Bóg przed sądem

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Czy można postawić Boga przed sądem? We wrześniu dwa tysiące siódmego roku amerykański senator Ernie Chambers, w sądzie stanu Nebraska złożył pozew przeciwko Bogu zarzucając mu odpowiedzialność za "przerażające powodzie, skandaliczne trzęsienia ziemi, straszliwe huragany, potworne tornada, okrutne klęski głodu, dewastujące susze, ludobójcze wojny itd."[1]

Idea wydaje się co najmniej ekscentryczna, nawet sam Chambers przyznał, że nie traktuje swojego pozwu serio, służyć ma on jedynie ukazaniu absurdów amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. W rzeczywistości sprawa może okazać się bardziej poważna, niż ktokolwiek by przypuszczał. Spór z Bogiem (a może należałoby napisać spór przeciwko Bogu) trwa już od kilku tysięcy lat.

Szczególną rolę w tym sporze odegrał Jakub, biblijny patriarcha i protoplasta dwunastu plemion Izraela. Jakub nie tylko spierał się z Bogiem, ale wręcz wypowiedział mu otwartą walkę, którą o dziwo wygrał. "Odtąd nie będziesz nazywał się Jakub, ale Izrael, bo walczyłeś z Bogiem i z ludźmi i zwyciężyłeś."[2] powiedziała do niego tajemnicza postać, z którą mierzył się w podróży. Od tamtego czasu spór między ludźmi, a Bogiem zdaje się nie mieć końca.

Okresem historii współczesnej, który może być przyczynkiem do wypowiedzenia oskarżeń przeciwko Bogu była druga wojna światowa. Eskalacja zła na niespotykaną przedtem skalę i wstrząsające doświadczenie Holocaustu sprawiły, że pytania o relację Boga i człowieka, a szczególnie Boga i Narodu Wybranego odżyły na nowo, powodując falę wątpliwości nie tylko wśród Żydów. Właśnie ten problem porusza film "God on Trial" opisujący historię "sądu" nad Bogiem, który urządzili więźniowie obozu Auschwitz w jednym z baraków.

Początek filmu pozwala sądzić, że jest on dokumentem opisującym losy Żydów w obozach zagłady. Nic bardziej mylnego. Ten piękny obraz, choć ukazuje drobne fragmenty obozowej rzeczywistości mógłbym nazwać jedynie fabularyzowanym esejem filozoficznym. "God on Trail" daleki jest od przedstawiania świata w naturalistycznej konwencji. Jest to raczej mit, legenda, w której szczątkowa fabuła odgrywa podobną rolę jak w platońskich dialogach - wprowadza bohaterów i kreśli ich charakterystyki, aby dać podstawę dyskursu, będącego istotą obrazu.

Podczas zaimprowizowanego naprędce posiedzenia sądu poruszane są tematy takie jak relacja Narodu Wybranego ze stwórcą, sens przymierza zawartego między Bogiem a Izraelem. W wątpliwość poddana zostaje boska sprawiedliwość, dobroć i doskonałość. Wśród różnych głosów w dyskusji można również usłyszeć poglądy zakrawające na ateizm czy nihilizm. Wydawać by się mogło, że ta filmowa rozmowa dotyczy głównie interpretacji Starego Testamentu i judaistycznej teozofii. Byłoby tak, gdyby nie fakt, że pojawiają się również głosy osób nie będących Żydami. Częstokroć problemy rozpatrywane na przykładzie starotestamentowych przypowieści i życiorysów więźniów są w rzeczywistości uniwersalnymi dylematami, z którymi mierzy się każdy z nas. Oczywiście, główną ideą filmu jest próba ukazania różnych możliwości interpretacji Szoah w myśl teologii i historiozofii narodu żydowskiego. Nie zmienia to faktu, że "God on Trial" poza dyskusją przemyca wiele ponadczasowych wartości.

Na uwagę zasługuje również realizacja filmu. Przez znaczną większość czasu ukazana jest jedynie sceneria baraku, w którym odbywa się sąd. Tylko niektóre przerywniki (pretendujące do miana dokumentalnych) wyprowadzają nas w inne przestrzenie obozu. W rzeczywistości jednak służą one bardziej oderwaniu się na moment od dyskusji, pozwalają widzowi uporządkować myśli, aby po chwili znów wrócić do sporu. Brak obrazowości wychodzi z resztą produkcji na plus. Na pierwszy rzut oka warunki w baraku nie wydają się tak straszne jak były w rzeczywistości, więźniowie nie wyglądają na wyniszczonych tyfusem i morderczą pracą, kiedy się wypowiadają nie widać po nich zezwierzęcenia ani zaszczucia. I bardzo dobrze, jak bowiem wcześniej wspomniałem, celem tego filmu nie jest pokazanie prawdy o zagładzie, ale poszukiwanie jej interpretacji.

Gdybym miał tej produkcji cokolwiek zarzucić, mogłaby to być zbytnia powierzchowność. Momentami rozmowa "skacze" od myśli do myśli, od koncepcji do koncepcji, pozostawiając niektóre częściowo bez wyjaśnienia. Oczywiście nie jest to wielki mankament, szczególnie, że aby wyjaśnić wszystkie pojawiające się wątpliwości film musiałby trwać sześć godzin zamiast dwóch. W zamian za pewne spłycenie otrzymujemy dwie godziny filmowego eseju, który ani przez sekundę nie nuży.

Dodam tylko, że "God on Trail" nie jest produkcją kinową, jest to film telewizyjny wyprodukowany przez szkocką BBC, emitowany także w amerykańskiej PBS w cyklu "Masterpiece Contemporary". W tym przypadku tytuł serii mówi sam za siebie.

----------
[1] Cytuję za dziennik.pl
[2] Rdz 32,29

Bardzo ciekawa recenzja. Podoba mi się twój styl pisania.
Opisywany film wydaje się warty obejrzenia. Jeżeli będę mieć okazję, to go obejrzę.

Ja nie wiem kiedy byłaby w ogóle okazja obejrzeć po polsku, czyli normalnie i komfortowo, ale recenzja pierwsza klasa, czytało mi się z dużą przyjemnością nawet bez filmu. =}

Krakusom mogę ten film pożyczyć :)

To i ja się przyłączę do groupies. Świetne.

Hm, jak zobaczyłem Kate Hudson w http://filmaster.pl/film/almost-famous/ to groupies wywarły na mnie wrażenie, ale to tyle moich związków z groupie. ;-P

To nazwisko - DeEmmony, to tak na żarty, tak? :P

Dodaj komentarz