przeznaczony dla młodego widza. Poza psią wiernością ten obraz nie uczy niczego. To próba stworzenia świata bez szarości, biało-czarnego. Nauczanie historii powinno chyba polegać na czymś innym, chociażby na ważeniu przeciwstawnych racji.

Odkładając na bok argumenty ideologiczne, trzeba powiedzieć, że jeżeli chodzi o technikę filmową Historia Roja kuleje. Aktorsko to obraz nierówny. W głównej roli obsadzono laureata drugiej edycji Idola, Krzysztofa Zalewskiego-Brejdyganta, aktora pozbawionego jakiejkolwiek charyzmy. Ten wybór ostatecznie pogrzebał szanse na to, by obraz Jerzego Zalewskiego w ogóle nadawał się do oglądania. Drugi plan jest nieco lepszy, jednak nawet dobrzy aktorzy jak Piotr Nowak czy Marcin Kwaśny nie mają pola do popisu. Zadanie utrudnia im udźwiękowienie. Tradycyjna bolączka polskiego kina przybrała tu inną niż zwykle formę. Zamiast trudnych do ogarnięcia szmerów i szeptów słychać aż zbyt wyraźnie. Historię Roja ogląda się jak zagraniczny film z dubbingiem. Niby obraz i dźwięk się nie rozjeżdżają, ale trudno uwierzyć, że to co robi aktor ze swoim aparatem mowy może doprowadzić do powstania słyszanego dźwięku.

Scenograficznie to film nawet stylowy, pełen stodół krytych strzechą, które później bardzo ładnie płoną. Są wybuchy i mnóstwo strzelania. Wszystko w slow motion. Jednak to są bieda wybuchy i bieda strzały. Niektóre sceny ze spowolnionym czasem w niezamierzony sposób śmieszą, upadające ciała wyglądają jakby pożyczono silnik fizyczny od jakiejś starej gry wideo. Nie jest to również najmocniejsza praca operatorska Tomasza Dobrowolskiego. Trudno o obraz zapadający w pamięć, może poza dwoma dachami krytymi eternitem w tej powodzi strzech. Najlepszym elementem Historii Roja jest muzyka Michała Lorenca, nienachalna, lekka, jakby stworzona do zupełnie innego filmu.

Obraz twórcy Białej rzeki jest przede wszystkim zły na poziomie koncepcyjnym. Forma kina przygodowego, którą za wszelką cenę starano się nagiąć do realiów powojennej Polski nijak do niej nie pasuje. Bez zostawienia przestrzeni dla widza, pozwolenia na samodzielne myślenie, Historia Roja stała się historycznym porno, służącym do masturbowania się cudzym bohaterstwem. Żołnierze wyklęci zasługują na więcej.

Zwiastun:

Brzmi bardzo zachęcająco! ;)

Zawsze zachęcam do oglądania polskiego kina. :)

Dodaj komentarz