Uwierzysz?

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Anglia, XIV wiek, epidemia dżumy. Grupka zbrojnych na usługach biskupa wyrusza zbadać pogłoski o nekromancji w wiosce, której ponoć zaraza nie dosięgła. Osada jest odizolowana od świata, więc na przewodnika wyprawy zgłasza się znający odpowiednie tereny młody mnich. Bezinteresowny nie jest, liczy na spotkanie z ukochaną dziewczyną. Idą tam. Tam, co było do przewidzenia, wszystko okazuje się o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydawało. Proste jak cep? Proste jak cep. Christopher Smith za pomocą tej pozornie banalnej historyjki wodzi jednak za nos, by w końcu za pomocą jednej sceny wywrócić na lewą stronę wszystko, co myślisz o filmie.

Film na początku wydaje się bzdurą o pięknej miłości zakonnika i dziewczyny, potem zmienia się w pseudodokument o dżumie, by później przejść poprzez pełen napięcia thriller do horroru. Największa niespodzianka następuje, gdy wspomniany twist fabularny wyprawia całą opowieść mniej więcej w kierunku miejsca, gdzie Coppola wbił kiedyś małą tabliczkę z napisem „Apocalypse Now”. Oczywiście trzeba zachować odpowiednie proporcje, do arcydzieła "Czarna śmierć" ma dość daleko – ale kwestie podnosi bardzo interesujące.

Do jakiego stopnia jednostka, która wie trochę więcej o świecie, jest w stanie zapanować nad tymi, których świadomość jest mniejsza? Smith pokazuje, że granica ta właściwie nie istnieje. Z "Czarnej śmierci" wyłania się jasny obraz. Boimy się tego, czego nie rozumiemy. Zalepiamy sobie oczy tym strachem, zaczynamy myśleć irracjonalnie, szukać wyjaśnień nadnaturalnych, jeszcze bardziej obezwładniając swój rozum i napędzając błędne koło wierzeń, przesądów i guseł.

Zaraz, “my”? Ktoś może powiedzieć, że przecież to film o średniowieczu. Że ciemny lud ciemnych wieków uwierzyłby we wszystko i wszystko na pozór niezrozumiałe wytłumaczył interwencją boską, diablą, wiedźmią. Że przez pryzmat filmu o pladze dżumy nijak nie można przemycić obrazu pewnych zjawisk, które obserwujemy we współczesnym świecie. Ktoś może być tego pewny. "Black Death" zagra temu komuś na nosie. Smith stosuje pewien prościutki zabieg, właściwie formalną sztuczkę, która udaje się tylko dzięki dobremu warsztatowi twórców. To wystarcza. Żeby za dużo nie zdradzić – współczesnym widzem można tak pokierować, by mu udowodnić, że wcale tak bardzo nie różni się od swoich średniowiecznych praszczurów.

Twórcom udało się również nie wpaść w pułapkę zbędnego wartościowania i stawania po stronie któregokolwiek z pokazanych w filmie sposobów na wiarę. Dystans, z jakim opowiadana jest historia, jest w ogóle jednym z najjaśniejszych punktów filmu. Moralna ocena właściwie wszystkich pokazanych sytuacji pozostawiona jest widzowi – o ile w ogóle można je jednoznacznie oceniać.

Bolączką dzieł w jakiś sposób dotykających tego, jak drzewiej z religijnością bywało, jest pewna schematyczność postaci. Bohaterów dopasowuje się do postaw, które chce się pokazać, nie odwrotnie (tak było na przykład w – skądinąd świetnej – Agorze Amenabara). "Black Death" nie udaje się od tego uciec. W przytłaczającej większości postacie są reprezentantami, nośnikami pewnych sposobów patrzenia na świat. To zgrzyta, nie psuje jednak filmu. Motywacje bohaterów, to co ich napędza, również ich spojrzenie na wiarę – wszystko ze sobą gra, wszystko jest wiarygodne.

Spora w tym zasługa dobrego aktorstwa. O klasie Seana Beana niech świadczy to, że chociaż przez bite półtorej godziny biegał po lasach w zbroi, z brodą i długimi włosami, ani razu nie przemknęło mi przez głowę imię “Boromir”. Dobrze wypada Eddie Redmayne jako mnich Osmund. Niezła jest Carice van Houten w roli wiedźmy, pomimo stosowania ogranych w takich kreacjach tricków. Na kolektywne wyróżnienie zasługuje także ponura banda biskupich zabijaków, których z każdą minutą lubisz coraz bardziej, chociaż powinno być zupełnie na odwrót. Samo się ciśnie na usta – jak zwykle bywa w takich filmach.

W takich filmach. Czyli jakich? "Black Death" nie jest obrazem, który łatwo wrzuca się do konkretnej szufladki z nazwą gatunku. Samemu filmowi to wychodzi na dobre, ten eklektyzm świetnie łączy się z fabułą, ba, po seansie okazuje się nawet jednym z ważniejszych elementów znaczących dzieła. Problem polega jednak na tym, że przez zbroje, miecze i krwawe, brutalne sceny walk "Czarna śmierć" może zostać mylnie wzięta za kolejny akcyjniak w historycznym sosie. Film rozpatrywany jako taki, broni się słabo – tej akcji w nim wcale tak dużo nie jest, za to robi ci w mózgu różne dziwne rzeczy, trudnych pytań stawia sporo i na dodatek wcale nie ma zamiaru na nie odpowiadać. Ktoś, kto szuka jedynie prostej, horrorowo-thrillerowej rozrywki w brudnej, realistycznej otoczce, raczej się zawiedzie.

Surowizna oprawy wizualnej "Black Death" też jest specyficzna. Wyzuta z jakichkolwiek form efektowności i efekciarstwa, równie estetyczna co brud spod paznokcia. Skutki? Zapisany na gruboziarnistej taśmie obraz jest wiarygodny jak widok zza okna. Kamera z ręki, prowadzona z dużym wyczuciem, zmieniająca swoje zachowanie w zależności od emocji bohaterów, tylko potęguje to wrażenie. Odejście od wysmakowanej surowości w stronę bolesnego realizmu różni "Czarną śmierć" od pokrewnych jej w warstwie wizualnej obrazów – "Centuriona", "Sauny" czy "Valhalla Rising". Tam brud na swój sposób cieszył oko, tu – jest zwyczajny, naturalny, jeśli go zauważasz, to zupełnie przypadkiem. Zresztą, różnice i podobieństwa między oprawą tych czterech filmów (nota bene zupełnie od siebie odmiennych fabularnie i znaczeniowo), to temat na osobny artykuł.

Wszystkie te cegiełki spaja pesymistyczny klimat, ciężki i duszący jak wyziew z masowej mogiły. Smith zdaje się nie mieć żadnych złudzeń co do ludzi, źródeł ich motywacji oraz korzeni ich wierzeń i przekonań. Bo w "Black Death" cały ten brud panoszy się przecież nie tylko w zdjęciach. Równie szarobura i nieumyta jest sfera tego, co szumnie nazywamy moralnymi wyborami. I ta płaszczyzna filmu wywołuje podobne wrażenie, co jego warstwa wizualna. Osadzona w średniowieczu, ale tak prawdziwa, jak widok zza okna. Uwierzysz?

Tekst ukazał się również w serwisie kaseta.org

Świetny tekst o, mam nadzieję, równie świetnym filmie. Uwierzę jak zobaczę.

Thx. Daj znać, jak sprawdzisz ten film, ciekawy jestem, czy mnie nie powiozło trochę z nadinterpretacją :)

Dodaj komentarz