Piękny umysł?

Data:

Kiedy Jake Gyllenhaal, poproszony niedawno przez serwis filmowy rottentomatoes.com o listę pięciu ulubionych tytułów, wskazał m.in. nakręcony w 1993 roku przez znane nazwiska film pt. „Searching for Bobby Fischer”, byłem zdziwiony, że wcześniej w ogóle o nim nie słyszałem. Bardzo pochlebne recenzje w Internecie utwierdziły mnie w przekonaniu, że czas nadrobić zaległości, a potem moje początkowe zdziwienie przerodziło się w zachwyt wymieszany wręcz z poczuciem wielkiej dziejowej niesprawiedliwości i jestem bardzo wdzięczny Jake’owi Gyllenhaalowi, że mnie uświadomił.

Tytułowy Bobby Fischer to amerykański geniusz szachów, który w wieku 14 lat został najmłodszym mistrzem USA w historii, a w 1972 roku w „meczu stulecia” odniósł bezprecedensowe zwycięstwo nad radzieckim arcymistrzem Borysem Spasskim. Zyskał wtedy status bohatera narodowego, stał się gwiazdą medialną i przyczynił się do znaczącego wzrostu popularności szachów w USA. Potem odmówił udziału w kolejnym pojedynku o mistrzostwo świata, odebrano mu tytuł mistrzowski, wycofał się z życia publicznego i po prostu zniknął. Jego postać przewija się przez cały film w dokumentalnych czarno-białych materiałach, które pełnym podziwu i lekko sepleniącym głosem komentuje Josh Waitzkin (Max Pomeranc) – główny bohater filmu. Josh, ułożone i urocze dziecko z tzw. dobrego domu, również jest postacią prawdziwą – film jest oparty na faktach i powstał na motywach książki, którą napisał jego ojciec, dziennikarz sportowy Fred Waitzkin (w filmie gra go Joe Mantegna).

Podobnie jak dawniej Bobby Fischer, Josh w wieku 7 lat ujawnia wybitny szachowy talent. Zatrudniony zostaje nieco oschły i pragmatyczny nauczyciel Bruce Pandolfini (Ben Kingsley), który czci geniusz Fischera i marzy o wypełnieniu pustki, jaką ten pozostawił po sobie, zawieszając swoją karierę u szczytu sławy i ukrywając się przed światem, nie pozostawiwszy po sobie godnego amerykańskiego następcy. W Joshu Pandolfini widzi wielki potencjał i podobieństwa do młodego Fischera, pragnie go uczynić jego nowym wcieleniem. Dopingowany przez dumnego i ambitnego ojca Josh wygrywa kolejne turnieje w swojej kategorii wiekowej i pnie się w rankingach. Mamy tu poniekąd szachową wersję krzepiącej historii, którą znamy chociażby z „Rocky’ego” czy „Karate Kid”, jednak wraz ze wzrostem stawki, o jaką toczy się gra, rosną oczekiwania i presja, a i przeciwnicy są coraz mocniejsi. Pojawiają się wątpliwości, strach przed porażką i utratą ojcowskiej miłości, brzemię genialnego umysłu zaczyna ciążyć, tym bardziej, że zdaniem Pandolfiniego żeby zostać prawdziwym mistrzem, trzeba oddać się bez reszty szachowym treningom i gardzić przeciwnikami. Matka Josha (Joan Allen) coraz mniej przychylnie patrzy na presję, na jaką ten jest narażony, oraz wdrożone przez Pandolfiniego metody nauczania i dalszy rozwój kariery chłopca staje pod znakiem zapytania.

 bobby wstaw1

To film nie tyle o szachach, co o wpływie geniuszu dziecka na pragnienia, ambicje i żądze dorosłych, na rodzinę, relację ojciec-syn, a także o istocie sportowego ducha. Czy w celu zaspokojenia własnych ambicji oraz dumy dorosłym wolno zachęcać dzieci do rywalizacji narażającej je na niebywały stres? Czy warto poświęcić dzieciństwo i wszechstronny rozwój intelektualny, duchowy i fizyczny na rzecz jednego konkretnego talentu? Czy warto dążyć do zwycięstwa, przyczyniając się bezpośrednio do porażki kogoś innego, która zasieje spustoszenie w jego kruchej dziecięcej psychice? Czy w takiej sytuacji da się zachować ducha sportowej rywalizacji i czy odniesione zwycięstwo będzie tak naprawdę zwycięstwem? Film nie unika tych pytań, dzięki czemu nabiera głębi, staje się wyjątkowo intrygujący, a jego zakończenie trudno przewidzieć (zapewniam jednak, że jest bardzo emocjonujące i chwyta za serce).

