Strażnicy Galaktyki

Data:

CZY ZNOWU „JESTEŚMY KEVINEM BACONEM”?

Co może chcieć przekazać nam reżyser ekranizacji komiksowej ze stajni Marvela, kiedy materiał wyjściowy jest tak świeży, że wciąż pozostaje nieobciążony szczególnymi wymaganiami…? Opowiedzieć o tym, że dobrze jest posłuchać składanek kasetowych na walkmenie w space operetce? James Gunn wyszedł z założenia, że czemu by nie próbować dołączyć do Kina Nowej Przygody na fali letniej popularności blockbusterowej i trwającej kampanii wprowadzania nowych bohaterów Marvela (a odciska na nich niemal równie sympatycznie swoją osobowość co Matthew Vaughn i Shane Black). Po wynikach już możemy być pewni, że gość czuje kosmos, a przede wszystkim wie, czym powinien być „standardowy” komiks na ekranie.

Osobiście, kiedy widzę plakat sugerujący choćby ułamek wrażeń związanych ze space operą, jakby przypadkiem zaplątuję się do kina. Liczę wtedy po cichu na przeżycia godne małego chłopca, jaki zawsze wyłazi ze mnie w najmniej odpowiednich momentach. Chłopca niezgorszego od głównego bohatera filmu – Petera Quilla, który po śmierci mamy zostaje porwany wraz ze swoimi kasetowymi mixtape’ami na pokład statku pewnych kosmicznych zabijaków. Mimo że chłopiec unika śmierci, przekracza trzydziestkę i zyskuje (głównie) ciało Chrisa Pratta, to za grosz nie zmienia swojego podejścia i wciąż pozostaje w stylistyce ze swojej młodości. Zwiedzanie całego wszechświata może nieco usprawiedliwia niechęć do przeżywania kultury późniejszej niż końcówka lat 80-tych swojej ojczystej planety, ale nietrudno się domyślić, że dokładnie taka identyfikacja przyświecała Jamesowi Gunnowi. Bohater dostanie pod swoje skrzydła równie niedostosowaną ekipę galaktycznych indywidualności jak on sam, a wyprawom po skarby, osobistym traumom z przeszłości i dorastaniu do odpowiedzialności nie będzie końca.

 revgal-mixtape

W tych niezwykłych kolorowych światach nasza ekipa musi się jakoś wyróżniać. To już nie są superherosi wśród śmiertelników, lecz nieudacznicy wśród humanoidalnych ras. Po „Avatarze” Zoe Saldana wciela się w jeszcze jedną kosmitkę o niecodziennym kolorze skóry. Jej Gamora to zabójczyni, którą Quill podrywa na film „Footlose” z Kevinem Baconem (zacny ruch). Główny bohater nie pozostaje nieczuły na los pokrzywdzonych zwierząt, a nawet roślin. Duet wyrzutków w postaci zmutowanego szopa Rocketta oraz obcego drzewca Groota powinien z miejsca kupić serca dzieci w każdym wieku. Obaj znani panowie podkładający ich głosy dogrywali swoje kwestie w przerwach między własnymi produkcjami, ale nie widzę w tym zwykłego chwytu marketingowego. Wypadli uroczo. Najmilszą niespodzianką pozostają tępawo-komiczne kwestie kosmicznego twardziela Draxa Niszczyciela w interpretacji Dave’a Bautisty, który wziął dodatkowe lekcje aktorstwa. Odnaleźli się również John C. Reilly, a zwłaszcza Michael Rooker w roli dość nieoczywistego mentora. Aktorzy większego formatu niż oni pozostali w cieniu. A propos cienia, istnieją zarzuty o jednowymiarowość głównego czarnego charakteru Ronana Oskarżyciela (Lee Pace), który okazuje się po prostu niepoprawnym politycznie separatystą. Pomimo zarzutów o brak motywacji nie wiem, czy w obecnych czasach powyższe określenie nie jest wystarczającą przesłanką do rozbudzania naszej wyobraźni. Najważniejsze iż wartość przyjaźni naszej ekipy pozostaje nieoceniona, zwłaszcza gdy scenarzyści wykorzystują ją jako narzędzie główne do zwalczania niemal wszystkich punktów nieznośnego patosu.

 revgal-duo

Filmy tego sympatycznego podgatunku wybuchają w zróżnicowany sposób. Z globalną świadomością i szaleństwem „Gwiezdnych wojen”,  darzonego teraz campowym sentymentem „Flasha Gordona” czy przeliczone przez samego Lucasa „Kaczorem Howardem” – wspomnienie tego ostatniego pozostaje nieprzypadkowe. W tym przypadku zależy, ilu ludzi poczuje niedosyt. Jestem jednak przekonany, że Szop sprzeda się w milionach egzemplarzy figurek (czy co też tam się teraz kolekcjonuje – hologramy telefoniczne są już na rynku?). A za dekadę lub dwie istnieje szansa, że widzowie w zawirowaniu kolejnych problemów ludzkości zaczną sięgać po niektóre – te najbardziej uniwersalne „małe” blockbustery z początkowej fazy ekranizacji kosmicznych komiksów i „Strażnicy Galaktyki” doczekają się statusu klasyki.

Zwiastun: