Kto jest dobry? Kto zły?

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Kto jest dobry? Kto zły? Nie ma ludzi dobrych i złych, są tylko złe albo dobre uczynki. I ludzie, którzy miotają się między nimi.
/Éric-Emmanuel Schmitt — Tektonika uczuć/

Piękno i brzydota, dzień i noc, biel i czerń – takich przeciwstawień można dwoić i troić, ale chyba żadne z nich nie razi tak bardzo jak zestawienie dobra i zła, a właściwie dysproporcja z jaką mamy do czynienia przywołując te właśnie słowa. Z jednej strony dostrzegamy otchłań jaka dzieli dobro od zła, ale z drugiej zaś nie trzeba zbyt długo szukać, by właśnie zetknąć się z jednym, tudzież drugim zjawiskiem. Wielkie czyny, spokój, ukojenie, może po prostu zwykły uśmiech, a po przeciwnej stronie ringu nienawiść, zniszczenie, przerażenie. I chociaż nie pasują do siebie, często ze sobą się łączą. Ale jednak częściej walczą, by jedno przykryło drugie, by jedno dominowało nad drugim, by któreś zatriumfowało.

W obrazie „Matka Teresa od kotów” niestety zwyciężyło zło, to ono jest centralnym punktem omawianej produkcji. To właśnie zło wysunęło się na pierwszy plan. Reżyser nie wyjaśnia nam dlaczego doszło do tego makabrycznego wydarzenia. Możemy doszukiwać się powodów, ale odpowiedzi i tak nie dostaniemy. Zresztą motyw wcale nie jest tu najważniejszy. Zbrodnia się wydarzyła, a co skłoniło oprawców do tego haniebnego czynu to już naprawdę nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Bo przecież to wcale nie powinno się wydarzyć. To winien być tylko zły sen, po którym szybko dochodzi się do siebie.

Zakończenie filmu poznajemy wraz z pierwszym kadrem. To, co w standardowych produkcjach byłoby zakończeniem, w „Matce Teresie od kotów” jest początkiem. Bo oto widzimy dwójkę braci, którzy zamordowali własną matkę. I chociaż w produkcji tej nie padają słowa przyznania się do winy, nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie oni są sprawcami tego czynu. Kolejne sceny odsłaniają nam prawdę o chłopakach, a także o ich rodzinie. Cofamy się o jeden dzień, o tydzień, o dwa tygodnie, by w końcu zobaczyć, co miało miejsce miesiąc temu. I tak oto na podstawie tych zdarzeń możemy wyciągnąć wnioski, własne spostrzeżenia, które pozwolą nam wytłumaczyć co pchnęło oprawców w stronę zła. Poprzez zaburzoną chronologię jeszcze bardziej odczuwamy napięcie, od którego i tak w związku z tematem produkcji nie sposób się uwolnić.

Obraz Pawła Sali porusza również problem wojny, a właściwie destrukcyjnej siły tegoż zjawiska. Widzimy ojca chłopaków, który właśnie wrócił z misji z Afganistanu. I chociaż nie wiemy jaki był zanim wyruszył na misję, to na pewno w chwili obecnej nie jest tym samym człowiekiem. Zagubiony, stłamszony, wyciszony, wyobcowany, nie mogący odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości. Chociaż na ciele blizn nie nosi, to w sercu jest rana, która niezbyt szybko się zagoi, a jeśli nawet to jej piętno będzie dawać się we znaki. Taki ciężar niezbyt łatwo będzie udźwignąć.

Nie sposób nie dostrzec zaburzonej harmonii jaka wemknęła się w filmową rodzinę. Ojciec, który z założenia jest głową rodziny, oparciem, ratunkiem na wszelkie bolączki, w „Matce Teresie od kotów” schodzi na drugi plan. Wydaje się, że jego rolę przejął najstarszy z braci. To on dominuje, a wytworzona wokół niego aura nie wzbudza naszej sympatii. Tylko jego młodszy brat zapatrzony niczym uczeń w mistrza. Jest dla niego jednostką na tyle silną, intrygującą, by w zaślepieniu kroczyć u jego boku. A matce odbierają życie, tej, która to życie im dała.
Temat filmu jest na tyle szokujący, że po seansie nie sposób zapomnieć o tym, co przed chwilą zobaczyliśmy. Ale bardziej wbijająca w fotel jest informacja, że filmowa zbrodnia rzeczywiście miała miejsce. Kilka lat temu doszło do tego przerażającego czynu. Dwójka chłopaków zamordowała własną matkę. Martwą kobietę z odciętą głową schowali we własnym pokoju, w którym przez kilka dni mieszkali, a następnie uciekli. To naprawdę nie mieści się w głowie.

Debiut Pawła Sali niewątpliwie wyróżnia z tłumu świetny popis aktorski, a właściwie popisy aktorskie. Obok subtelnie grającej Ewy Skibińskiej nie sposób nie zauważyć i docenić Mateusza Kościukiewicza oraz Filipa Garbacza. Kto zachwycał się podczas seansu obrazów „Wszystko co kocham” oraz „Świnki”, zachwycać powinien się i teraz, a przynajmniej powstrzymać się od narzekania.

Wcześniej opublikowano na: www.kinomaniaki.com

Zwiastun: