Wszystko zostało spalone

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

Jaroslav Papousek od początku lat 60. stanowił wraz z Miloszem Formanem nierozerwalny duet - Papousek scenarzysta, Forman -reżyser. Fascynowało ich kino neorealistyczne, nowofalowa rewolucja francuska i cinema verite. Inspiracje nowinkami kina lat 50. i początków lat 60. widzimy w czechosłowackich filmach Formana. Jednak bez indywidualnego rysu kino naszych południowych sąsiadów - i jednych i drugich - nie uzyskałoby statusu jednego z najważniejszych zjawisk kultury europejskiej XX wieku. A tak właśnie się stało i to nie tylko za sprawą Formana, ale całego szeregu twórców, którzy w latach pięćdziesiątych kończyli Famu i eksplodowali twórczą lawą na początku lat 60.

"Pali się, moja panno" jest ikoną tego nurtu. Może to niesprawiedliwe, że film Formana przyćmił swoją legendą całe mnóstwo innych dzieł, które mogą mu dorównywać pod względem artystycznym, ale to Forman zyskał światową sławę i stał się laureatem wielu nagród z Oskarami włącznie. Tak to już jest, że historia lubi zwycięzców i nazwiska Passera, Nemca , Jiresa, Chytilovej znają tylko wtajemniczeni.

Co spowodowało, że czechosłowackie filmy Formana, a "Pali się, moja panno" szczególnie, stały się emblematami tego nurtu? Czym zasłużyły sobie na miejsce, które im dziś przypisuje historia kina?

Skupmy się na "Pali się, moja panno". Wyobraźmy sobie sytuację twórców, Formana i Papouska, którzy wraz z grupą przyjaciół odwiedzają typową czeską gospodę, gdzie strażacy organizują swoją imprezę. Przecież to było znane i u nas, gdyż remizy Ochotniczych Jednostek Straży Pożarnej były miejscami wiejskich bali. Nie było wszak klubów, dyskotek. Człowiek zwykły, nie oprawiony w mundur był kimś niewidocznym. Standardy wojskowego rynsztunku nadawały tym normalsom atrybuty siły i władzy. Elementy broni, swoisty etos i oczywiście mundur dawały tym przeciętnym obywatelom pozór władzy i hierarchii. Tak zresztą pozostaje do dziś.

Mamy zatem u Formana tych pożal się Boże strażaków, którzy z ogniem zbyt dużo do czynienia nie mają (w przeciwieństwie do czasów współczesnych, gdzie domorośli strażacy parają się także podpalaniem dajmy na to łąk, żeby było co gasić), ale mają poczucie misji i chęć organizowania lokalnej społeczności. Przejmują zatem ci brzuchaci mniej, bardziej lub wcale, starsi panowie funkcję kulturotwórczą i robią tę kulturę na swoją przaśną modłę, zaczerpniętą ze znanych im wzorców pop-kulturowych, które z dużo większym trudem docierały na wieś niż w czasach obecnych.

Loteria fantowa, wybory miss, jakiś jubileusz. Wszystko się tutaj rozpada, nikt nad niczym nie panuje. Pozornie błahe sprawy nabierają charakteru prawdziwego Armagedonu i pędzą ku nieuchronnej katastrofie, która całkowicie obnaży iluzję wsi sielskiej, anielskiej. To właśnie drobne wady, małe, codzienne podłostki stają u źródeł moralnego skundlenia bohaterów. A najgorsze, że widzimy wśród nich nas samych - uwikłanych w absurdalne konflikty i najczęściej w nie swojej roli, bo ktoś czegoś gdzieś od nas oczekuje.

Kiedy wybucha prawdziwy pożar, który ponoć rzeczywiście miał miejsce w trakcie zabawy, na której byli Forman i Papousek, strażacy pozostają bezradni. Ich działania i pomoc są pozorne. Pozostają tylko mundury, które do niczego nie służą. Są tylko wyobrażeniem władzy i porządku, którego tak naprawdę nie ma.

Zwykli ludzie, nie zawodowi aktorzy - musiało to być niezwykłe wyzwanie dla twórców, ten tłum statystów, bo nie ma w filmie postaci wiodącej. Ale udało się znakomicie i do dziś możemy w tym kreacyjnym reportażu, wręcz mockumencie, przeglądać jak w zwierciadle, widząc, że nasza skłonność do władzy i uniformizacji życia za wszelką cenę jest ponadczasowa.

Ja myślałem jeszcze o Kieślowskim i "Z punktu widzenia nocnego portiera", filmie, który idzie jeszcze dalej w swym wizyjnym makabryzmie i braku wiary w człowieka, uwiązanego na łańcuchu systemu. Ale przecież "Pali się, moja panno" to tylko komedia, więc można się pośmiać