O zemście człowieka z kulką w głowie

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Czekałam na nowego Jean-Pierre Jeuneta przez 5 lat. Było trudno: po „Mieście zaginionych dzieci” czy „Amelii” „Bardzo długie zaręczyny” były dla mnie prawdziwym zawodem i bałam się, że Jeunet się popsuł na dobre.

Na szczęście jest dobrze. Nie jest to „Amelia”, ale nie oznacza to, że „Bazyl. Człowiek z kulą w głowie” jest słabym filmem. Po prostu Amelia, mimo że podobnie jak Bazyl, jest półsierotą to jednak nie jest jednak odrzucona przez społeczeństwo i, przez swoją nieśmiałość, żyje w małej bańce mydlanej. Bazyl jako dzieciak traci ojca, który ginie podczas rozbrajania miny, matka ląduje w szpitalu psychiatrycznym, a on sam trafia do szkoły prowadzonej przez zakonnice. Jako dorosły, zupełnie przypadkiem, zostaje postrzelony w głowę. Ledwo uchodzi z życiem, ale traci zdrowie, pracę i mieszkanie. Przygarnięty przez grupę podobnych wyrzutków jak on planuje zemstę na dwóch producentach broni, którzy zniszczyli mu życie… Jak widać ten film bardziej depresyjny niż „Amelia”, której świat był dla mnie chwilami zbyt różowy i przez to – kompletnie nierealny.

A co z "Bazylem"? Chyba po raz pierwszy zderzają się u Jeuneta dwa Paryże: Paryż A, nowoczesny, bogaty i zimny (zarówno pod względem stylistyki mieszkań, jak i uczuciowym) oraz Paryż B: miasto wykluczonych, recyclingu i biedy, która jednoczy: wszystko to w stylistyce, do której Jeunet nas zdążył już przyzwyczaić. Nierealna atmosfera, zabawna akcja i ciekawy dobór bohaterów- oryginałów (jest między innymi kobieta-guma, kobieta-kalkulator, mężczyzna-żywy pocisk…) sprawiają, że ten film jest mimo wszystko komedią. A to, że przy okazji próba zemsty wykluczonych na bezdusznych finansistach daje do myślenia? Tym lepiej!

I w zasadzie jedyne, co mi się tak naprawdę w filmie nie podobało, to jego tytuł. A raczej to, co zrobił z niego polski dystrybutor. Francuski „Micmacs à tire-larigot” (najprościej można go przetłumaczyć jako „Szachraje na wielką skalę”) jest dwuznaczny i śmieszny, a słownictwo w nim użyte jest staromodne, co świetnie pasuje do obrazu Jeuneta. Polski „Bazyl. Człowiek z kulą w głowie” wpisuje się w dość modną ostatnio konwencję tytułów opisowo-człowieczych („Karol - człowiek, który został papieżem”, „Człowiek, który gapił się na kozy” czy „Parnassus: Człowiek, który oszukał diabła” to tylko parę przykładów), przez co jest banalny i kompletnie nie oddaje ducha filmu. Jestem pewna, że tłumacza (i dystrybutora) było stać na więcej.

Zwiastun:

Co do tytułu - bardzo słuszna uwaga. Niestety, w Polsce (nie wiem jak jest w innych krajach, może podobnie) to nie tłumacze nadają nadają tytuły filmów tylko właśnie dystrubutorzy. Niestety, w lęku przed niedoborem widowni. tylko ostatnie przykłady to - Pérsecution Chéreau; czy Whatever works Allena. Po prostu widz jest zdziecinniałym miłośnikiem Harlequinów i tyle ;) Na szczęście - filmom w odbiorze to niczego nie odejmuje i tego się trzymajmy.

W TV jest tak, że tłumacz może zasugerować tytuł, ale ostateczna decyzja należy do stacji telewizyjnej, więc podobnie chyba jest przy dystrybucji filmów? Poza tym jestem pewna, że chyba żaden tłumacz na trzeźwo nie wymyśliłby potworka typu "Co nas kręci...". Zresztą film Allena wszedł u nas jako komedia romantyczna, więc na pewno nie ma w tym winy tłumacza.

A tytuł może jednak zabrać masę przyjemności (jeśli np. zdradza ważny element fabuły lub sugeruje, że film jest w innym gatunku filmowym niż naprawdę jest:)

Dodaj komentarz