Na świadka wzywam historię

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

W najbliższych dniach do kin wejdzie film "Kłamstwo". Przed seansem przedpremierowym miałem mieszane uczucia, bo obawiałem się kolejnej produkcji próbującej zyskać widzów jedynie poprzez poruszenie trudnej tematyki Holocaustu. Jednak zostałem pozytywnie zaskoczony.

Zaskakuje przede wszystkim forma. Kiedy idzie się na film o walce za prawdę na temat eksterminacji Żydów to spodziewamy się raczej historii przesyconej nostalgią i smutkiem. W przypadku „Kłamstwa” reżyser Mick Jackson wraz ze scenarzystą Davidem Hare (dramatopisarzem odpowiadającym wcześniej za takie udane filmy jak „Lektor” i „Godziny”) zaproponowali nam dramat sądowy w pełnej krasie. Widzimy planowanie strategii przez obie strony procesu, obserwujemy przesłuchania świadków, następnie wraz z bohaterami oczekujemy na końcowy wyrok. Ktoś powie „przegadany film”, ale w takiej konwencji to właśnie słowa mają największą siłę, a pełne wyzbycie się emocji może być kluczem do zwycięstwa.

Czego dotyczy ta sprawa? Jest to prawdziwa historia amerykańskiej pisarki Deborah Lipstadt pozwanej w 1998 roku przez historyka Davida Irvinga. Poczuł się on zniesławiony gdy nasza bohaterka oskarżyła go publicznie o zaprzeczanie istnieniu Holocaustu. Sprawa sądowa odbywa się w Londynie co ma duże znaczenie, ponieważ (jak jest wspomniane na początku filmu) według tamtejszego prawa to pozwany musi udowodnić swoją niewinność. W skrócie: pani Lipstadt z wynajętymi prawnikami musi udowodnić, że eksterminacja Żydów faktycznie się odbyła. Zaczyna się intrygująco i tak też jest prawie przez cały film.

Twórcom udało się dzięki różnym przemyślanym zabiegom uczynić ten film trochę nieprzewidywalnym. Można im na pewno zarzucić, że większość postaci jest tylko nieznacznie nam przedstawiona. Trudno stwierdzić w trakcie filmu jakie dokładnie mają intencje w stosunku do głównej bohaterki. Postacie są niestety raczej jednowymiarowe. Za to są bardzo dobrze zagrane.

Jeden długi akapit należy się z pewnością aktorom. Pierwszą część filmu kradnie dla siebie Andrew Scott (znany nam z roli Moriarty’ego w serialu „Sherlock” od BBC), który wnosi do tej historii dużo energii i niewymuszonego humoru (w tak przyjętej konwencji humor nie razi w filmie o Holocauście). W dalszej części filmu na wielkie uznanie zasługują dwaj bardzo doświadczeni brytyjscy aktorzy – Timothy Spall oraz Tom Wilkinson. Można by godzinami słuchać jak misternie budują zdania w języku angielskim podczas scen na sali sądowej. Największy problem miałem z Rachel Weisz, która gra główną bohaterkę. W przeszłości aktorka ta była bardzo chwalona za podobne role kobiet walczących o sprawę (m.in. w filmach „Agora” i „Wierny ogrodnik”), tutaj przeszkadzała mi na początku jej zbytnia emocjonalność. Potem jednak uświadomiłem sobie, że to efekt zamierzonego kontrastu w podejściu do całej sytuacji między nią a pozostałymi bohaterami. Zwłaszcza końcówka jest dobra w jej wykonaniu. Duży epizod zagrał także Mark Gatiss (znany doskonale fanom „Sherlocka” i „Doctora Who”). Jak widać (i słychać w czasie filmu) większość aktorów to rodowici Brytyjczycy.

Na plus na pewno także można zaliczyć zdjęcia (również z Polski, której nie mogło zabraknąć w filmie o tej tematyce) i różnorodny montaż. Muzykę skomponował słynny Howard Shore, ale nie zapamiętałem z niej nic szczególnego.

W pierwszej kolejności poleciłbym ten film wszystkim miłośnikom prawa, ponieważ w filmie zaprezentowano bardzo dobrze przygotowaną rozprawę sądową, a także ciekawie omówiono kilka aspektów procesowych. Ale nie powinno to wcale zniechęcać pozostałych widzów, ponieważ warto iść do kina na ten film nawet dla samych aktorów.

Podsumowując, dobre kino ze świetnymi aktorami i ciekawym pomysłem na przedstawienie bardzo trudnego tematu.

Zwiastun: