O początkujących

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Czasem oglądam filmy dla kogoś. Sama, z nieprzymuszonej woli, nie obejrzałabym na przykład „Niezwykłych przygód Adèle Blanc-Sec” (moja mama lubi Indianę Jonesa) czy „Księgi ocalenia”. Z „Debiutantami” było podobnie. Mojej przyjaciółko-współlokatorce bardzo spodobał się zwiastun, a ja bardzo chciałam z nią iść do kina (no, może na „Planetę małp” bym się nie wybrała). Nie nastawiałam się na fajerwerki, a wręcz przeciwnie – na półtorej godziny nudy. Chyba nigdy się tak nie pomyliłam co do filmu odkąd poszłam – z tą samą przyjaciółką zresztą – na „Broken flowers” Jima Jarmuscha. Na szczęście tym razem zaskoczenie było w pełni pozytywne.

„Debiutanci” to film, w którym się po prostu i nieodwołalnie zakochałam bez pamięci, dlatego też nie należy oczekiwać ode mnie zbytniej obiektywności.

Dlaczego tak się stało? Historia jest prosta i bezpretensjonalna. W zasadzie nie jest to kolejna wydumana komedia romantyczna, tylko zwyczajna opowieść jakich wiele, która mogłaby przydarzyć się każdemu. Poza tym twórca filmu – Mike Mills – wysnuwa w swoim filmie całkiem sporo teorii, jednak nie robi z nich ani prawdy objawionej ani nie opowiada o nich z wyższością – po prostu pokazuje to, co zaobserwował. Że każdy ma mniejszy lub większy problem związany ze swoimi rodzicami do przerobienia, i że gdy się wchodzi w nowy związek, należy go (problem, nie związek) spróbować przerobić. Ponadto w każdym wieku, w każdym momencie życia można znaleźć miłość oraz zacząć żyć w zgodzie ze sobą. A czasem zwierzęta są mądrzejsze, niż nam się może wydawać.

Wszystko to sprawia, że „Debiutanci” wylądowali w pierwszej trójce moich ulubionych pozytywnych filmów o miłości oraz filmów, które koniecznie należy oglądać, gdy ma się problemy sercowe.

Jednak film Mike'a Millsa to nie tylko przyjemna historia o tym, że miłość przenosi góry, wszystko wybacza oraz sprawia, że ludzie zaczynają robić głupie i słodkie rzeczy. Historia Olivera i Anny przeplata się ze scenami z dzieciństwa Olivera, który dzięki szokującemu wyznaniu ojca zaczyna lepiej rozumieć związek swoich rodziców. Jest to też historia o pożegnaniu, o śmierci i o tym, jak sobie dać z nią radę – a przynajmniej spróbować stawić jej czoła.

Wszystko to sprawia, że w „Debiutantach”, podobnie jak w życiu, przeplata się radość i łzy. I to dosłownie: zaczynałam się szklić, aby po chwili wybuchnąć śmiechem.
Czy film, który wywołuje tak różne uczucia (i nie ma tam na przykład wstydu za twórców filmu czy poczucia zmarnowanych dwóch godzin życia) może być zły?

Na koniec chciałabym wspomnieć o Cosmo, małym, niepozornym psie rasy Jack Russell, który swoją „rolą” w filmie sprawił, że rozważam zostanie psiarą i nawet zaczęłam przeglądać fora internetowe w poszukiwaniu „mojego Arthura”. Jak na tak zapaloną kociarę jak ja, jest to naprawdę niezłe osiągnięcie!

Chciałabym też podziękować Filmasterowi, dzięki którego akcji na Facebooku mogłam obejrzeć ten film:)

Zwiastun: