We mgle

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Martin Scorsese, mistrz kina gangsterskiego, nie lubi milczeć o religii. Jego Ostatnie kuszenie Chrystusa spotkało się z potępieniem różnych chrześcijańskich środowisk. Milczenie takich kontrowersji nie wzbudzi, mimo że do krzepienia katolickich serc mu daleko.

Milczenie od początku nie pozostawia złudzeń, to nie będzie film o hasających króliczkach. Grupa japońskich chrześcijan jest torturowana, ich ciała polewane są wrzącą wodą z gorących źródeł. Wszystkiemu przygląda się ojciec Ferreira (Liam Neeson). To dla niego przygotowano ten pokaz, japońscy inkwizytorzy chcą by dał przykład swoim wiernym, wyparł się Boga i stał porządnym poddanym, niezakłócającym wyspiarskiego porządku nową wiarą. Jednak to nie Ferreira jest głównym bohaterem Milczenia, tylko jego uczeń młody jezuita Rodrigues (Andrew Garfield), który wraz ze swoim współbratem Garupe (Adam Driver) przybywa do Japonii sprawdzić co się stało z ich mistrzem oraz czy pogłoski o prześladowaniach chrześcijan są prawdziwe. Nie mogą zaufać nikomu, a kiedy otrzymują pomoc od wieśniaków muszą ukrywać się w lesie. Informacja o ich przybyciu sprawia, że polowania na chrześcijan znowu się rozpoczynają, a oni sami stają przed wyborem: życie czy zdrada.

Scorsese porzucił wielkomiejską przestrzeń, w której czuje się jak w domu i wybrał się na łono natury. Akcja dzieje się w Japonii, jednak zdjęcia kręcono na Tajwanie. Trwały miesiącami, wszystko dla odpowiedniego efektu wizualnego. Nippon reżysera Chłopców z ferajny nie jest zwykłym krajem, nawet egzotycznym. To przestrzeń poszukiwania Boga, jak patetycznie by to nie brzmiało. Rodrigo Prieto przyjął strategię wizualnego utożsamienia świata z postrzeganiem bohatera. Dlatego Japonia zasnuta jest chmurami (widok nieba zawsze coś znaczy), przykryta mgłą, oblana deszczem. Natura pozostaje dla bohaterów wrogiem. Przestrzeń, mimo że bardziej zróżnicowana, przypomina tę z Kobiety diabła Kaneto Shindo, ale inaczej niż w tym klasycznym japońskim filmie jest groźna nie dlatego, że porządek państwowy nie działa, ale właśnie dlatego, iż funkcjonuje doskonale. Inkwizytorów nie zadowala zwyczajna kaźń. Oni wykorzystują naturę, by wykonywała ich pracę. Ukrzyżowanych topi fala przypływu, torturowanych rani wrząca woda gorących źródeł. To sam kraj niszczy chrześcijan. Przeciwko nim jest ziemia i woda. Taką wiadomość chcą przekazać Japończycy, ale też tak zaczynają to widzieć jezuici, pozostawieni we mgle samotności. W miejscu, gdzie milczenie nieba jest jeszcze bardziej dotkliwe.


Milczenie jest bez wątpienia filmem ważnym, niezwykle wyraźnie odcinającym się od mizerii współczesnego kina religijnego. Kiedy polskie ekrany zalewa fala słodkopierdzących obrazków, w których a to z okazji Światowych Dni Młodzieży w Krakowie pojawia się anioł, a to źle zanimowany Papież Polak straszy dzieci, dzieło Scorsese świeci nieczęsto widzianym światłem. Dawno nie było obrazu, który proponowałby inny model religijności niż słodkie uniesienie. Jednocześnie Scorsese świadomie odchodzi od duchowości ignacjańskiej. Wiedząc, że ten typ, oparty na autorefleksji, może nie sprawdzić się na ekranie przesuwa Milczenie w stronę starszej formacji katolickiej tzw. devotio moderna. Co nie dziwi, skoro czytelnikiem O naśladowaniu Chrystusa był św. Ignacy Loyola. Główny bohater w swojej duchowej podróży stara się coraz bardziej zbliżyć do Chrystusowego ideału. Pojawiające się zarzuty, że Andrew Garfield gra Jezusa są nietrafione. To nie dzieje się na poziomie aktorstwa, a jest głęboko zakorzenioną katolicką praktyką.

Scorsese zadaje pytanie o etyczność chrystianizacji. Co jest ważniejsze, życie czy wiara? Odpowiedź, która w pierwszych wiekach chrześcijaństwa była oczywista dla siedemnastowiecznego Europejczyka już taka nie jest. Wokół tego pytania skonstruowany został film. To jest moralna stawka, o którą gra reżyser Wilka z Wall Street. Niestety bardzo dba o to, by nic od niej nie odciągało. Dlatego zmarginalizowane zostały takie kwestie jak sposób nawracania i recepcja wątków religii rodzimej przez chrześcijaństwo oraz, co istotne, imperialistyczny wymiar chrystianizacji. Przede wszystkim ignoruje jednak awanturniczy wymiar siedemnastowiecznego jezuityzmu. Początek Milczenia sugeruje, że dwóch młodych chłopaków wybiera się na przygodę. Ten potencjał stracony zostaje tak szybko, że jedyne co w filmie Scorsese pozostaje to bardzo ciekawy temat i świetna warstwa audiowizualna. Wartkiej akcji nie należy się tu spodziewać.

Nie oznacza to bynajmniej, że twórca New York, New York zapomniał o swoich wcześniejszych dokonaniach i zaczął bronić Okopów św. Trójcy minimalizmu. Nie porzucił on swojego stylu. W Milczeniu podobnie jak w innych filmach Scorsese ważna pozostaje warstwa tekstowa w postaci głosów z offu. Tym razem mniej tu monologu wewnętrznego, a więcej listów, których autorem jest główny bohater. Epistolografia niesie ten film i zapewnia mu strukturę. Oczywiście, nie mamy do czynienia z jednym z gniewnych filmów tego reżysera, ironicznych i postmodernistycznych. Jednak na pewno Milczenie jest jednym z największych wizualnych osiągnięć w karierze Scorsese. Zdjęcia Rodriga Prieto zachwycają, a sam reżyser potrafi je skutecznie wykorzystać, by nie były jedynie popisem techniki filmowej.

Umiejętność wyciskania wszystkiego, co najlepsze ze współpracowników to najlepsza cecha Scorsese. Dobrze widać to w kreacji Andrew Garfielda. Naprawdę trudno zrozumieć dlaczego nie została dostrzeżona przez amerykańskie gremia przyznające nagrody. Tym bardziej, że Akademie lubią metamorfozy, a pochodzący z żydowskiej rodziny Garfield wykonujący ćwiczenia duchowne św. Ignacego to wzorcowy przykład poświęcenia dla roli. Widać też, że reżyser Milczenia nie boi podjąć się ryzyka. Sporym zaskoczeniem może być muzyka małżeństwa Kluge. To ich pierwszy filmowy projekt o takiej skali, a efekt jest bardzo interesujący. Ścieżce dźwiękowej daleko do epickości, jest eteryczna, delikatna, niemal niezauważalna.

Milczenie jest filmem pięknym, ale pękniętym, w samym swoim centrum stawiającym podstawową sprzeczność. To kino religijne bez Boga. Jest przepięknym, pustym relikwiarzem, do którego Scorsese nie chce włożyć nawet małej fałszywej kosteczki. Bez względu na poglądy nie da się tej uczciwości nie doceniać. Jednak ciekawe czy szukający filmowego objawienia są gotowi na, pisane małą i wielką literą, milczenie.

Mega dobry film. Polecam obejrzeć

Fałszywa kosteczka jest i to wcale nie taka mała, a docenić to ja tu mogę głównie dość ważną w dzisiejszych czasach konkluzję. Tylko, czy Ci, co powinni, ją zrozumieją?

Chyba wiem o co chodzi i wydaje mi się, że ten film wyraźnie przyjmuję perspektywę bohatera, więc to co się dzieje ma miejsce w głowie postaci (i to jest mocno zaznaczone), a nie w świecie. To jednak dla chrześcijaństwa (upraszczam i generalizuję) jest spora różnica.

Właściwie to lepiej by było, gdyby to się nie działo w głowie, bo w tym układzie jest to niezłe świętokradztwo. Ale od zarzutów religijnych to nie ja tu jestem. Mnie najbardziej raziło niedopracowanie objawiające się kompletnym olaniem warstwy językowej. Abstrahując od faktu, że film ten powinien był być nakręcony po japońsku (zresztą był. mam nadzieję, że kiedyś mi się uda obejrzeć), fakt, iż bohaterowie nie umieli wymówić własnych nazwisk i nie potrafili posługiwać się łaciną sprawił, że od początku widziałam w nich osobliwych przebierańców i cała ta historia była dla mnie nieuwierzalna. No ale przynajmniej ten obiecany raj zobaczyłam. ;D

Też mi przeszkadzało mówienie po angielsku, ale starałem się nie zwracać na to uwagi uznając, że to moje uprzedzenia wobec amerykańskiego kina.

Najważniejsze to zinterpretować film wg własnego uznania, pomijając to co najistotniejsze dla wymowy filmu.

@lapsus, proszę w takim razie powiedzieć co jest najistotniejsze. Przy takim komentarzu nie da się nawet podyskutować, bo nie ma z czym.

Dodaj komentarz