Życie Hanny

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Warszawski Festiwal Filmowy specjalizuje się w filmach lekkich, łatwych i przyjemnych. Na szczęście jednym z konkursów jest Wolny Duch, w ramach którego można obejrzeć obrazy poszukujące. Właśnie taka jest Hannah w reżyserii Andrei Pallaoro.

Jeden z reżyserów przed festiwalowym pokazem powiedział, że jeżeli nie kręci się filmów o czymś, to kręci się filmy z czymś. Hannah, to nie film o kobiecie. To obraz z kobietą, której ciała użyczyła Charlotte Rampling. Pallaoro nie zawraca sobie głowy takimi bzdurami jak akcja, wystarcza mu samo bycie z aktorką. Pokazane wydarzenia można ułożyć w sekwencję, starczyłoby ich nawet na wyciskacz łez. Mąż idzie do więzienia, syn nie chce bohaterki widzieć, zaś psa trzeba oddać, bo zbytnio tęskni za swoim panem. To wszystko nie ma jednak większego znaczenia. Liczy się przebywanie razem z Hanną.

Kamera jest niekiedy aż zbyt blisko ciał aktorów. Obraz wygląda tak, jakby operator rozłożył w prawdziwym mieszkaniu kamery i zebrał materiał bez oglądania się na zasady sztuki operatorskiej. Aktorzy często nie mieszczą się w kadrze, nawet ich fragmenty twarzy, niekiedy widz widzi same nogi czy ręce. Czasami coś zasłania widok np. na pierwszym planie znajduje się rozmyte oparcie fotela. Ujęcia są statyczne, a ruch kamery jest rzadkością. Takie rozwiązania formalne stanowią poważne wyzwanie dla widza przyzwyczajonego do tradycyjnego kina, ale też budują intymną więź z bohaterką.

Bez względu na to jak umiejscowiona jest kamera na ekranie zawsze widać człowieka. Mało tego, niewiele jest w Hannah ujęć, na których nie znalazł się choćby fragment Charlotte Rampling. Jest przerażająco nadobecna. W najlepszych momentach filmu czuje się, że nie gra, po prostu jest przed kamerą. Przebywanie z nią przez półtorej godziny bywa bolesne, a czasami nieco nuży. Warto jednak podjąć to wyzwanie, kino rzadko dostarcza wrażenie niemal namacalnej ludzkiej obecności.

Zwiastun: