Najlepsza z ekranizacji HP

Data:
Ocena recenzenta: 9/10
Artykuł zawiera spoilery!

Choć z pewnością Część Druga będzie zapierać dech w piersiach, to już Jedynka przynosi widzowi prawdziwą wizualną ucztę.

UWAGA, SPOILERY!

Zacznę jednak od początku: wstęp niesamowicie klimatyczny, niespodziewanie widzimy po raz pierwszy (i raczej ostatni) dom i rodziców Hermiony. Widać jej wewnętrzne rozdarcie i moment wahania przed wypowiedzeniem zaklęcia zapomnienia. Bardzo wymowne było znikanie jej postaci z rodzinnych zdjęć. Wyjście na ulice było swoistym hasłem "Ostateczną rozgrywkę czas zacząć".

Po czym mamy napis tytułowy i po chwili napięcia zbliżenie na twarz nowego ministra Magii Rufusa Scrimgeoura. Nieco szkoda, że nie wprowadzono jego postaci w poprzednim filmie, zgodnie z książkowym pierwowzorem, bo na ekranie pojawia się ponownie tylko raz- w scenie realizacji testamentu Dumbledore'a. Tak naprawdę niewykorzystany jest talent aktorski Billa Nighy'ego, bo Rufus pojawia się i następnie zostaje zamordowany.
Wydaje mi się, że zbyt słabo zaznaczono wpływ zaklęcia obezwładniającego, pod którym był działaniem nowy minister, kontrolowany przez Voldemorta (jedynie czerwony błysk w oku podczas sceny w willi Malfoy'ów).

Scena przeniesienia Harry'ego do Nory została w znaczący sposób zmieniona i skrócona w porównaniu do książkowego pierwowzoru. Dursley'owie samodzielnie opuszczają Privet Drive, nie ma sceny pożegnania Pottera z Dudleyem i wujostwem, która była swoistym przypieczętowaniem ich "opieki" nad Harrym.
Co ciekawe, o wiele bardziej przypadła mi do gustu "bohaterska" śmierć Hedwigi- w książkowym pierwowzorze zostaje ona trafiona śmiertelnym zaklęciem w klatce u boku Harry'ego siedzącego w motocyklu Hagrida. W ekranizacji jej śmierć jest niemal heroiczna- obrania Pottera przed strzałem. W ten tez sposób Voldemort orientuje się który Potter jest tym prawdziwym. Nieco inaczej niż w książce, ale równie dobrze rozegrane.

Uwielbiam scenę, kiedy Voldemort podlatuje do motocyklu i na jego twarzy maluje się niemal przerażenie tym, że po raz kolejny nie uda mu się zabić Pottera- pożyczona od Lucjusza różdżka rozpada się pod wpływem niszczącej siły zaklęcia z różdżki Harry'ego.
Jego furia doprowadza do zniszczenia słupów energetycznych- świetna, efektowna scena.

Pominięty zostaje element domu rodziców Tonks i świstoklików, z pewnością po to, aby przyśpieszyć dalszy rozwój fabuły.
Ucho bliźniaka Wesley'a wygląda mniej strasznie niż w książce, ale to chyba zabieg czysto "ugrzeczniający", tak aby film nadawał się dla młodszego widza.

Wizje Harry'ego, w których widzi poczynania Voldemorta wydają się miejscami za krótkie i zbyt chaotyczne- może to i jednak lepiej, że widz praktycznie do ostatnich scen nie potrafi zrozumieć o co w nich chodzi (ten nieznający dokładnie książkowego pierwowzoru).
Wątek cudownej miłości Pottera i Ginny jest (podobnie jak w książce) wciśnięty na siłę i nijak ma się do ogólnej fabuły. W dalszej części filmu Harry ani razu o niej nie wspomina. Nie ma też książkowego "zerwania", aby nie narażać Ginny na atak śmierciożerców. Ta "miłość" została zupełnie zepchnięta w niebyt.

Muszę się niestety czepnąć faktu, że przekazana jest jedynie 1/10 informacji o Dumbledorze i jego rodzinie w porównaniu do tego, czego dowiadujemy się z powieści. Brak rozwinięcia problemów rodzinny Albusa, jego przyjaźni z Grindelwalem (wzmianka o nim pojawia się w filmie nagle i tak naprawdę nic o nim nie wiadomo).
Szkoda, że nie wytłumaczono o co chodzi z fragmentem lusterka od Syriusza, czy dlaczego trio musi nosić przy sobie medalion z cząstką duszy Czarnego Pana. Takie niedomówienia są dość irytujące.

Wizyta na Grimmauld Place została mocno okrojona- trio nie zaprzyjaźnia się ze Stworkiem, a jego udział w całej historii jest przecież znaczący. Szkoda, że nie poświęcono uwagi opowieściom Stworka o rodzie Blacków, bo z pewnością ciekawie wyglądały by jego "retrospekcje".
Plan odebrania medalionu Umbridge został pokazany w taki sposób, jakby trio poszło do Ministerstwa "na żywioł", a jak wiemy z powieści, wszystko było dość skrupulatnie rozplanowane. Dość wątpliwe jest to, że trójce bohaterów udało się w taki łatwy sposób
wydostać z Ministerstwa, mimo Dementorów (sala przesłuchań z nimi u sufity wzbudzała prawdziwy dreszczyk) i dziesiątków nieprzychylnych im czarodziejów.
Choć Voldemortowska machina, iście nazistowska została pokazana w nieco zbyt delikatny sposób (kolejne "ugrzecznianie" fabuły) to mimo wszystko sceny w Ministerstwie są bardzo dobrym fragmentem i świetnie wpisują się w całokształt.

Ron pod wpływem działania medalionu opuszcza podróżniczą paczkę, a w Boże Narodzenie Harry i Hermiona udają się do Doliny Godryka- miejsca iście legendarnego- gdzie mieszkali Potterowie, Dumbledorowie, a aktualnie (choć niekoniecznie) Bathilda Bagshot, wieloletnia autorka "Historii Magii". Scena na cmentarzu jest po prostu wzruszająca- Harry po kilkunastu latach powraca do miejsca, gdzie zginęli jego rodzice.
Oczywiście Bathilda od pierwszego pojawienia się na ekranie nie wygląda na zbyt ruchawą, więc jej wężowa mowa (gdzie były napisy, hę?) i przemiana w gigantycznego potwora nie była dla nikogo zaskoczeniem.
Scena z łanią była niezwykle klimatyczna i pełna tajemniczości- cieszę się, że tym razem reżyser nie wybielił postaci Snape'a i nie dał od razu odpowiedzi na pytanie "Czyj to patronus?", bo niestety, można było spodziewać się takiego zagrania.

Pojawienie się Zgredka było niczym powrót do lat dziecięcych, prosto do (dość miernej) "Komnaty Tajemnic". Nic dziwnego, że ten wyzwolony skrzat we wspaniałych, modnych butach jest najjaśniejszą postacią w całej ekranizacji. Nie muszę chyba nadmieniać, że jego wystąpienie w domu Malfoyów w odpowiedzi na buńczuczne oskarżania Bellatrix jest niezwykłe. Końcowa scena, kiedy Zgredka trafia sztylet i umiera na rękach Harry'ego, jest tak niesamowicie wzruszająca i poruszająca, że rozbeczałem się na całego. Choć Zgredek tak naprawdę pojawia się w filmie 3 razy (scena, kiedy odkręca żyrandol nad głową Bellatrix jest wprost bezbłędna) to nie sposób go nie pokochać. Szczególnie, jeśli zna się jego książkowe zasługi.

Bardzo ciekawie prezentuje się ukazanie postępu czasu w niekończącej się podróży zacnego tria. W tej części przyjaciele wędrują ponad pół roku, co obrazuje niegolony zarost u Harry'ego i Rona czy próby strzyżenia włosów (Hermiona powinna zostać fryzjerką, absolutnie). Widać okropne zmęczenie i bezsilność, co oczywiście skutkuje ostrą wymianą zdań.

W "Insygniach" mamy niesamowicie zrealizowaną animację "Opowieści o trzech bratach", przywodzącą na myśl orientalne malowidła. Wygląda to o niebo lepiej niż się spodziewałem.

W tej części istotną rolę odgrywa (w końcu) sam Voldemort, który poszukuje Czarnej Różdzki. Jego występy na ekranie są dość regularne, choć momentami zbyt krótkie. Choć trochę pokutuje niezagłębienie się w jego historię z lat młodzieńczych w "Księciu...", a jedynie potraktowanie jej jako mało istotny bonus.

Podsumowując, jest to najlepsza jak dotychczas ekranizacja cyklu powieści J.K.Rowling, która na dobrą sprawę tylko rozpoczyna ostateczną rozgrywkę. Czekam niecierpliwie na majową, druga część.
9/10

Błagam, oznacz, że notka zawiera spojlery...

Oznaczyłem, ale ikonkę "Spoiler" widać tylko w spisie notek, a w jej rozwinięciu już nie. W każdym razie dodałem też informacje we wstępie.

Dzięki wielkie :)

Nie tyle majową, co lipcową drugą część [;

Chyba zaryzykuję wyprawę do kina.

zgadzam się praktycznie ze wszystkim co piszesz, ta recenzja jest genialna :)

Dzięki wielkie :) Nie ma to jak filmasterowa społeczność.

Tak na marginesie, czy okrągły przedmiot noszony na szyi na łańcuszku, który niszczy człowiekowi psyche z czymś się Wam nie kojarzy? :)

Oraz, właśnie przejrzałam sobie fragmenty książki dotyczące transportu Harrego do Nory. Podczas gdy w filmie Harry wypuszcza sowę z klatki, w książce wiezie ją ze sobą na motorze. Bardzo się z tej zmiany cieszę, bo tak jak napisała to Rowling to się po prostu nie trzyma kupy. Po co marnować wysiłek na sporządzanie 7 kopii Harrego, kiedy oryginał można rozpoznać bez problemu po tym, że taszczy ze sobą sowę. Przerażające.

Scena rozpoczynająca z Hermioną wymazującą pamięć rodzicom to chyba moja ulubiona w całym filmie.

Maj priszys?

That's a bingo

You just say "Bingo". :p

W sumie to sprawa z medalionem zupełnie nie została wytłumaczona w filmie, dlaczego muszą go nosić na zmianę a nie po prostu włożyć go do plecaka czy torebki Hermiony.
Tak naprawdę to nie pamiętam z książki jak to uzasadniła Rowling :P

Co do sceny z Hedwigą to rozwiązanie Yatesa jest o wiele ciekawsze i Hedwiga jest bohaterką!

Oglądając kolejne części Harrego zawsze najbardziej podobają mi się ujęcia samego budynku Hogwartu. Ten budynek jest fenomenalny od strony architektonicznej.

Dodaj komentarz