Ludzki młyn wobec tragedii

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

"Proponuję zatem: nie czytajcie jeszcze tej książki. Przyjrzyjcie się najpierw.
Zawrzyjcie z nim znajomość. Wejdźcie do malowanego świata Pietera Bruegla bez żadnych wstępnych założeń." - te słowa otwierają esej Michaela Gibsona, poświęcony analizie obrazu "Droga na Golgotę". Książka ta jest jednocześnie inspiracją dla najnowszego filmu Lecha Majewskiego "Młyn i Krzyż". Gibson zaproponował Majewskiemu przeniesienie na ekran swojego eseju po obejrzeniu filmu "Angelus", który uznał za "boschowski" pod względem formy. Tak powstała idea stworzenia dzieła jedynego w swoim rodzaju - próby filmowej interpretacji malarskiego arcydzieła.

Praca nad filmem trwała trzy lata, zaangażowano najnowsze technologie, zdjęcia kręcono w Austrii, USA, Nowej Zelandii i Polsce (w naszym kraju kręcono przepiękne plenery jury krakowsko - częstochowskiej). Wykorzystano technologię CGI (obraz generowany komputerowo, technologia wykorzystana m.in. w „Labiryncie Fauna” i „Avatarze”) oraz przestrzeni 3D. Sam Majewski mówi, że: „wykonana praca może być porównana do tkania ogromnego cyfrowego gobelinu zbudowanego z wielowarstwowych perspektyw, zjawisk atmosferycznych i ludzi”. Jak na film polskiego reżysera zdumiewa gwiazdorska obsada: Rutger Hauer jako Breugel, Charlotte Rampling jako Maria i Michael York w roli przyjaciela i mecenasa Breugla - Nicholasa Jonghelincka. Ale może to zdumienie wynika z tego, że sam Majewski uważa się za twórcę popularnego za granicą, za to zepchniętego do niszy przez nasz filmowy światek. I może z tego powodu polscy aktorzy w filmie to tylko naturszczycy-statyści, stanowiący całą "chłopską" obsadę fascynującego breuglowskiego świata.

Świat obrazów Breugla to także przenikający się warstwami gobelin, gdzie wątki antyczne i biblijne łączą się ze współczesnym dla malarza światem zwykłych ludzi. Zdumiewa liczba interpretacji, jakie proponowano dla obrazu "Upadek Ikara", gdzie główny bohater to jedynie "chuda, chłopięca noga zadarta do nieba", jak pisze w swoim mistrzowskim wierszu Ernest Bryll. Na pierwszym planie widzimy flamandzkiego chłopa, orzącego pole, który nie zauważa (może nie chce widzieć, może nic go to nie obchodzi), dziejącej się nieopodal tragedii, która zmienia losy świata.

Głównymi bohaterami obrazów Breugla nie są wielcy, mityczni Ikar czy Chrystus; bohaterem zbiorowym tych dzieł jest anonimowa ludzka mierzwa, zajęta codziennymi, prozaicznymi czynnościami: pracą na roli, zabawą, piciem wina, tańcem, miłością. Karnawałowy korowód to jeden z częstszych motywów w obrazach flamandzkiego mistrza. I właśnie w taki świat wprowadza nas Majewski w swojej interpretacji obrazu znanego u nas jako "Droga krzyżowa", ale przez Gibsona i Majewskiego tytułowanego jako "Droga na Golgotę".

W centrum obrazu krzyż. Ledwie widać upadającego pod jego ciężarem Chrystusa. Jest on wciśnięty w tłum zajęty swoimi sprawami. Chrystus jest prowadzony na kaźń przez hiszpańskich siepaczy, którzy byli dla Breugla uosobieniem przemocy, która działa się wtedy w Niderlandach za sprawą walk religijnych, które przetaczały się w tym czasie przez Europę. Współczesny Breuglowi Chrystus to człowiek głoszący swoją prawdę o Ewangelii, słuchany przez tłum i skazany na męczeńską śmierć - rozpostarty na kole zginie zawieszony na drzewie śmierci. Na obrazie widzimy po prawej stronie tylko puste koło, ciało zamęczonego człowieka już zdjęto, pozostał jedynie kruk, rozglądający się za resztkami. To właśnie najlepiej obrazuje metodę Majewskiego - dopowiedzieć historię ukazaną na obrazie, nadać jej konkretny, ludzki wymiar, spróbować odtworzyć jej doraźny, codzienny charakter, aby dostrzec to, co uniwersalne. Zatem mamy w filmie dwóch Chrystusów - jeden już zdjęty z koła, drugi niesie krzyż. To krzyż absolutny, symbol męki w każdej epoce. I ludzie dookoła - zajęci swoimi sprawami, obojętni, tacy jak my. Jak każdy z nas. Są na pierwszym planie, są najważniejsi z tą swoją obojętnością, nawet złem. Taka jest natura świata. Nad wszystkim góruje młyn. Musi dojść do zmielenia ziarna, aby powstało życie, aby temu życiu, także temu prozaicznemu i obojętnemu życiu, nadać sens. Transcendentny Młynarz w filmie zatrzymuje młyn. Jego mechanizm przypomina mechanizm zegara. To czas , który staje, gdy dokonuje się coś wielkiego. To także czas zatrzymany na obrazie.

Majewski wiedzie nas dalej, poza czas. W uniwersalny wymiar tej historii, gdzie dokonuje się ofiara, gdzie dzieje się przemiał ziarna, gdzie tu i teraz przenika się z uniwersum. Dzień ukrzyżowania zaczyna się u Majewskiego od zwykłych czynności - poranek, ludzie budzą się, przechodzą do zwykłych zajęć, jedzą śniadanie. Poznajemy samego Breugla oraz jego przyjaciela i mecenasa Nicholasa Jongelincka - to oni będą narratorami tej opowieści. Sam Breugel opowiada nam o swoim obrazie, on także się tam znajduje, wciśnięty między ludzką ciżbę, przyglądający się ludziom i rozgrywającej się tragedii. Majewski rozwinie te wątki, a każdy z nich stworzy osobny malarski obraz. Twórca pochyla się nad poszczególnymi postaciami i wiedzie nas, widzów jeszcze dalej - poza tę historię.

Kolejne warstwy nakładają się na siebie, wiele sensów i znaczeń przenika się wzajemnie. Każdy w tym karnawałowym korowodzie życia, przechodzącego obok śmierci, może dostrzec samego siebie. "Umieściłem tutaj ten cytat celowo, by tym usilniej zachęcić was do osobistych, swobodnych poszukiwań i interpretacji. Nieważne, dokąd was one zaprowadzą –artysta zawsze będzie przy was, obserwując was spod oka, w cichym rozbawieniu" - pisze Gibson w swojej przedmowie do eseju "Młyn i Krzyż". Ten film to historia obrazu, ale także opowieść o artyście, o jego inspiracji i poczuciu powinności. O świecie, który jest, jaki jest, ale że taki jak jest, ma sens. Wszystko ma sens - miłosne obłapianki, grający na flecie i tańczący ludzie też mają sens, choć obok zło i tragedia. Inaczej po prostu nie sposób byłoby istnieć. Ale Młynarz przygląda się temu z wysokości swojego Młyna-zegara; Młynarz-twórca w rozbawieniu spogląda na nasz porządek i widzi sens tego, co z bliskości dostrzeżone być nie może.

Zwiastun:

No Lapsus, aleś recenzję machnął:)) Aż strach oglądać teraz Majewskiego, bo a nuż człowiek nie podoła???

Ano machnąłem, a co? ;) Myślę, że Tobie - kinomanowi patrzącemu na film jako współistnienie różnych rodzajów sztuki, właśnie ten film może się spodobać i to bardzo. A że nie podołałem tematowi? No cóż, liczyłem się z tym ryzykiem ;)

A kto mówi, że nie podołałeś? Bardzo zacna recenzja - ja tu się raczej o siebie boję...

Dzięki Bedrzichu. Nie masz się co bać, to wiem na pewno :)

Właśnie wróciłem z kina. Muszę się jeszcze z tym filmem przespać, ale Twój tekst przeczytałem z przyjemnością.

Trochę się zgadzam, a trochę nie zgadzam. Z Twojego tekstu wynika, że to film o sensie życia, niemal :) Zasadniczo to właściwie prawda, ale muszę powiedzieć, że ten wątek, ta alegoria świata, w którym codzienność zawsze przyćmiewa wielkie czyny (bo po prostu krojenie chleba, karmienie dziecka czy obłapianie dziewuch są zawsze ważniejsze niż jakieś tam ideały), jakoś mocno na mnie nie oddziałał. Dostrzegam oczywiście że to właśnie Breugel (a za nim Gibson, a za nim Majewski) przedstawił, ale jakoś mnie to nie rusza - stara prawda o której już po prostu od dawna wiem.

Dla mnie osobiście ciekawsze było to, jak Majewski próbuje nas zainteresować swoją pasją - która dodam od razu nigdy nie była moją - czytania treści i symboli zawartych w obrazach, używania ich jako źródła informacji o epoce. Robi to pasjonująco.

Trochę się z Tobą zgadzam, a trochę nie zgadzam, tylko nie wiem do końca, co wybrać - zgodzić się, czy też nie ;) Może trochę zgodzę się, bo to rzeczywiście bardziej Breugel niż Majewski i niby nic nowego, ale ale. Sposób , o którym piszesz to forma. Sama forma dla mnie w tym przypadku to za mało. Tę formę wypełnia treść, która nie jest w filmie breuglowska, ale jest połączeniem myśli Gibsona i Majewskiego. Ta myśl to refleksja o sztuce, o artyście. Bez tego ten wizualny film byłby jak miedź brzęcząca. Bo ten film , dla mnie, jest piekielnie aktualny. Człowiek wobec tragedii to nie taki znowu banał. Majewski mówił o tym na spotkaniu - odgradzanie się od tych wszystkich śmiertelnie poważnych tematów ironią i wszystkowiedzeniem to blokada postawiona refleksji etycznej. Czemu chciałbyś nowych prawd? Czy nie lepiej powtarzać coś trwałego, odnawiać znaczenia słów zamiast stwarzać je na nowo. Rzekłbym, że to film "klasyczny" w sensie powtórzenia dla sięgnięcia głęboko w istotę rzeczy. Dla mnie na obraz Breugla nakłada się wiele refleksji - miałem skojarzenie z "Campo di Fiori" Miłosza, gdzie też nakładają się różne perspektywy czasowe ludzkiej tragedii (getto i stos Giordana Bruna) i stąd zrodziło się moje przekonanie, że "Młyn i Krzyż" jest o artyście i jego powinności . I gdyby potraktować film jako utwór o artyście, czy nie zauważyłeś tego, że to zwykły dzień malarza, który zaczyna tworzyć swój obraz, aby opowiedzieć o tym wszystkim , co straszne i powszednie zarazem? To jest właśnie narracja tego filmu - historia wchodzenia w obraz, podróży po nim i poza niego (ukrzyżowanie jako coś absolutnego, ponad czas). Nie chcę przeginać, ale przegnę - to film aktualny, tak samo jak aktualna jest ludzka tragedia i cierpienie i konieczność życia obok nich - czy mam to rozwijać?

Trochę chaotycznie wyraziłem swoje myśli. Postaram się być teraz bardziej precyzyjny.

Masz rację. Wcale nie nowych prawd oczekuję. Nie wiem nawet, czy coś takiego jak "nowe prawdy" w ogóle istnieje. Zresztą zupełnie nowe myśli mają chyba małą siłę oddziaływania. To co do nas przemawia, to co sprawia że jesteśmy wstrząśnięci, to rzeczy o których właściwie wiemy, ale które przedstawione na nowo, pokazane w nowym świetle, nagle do nas trafiają, uderzając nas prosto w czoło niczym Mike Tyson (za najlepszych lat). Sprowadzone do dwóch zdań nie znaczą nic, bo nie poruszają w nas emocji. Kiwamy głową, że tak, że się zgadzamy, ale tego nie czujemy. Nie to więc zarzucam "Młynowi i Krzyżowi", że mówi wyświechtane rzeczy (szczególnie, że wcale znowu aż tak wyświechtane nie są), ale to, że przez przyjęty chłodny sposób mówienia nie poruszył we mnie żadnych głębszych uczuć. Zrozumiałem, co artysta chciał powiedzieć, ale niestety nie poczułem.

Nie zmienia to faktu, że film oceniam wysoko, ale jest to niestety ocena na chłodno. Jest to uznanie dla pomysłu i dla realizacji, ale nie ma w nim ekscytacji. Film nie wrył mi się w głowę, nie przewracałem się w łóżku z boku na bok, przetwarzając w myślach kolejne obrazy. No niestety, po prostu, zabrakło emocji, które sprawiłyby że film stanie się dla mnie czymś więcej niż ciekawie zrealizowanym filmem.

Nie musisz rozwijać końcowej myśli, bo świetnie rozumiem, o czym piszesz. Ale oczywiście możesz :)

Na ten brak ekscytacji to już nic nie mogę poradzić. Mam jednak inne odczucia. No i dla mnie to nie tylko film o sztuce czy pasji. Myślę, że mam prawo do takiego odbioru.

No nie wiem, może zrobimy na Filmasterze głosowanie, czy dać Ci prawo do takiego odbioru? ;))

Ty tu rządzisz , Doktorze.

Odnoszę wrażenie, że nie potrafię cieszyć się tym filmem przez zboczenie zawodowe. Czułam się bowiem na seansie, jak na projekcji opisu ikonograficznego, których niezliczoną ilość czytałam i robiłam w czasie studiów. Odgadywanie znaczeń ukrytych w obrazie nie jest dla mnie niczym niezwykłym. Tutaj różnica jest tylko taka, że zamiast tworzyć kwiecisty tekst ikonograficzny, ktoś go ładnie sfilmował.

A bo to taka estetyczna wydmuszka.

Bardzo piękny tekst. Chociaż osobiście oglądając ten film nie przestawałam pamiętać, że ofiara Chrystusa to nie tylko śmierć, ale też odkupienie grzechów. Obojętny tłum przechodzi obok wielkiej tajemnicy, która jest przecież tajemnicą zbawienia. Jeśli ofiara wypełnia się stale, stale również dokonuje się zwycięstwo nad złem. Może nawet to, że dokonuje się ono w ciszy i zapomnieniu, bardziej podkreśla ogrom boskiej miłości, bo jest to miłość nieodwzajemniona, a jednak stała i gorąca. Ostatecznie można z tego breuglowskiego pesymizmu wyciągnąć wnioski bardzo krzepiące. Tym bardziej, że to nie jest tylko obraz o śmierci, lecz także obraz o życiu - nie na darmo prawą jego stronę zajmuje obsypane liśćmi drzewo i ludne, piękne miasto. Może i ludzie są obojętni, zaabsorbowani błahą codziennością, mimo to nieświadomie w każdej chwili życia obcują z tajemnicą, która odnawia oblicze świata.

Pewnie to moja nadinterpretacja.

Swoją drogą usłyszałam niedawno od kogoś, że ten Breugel w wykonaniu Rutgera Hauera jest zupełnie niewiarygodny. Człowiek, który malował takie rzeczy, nie mógł być tak zrównoważony i mieszczański. :)

Jest drzewo życia po lewej i drzewo śmierci po prawej, u którego podłoża leży czaszka. To wszystko jest w filmie powiedziane wprost. Śmierć chłopa ma sens w Chrystusie i to jest to rozwinięcie - czas się zatrzymuje, czas rusza, ale poza czasem jest ofiara, która dokonała się na Golgocie. To już chyba nie Breugel, a sens metafizyczny tej opowieści. I właśnie ci zwykli ludzie są tutaj bohaterami, rozciągnięci między życiem a śmiercią. Co ciekawe - u Breugla oprawcami są katoliccy wysłannicy, ofiarą heretyk; kapłani wysyłają Chrystusa na śmierć i wysyłają na śmierć młodego człowieka, zatem sens zbawienia rozciąga się poza podziały historyczno-polityczne.

Ja dziękuję, bo to co nazywasz nadinterpretacją, w moim mniemaniu jest treścią filmu. Odarcie tej formy z sensu jest wyjałowieniem historii. Cieszę się, bo myślałem, że tylko ja tu widzę jakiś głębszy sens i trudno mi było się z tym pogodzić.

Nie no, głębszy sens w obrazie (zarówno malarskim jak i filmowym) bez wątpienia jest, więc sobie prawa do dostrzegania go lapsusie nie monopolizuj! Ja tylko napisałem, że mnie to specjalnie nie obeszło (w sensie emocjonalnym), co nie znaczy, że sensu nie widzę, czy że traktuję film jako, jak to ująłeś, estetyczną wydmuszkę.

No właśnie nie monopolizuję, bo się cieszę, że ktoś się nie bał napisać o własnym, głębszym odbiorze, bo na razie za głupka robiłem tutaj samodzielnie ;) Czy to nie jest tak, że wstydzimy się mówić o rzeczach poważnych bez ironii, albo że nas to niespecjalnie obchodzi, że boimy się wejść w sens istotny, bo nam to zajeżdża banałem? Mnie cały czas chodzi o jedno - ten film ma swoją fabułę i narrację, wychodzącą poza interpretację Gibsona. Trudno mi ukazanie rodziny malarza, sceny egzekucji i pokazanie ukrzyżowania nazwać interpretacją tylko obrazu "Droga na Golgotę". To właśnie wyjście poza ten obraz w sens bardziej ogólny, jak tu "odważnie" stwierdziłem - metafizyczny.

No to jest nas głupków dwoje. ;)

Ja się oczywiście bałam napisać, ale chyba głównie dlatego, że nie jestem przyzwyczajona do dyskusji na tematy mistyczno-religijne i musiałam przestawić się na inny aparat pojęciowy. Pisanie o tym filmie wyłącznie w kontekście technicznym lub związanym z historią sztuki jest dla mnie niewystarczające, Dlatego cieszę się, że zdecydowałeś się napisać notkę metafizyczną. Dla mnie "Młyn i krzyż" to - że się tak górnolotnie wyrażę - kontynuacja nurtu kina metafizycznego, który dziś jest właściwie w zaniku, a którego mistrzami byli Bergman i Tarkowski. Ale, jak to pisze inheracil, nie uzurpuję sobie prawa do nieomylności i nie dziwię się, jeśli ktoś wyszedł z kina umiarkowanie poruszony.

Faktem jest, że emocjonalnie nie jest jakoś specjalnie niszczący. Mnie nurtował ten "ogólny sens", ale raczej na poziomie intelektualnym. To drugi powód, dla którego cieszę się z Twojej notki. Inaczej musiałabym napisać coś sama, a pisanie na poważnie nie jest moją mocną stroną. :)

"Młyn i krzyż' jest dla mnie jednym z najlepszych filmów widzianych w ostatnim czasie. Działa na mnie mimo specyficznego chłodu, a może właśnie dzięki niemu budzi we mnie emocje. Ma w sobie siłę oddziaływania obrazem czasem ważniejszym od fabuły (podobne odczucia miałem przed laty oglądając "Nosferatu wampir" Wernera Herzoga) oraz specyficznym komentarzem opisującym ten obraz (skojarzenie z cyklem filmów siostry Wendy).

Dodaj komentarz