Same szachowe rozgrywki są wspaniale nakręcone przez słynnego operatora Conrada L. Halla, a szczególnie wrażenie robią momenty, gdy akcja na szachownicy nabiera tempa. Kamera podąża za szybkimi dłońmi graczy, a montaż jest mistrzowski – wirtuozeria tych scen momentami zapiera dech. Z drugiej strony znakomicie oddano napięcie w momentach, gdy ręce przy szachownicy pozostają w spoczynku a umysły pracują na wysokich obrotach. Może się to wydać nieprawdopodobne, ale w żadnym innym filmie o rywalizacji sportowej/okołosportowej nie widziałem bardziej emocjonujących i trzymających w napięciu scen niż te rozgrywające się tutaj przy szachownicy. Trudno uwierzyć, że to debiutant (Steven Zaillian) a nie stary hollywoodzki wyjadacz wyreżyserował film, w którym każdy kadr wydaje się idealnie przemyślany i który nigdy nie popada w przesadną ckliwość i sentymentalizm, mimo że tematyka zdecydowanie temu sprzyja. Jeśli chodzi o partyturę Jamesa Hornera, motyw przewodni zapada w pamięć i radzę każdemu fanowi muzyki filmowej, żeby posłuchał utworu „Josh and Vinnie”.

Zespół aktorski również spisał się na medal – Joe Mantegna jako Fred Waitzkin zagrał prawdopodobnie najlepszą rolę życia, a subtelna Joan Allen przekonująco wypada w roli matki Josha, która za wszelką cenę stara się ocalić niewinność i wrażliwość syna. Świetny jest powściągliwy Ben Kingsley jako nieco zimny i zgorzkniały Pandolfini, a Laurence Fishburne – bardzo naturalny w roli Vinnie’ego, charyzmatycznego i wyszczekanego bezdomnego szachisty z nowojorskiego parku. Prawdziwie mistrzowskim posunięciem było jednak zatrudnienie do roli Josha 8-letniego naturszczyka Maksa Pomeranca (w rzeczywistości również wysoko notowanego młodocianego szachisty), który jest wspaniały – jego powściągliwość i naturalność, zupełnie nietypowa dla młodych aktorów, robi wielkie wrażenie. Wspomniany na wstępie Jake Gyllenhaal stwierdził wręcz, że to bez względu na wiek jedna z najlepszych kreacji, jakie widział w kinie.

 bobby wstaw3

Znakomita reżyseria, montaż, aktorstwo, scenariusz, zdjęcia, muzyka składają się na arcydzieło, które moim zdaniem należy do absolutnej czołówki najlepszych filmów lat 90’. W gruncie rzeczy to kino przystępne, nie wymagające od widza wiele wysiłku intelektualnego czy cierpliwości, jak również znajomości zasad szachów, które jednak mimo wszystko są raczej niszową, przynajmniej z założenia mało widowiskową i zbyt wysublimowaną jak na gusta masowego widza dyscypliną, co pewnie w dużym stopniu przełożyło się na klęskę kasową w kinach (raptem 7,2 mln $ dochodu) i w konsekwencji tylko jedną nominację do Oscara – za zdjęcia. Co ciekawe, reżyser i scenarzysta filmu Steven Zaillian dostał w tym samym roku Oscara za scenariusz „Listy Schindlera”. „Searching for Bobby Fischer” został przyćmiony przez inne filmy z 1993 roku i po prostu nie istnieje dziś w świadomości większości ludzi, nawet pasjonatów kina. To właśnie z tym związane jest to poczucie wielkiej niesprawiedliwości, o którym pisałem na wstępie – jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem, a tak mało znany, że przypadkiem dowiedziałem się o nim dopiero tydzień temu. Pojawiło się pragnienie, żeby coś w tej kwestii zmienić i mam nadzieję, że ta recenzja zachęci jak najwięcej osób do obejrzenia tego wyjątkowego filmu.

Zwiastun: