Burzliwe narodziny psychoanalizy

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Nawet nie zauważyłem tego filmu wśród opisów tegorocznego WFF. I dobrze: czas na dość tradycyjne kino mamy przez całą resztę roku, szkoda zabierać szanse produkcjom niezwykłym i nietypowym. Ale nawet z o tyle niższą poprzeczką nie widzę w nim zbyt wiele ciekawego.

Cronenberg nakręcił "Niebezpieczną metodę" przyzwoicie i technicznie bez zarzutów. Zasadniczy mój zarzut jest zupełnie innej natury: to przyzwoitość i technika zupełnie niedzisiejsza i po prostu dość wtórna. Owszem, kamera mogła być nawet zamontowana na kranie, ale główny zrąb filmu jest strasznie zachowawczy.

Nie daje mi spokoju pytanie: po co powstał ten film? Reżyser tłumaczy się, że zawsze chciał opowiedzieć taką historię. Zgoda, to całkiem niezły pomysł, żeby grzebnąć w historii i pokazać z bliska chwile jednego z najbardziej fundamentalnych przełomów naukowych, totalnie przebudowujących nasze współczesne rozumienie człowieka i siejących ogromny ferment. Filmowy Freud nie bez racji zauważa, że "jeszcze sto lat po nas ta teoria będzie zwalczana".

Niestety, reżyser zbyt mocno dał się pociągnąć magii dokumentalności. Cała sprawa kontaktów Freuda z Jungiem oraz romansu tego drugiego z Sabiną Spielrein jest zapisana w listach, pewne wypowiedzi są dokładnymi cytatami z tych listów. I byłoby fascynujące, gdyby je nagłośnić. Jednak po filmie fabularnym oczekuję czegoś więcej niż po bożonarodzeniowej szopce, gdzie temat jest powszechnie znany i chodzi tylko o to, żeby jak najlepiej przybrać go w szatki.

Surowość filmu jest nadmierna. Rozumiem, że Cronenberg chciał pokazać przełom psychoanalityczny na tle ówczesnej, zapiętej pod szyję i niezwykle konserwatywnej, obyczajowości. Scena, gdy w kawiarni siedzi dwóch sztywnych dżentelmenów, i obojętnym tonem, nie zdradzającym zbyt wiele emocji, dyskutuje o przewrocie i jego kierunku, robi wrażenie: to naprawdę musiało tak absurdalnie sztywno wyglądać! Postać Freuda poza cesarsko-królewskim pochodzeniem dodatkowo tłumaczy jego wielka pewność siebie i przywiązanie do roli autorytetu, a Junga - dostatnia stabilizacja małżeńska oraz szwajcarski rodowód.

I sam Jung, jako główny bohater, jest w tym przekonujący. Sęk w tym, że aż za bardzo. Uśmiecha się rzadko, w ogóle nie ma za wiele emocji na twarzy, do tego stopnia, że trudno powiedzieć, co właściwie czuje lub myśli. Co nam z przyglądania się jego twarzy, gdy ona niewiele mówi?

Oczywiście w tej sytuacji Keira Knightley jako Sabina dosłownie "kradnie show" i nie przypadkiem to ona jest wyeksponowana na plakacie. To osoba chora, ale niesłychanie zdolna, pełna pasji i ambicji. Patrząc jedynie na to wcielenie (to znaczy nie szukając wyjaśnień w dalszym biegu historii) aż dziwne, że to nie ona, ale jej lekarz (i kochanek) stał się legendą XX-wiecznej psychologii. Co do jej gry padały zarzuty, że dla odmiany jest przesadzona, ale faktycznie taka jest tylko na początku, gdy portretuje osobę targaną histerią. W miarę rozwoju akcji te nerwowe odruchy wprawdzie towarzyszą jej nadal, ale po pierwsze nie są już tak nasilone, a po drugie są zrozumiałe, bo bohaterka ma w ogóle gorące serce. Jest mi rzez to bliższa niż obaj panowie. Ta rola to cudowna okazja do wykazania, że Knightley nie jest tylko czystą, ale dość nijaką pięknością z "Piratów z Karaibów".

Viggo Mortensen (Freud) walczy nieco wewnętrzną charyzmą, ale w starciu z takim wulkanem energii jak Sabina Knightley po prostu jest bez szans. Michael Fassbender (Jung) także nie miał jak zaczarować rolą jak w "Fish Tank". Musiał trzymać pokerową twarz, bo tak kazał mu reżyser - inaczej musiałby jakoś zareagować choćby na zranienie sztyletem! To ma swoje uzasadnienie fabularne, bo dopiero w ostatnich kadrach widać, że to tylko maska epoki, i że on także jest człowiekiem z bogatym emocjonalnym wnętrzem.

W tym filmie panuje mocno jednolita atmosfera. W przyciszonych rozmowach czuć pewne napięcie, ale ono wcale nie chce narastać lub opadać, przez co "Niebezpieczna metoda" robi się niestety statyczna. Zły wpływ ma wykorzystanie jako kanwy fabuły sztuki teatralnej - wydarzenia pokazywane są wąsko, nie zostały poszerzone tła epoki, przez co chłód bohaterów nie widać skąd się w ogóle bierze. I tak lecimy od wydarzenia do wydarzenia oraz od listu do listu.

To fatalne połączenie wad powieści epistolograficznej, widowiska historycznego starego typu, pedantyzmu dokumentalnego i teatralnego uproszczenia rzeczywistości. Brak pełniejszego wykorzystania warsztatu filmowego wprowadza nudę i monotonię, urozmaiconą tylko przez postać Sabiny.

Przesłanie mi się nawet dość podoba - że dopiero złamany lekarz (czytaj: skażony ludzkimi doświadczeniami, po zejściu z XIX-wiecznej katedry) może naprawdę leczyć ludzką duszę. To piękna myśl, ale w filmie zostało wyrażone wprost w kilku miejscach, ale nie wyeksponowane odpowiednio mocno, więc doszedłem do tego wniosku sam, próbując już po seansie uporządkować swoje wrażenia.

Cronenberg zapewne po prostu nie uwzględnił, że człowiek po psychoanalitycznym przełomie patrzy na świat już innymi oczami, więc rzekomy skandal mnie osobiście nie wydawał się skandalem, tylko dramatem, jakoś tam wpisanym w dolę współczesnego człowieka. Z tej perspektywy "rewolucją" byłoby raczej pokazanie jak inna była rzeczywistość przed tą zmianą, jak bardzo się różniła mentalnie w stosunku do naszej oczywistości. Przykład: gdy w szpitalu Sabina jest zaskoczona nowatorskim leczeniem za pomocą rozmowy, musiałem wysilić wyobraźnię, żeby sobie przypomnieć jakimi to metodami leczono przedtem!

Polecam "Niebezpieczną metodę" właściwie tylko dla osób zainteresowanych jak pączkował jeden z filarów współczesnej filozofii człowieka (i nie mam na myśli freudowskiej obsesji wyjaśnień wszystkiego za pomocą seksu, ale raczej dostrzeżenie, że człowiek nie jest wcale tak racjonalny i świadomy siebie, jak się zdawało) oraz wielbicielom mocnej gry aktorskiej Keiry Knightley. Jako film fabularny cierpi jednak na zbyt wielką sztywność.

Zwiastun:

Bardzo wnikliwa recenzja, miałam podobne odczucia wobec formy filmu.

Dodaj komentarz