The Washington Post vs USA, władza vs lud

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Na tegorocznym rozdaniu Złotych Globów aktorki, nie tylko te nominowane do statuetek, przyprowadziły na czerwony dywan nie swoich mężów, partnerów czy rodziców, a aktywistki walczące o prawa kobiet. Od afery Weinsteina świat zaczął sobie coś uświadamiać. Niby żyjemy w XXI wieku, niby mężczyźni nas (nas, kobiet) szanują, niby możemy zostać głową państwa, a jednak wszystko pozostaje w sferze (NA) NIBY. Nowy film Spielberga nie tylko opowiada historię walki o wolną prasę, nie jest tylko dobrze skrojonym scenariuszem, w dodatku świetnie zrealizowanym. “Czwarta władza” także idealnie wpasowuje się w obecną walkę kobiet. O równość. O wolność. O bycie sobą i osiąganie wszystkiego.
Oparty na faktach najnowszy film króla Kina Nowej Przygody opowiada o starciu amerykańskiej gazety The Washington Post z najwyższymi władzami USA. Dwoje wydawców dziennika - Katherine Graham (Meryl Streep) i Ben Bradlee (Tom Hanks) - starają się podnieść czytelność, zdobyć więcej funduszy, przez co nie tylko szukają gorących tematów, ale także wchodzą na giełdę. W tym czasie, gdy Graham postanawia przeprowadzić rewolucję formalną, Bradlee szuka gorącego tematu. Okazuje się, że The New York Times szykuje serię artykułów opartych na tajnych aktach Pentagonu dotyczących wojny w Wietnamie. The Washington Post nie chce zostać w tyle - zespół redaktorów pragnie odnaleźć źródło informacji. W tym momencie zaczyna się walka o wolność prasy. Czy amerykańskie media “przeżyją” konflikt z władzami? Czy naród amerykański dowie się, co przez cztery dekady ukrywali prezydenci, sekretarze, wojskowi?
Grana przez Streep - pani Graham - jest w latach 60. i 70. wzorem dla wielu młodych kobiet. Dlaczego? Jak niejednokrotnie w filmie zostaje podkreślone, kobiety nadal nie mają należytego głosu. Katherine, która odziedziczyła firmę po zmarłym mężu (ten zaś otrzymał ją od teścia), ignorowana jest przez jej zarząd, uważana za kobietę, osobę niedecyzyjną oraz niemyślącą logicznie. Jedynie Ben stara się jej uświadomić, że to jej firma - w dodatku rodzinna - i to ona ma decyzyjny głos. Nie musi spoglądać na słupki czytelności czy dochody, powinna robić to, co uważa za słuszne i jej płeć nie ma tutaj żadnego zdarzenia. Gdy wystąpiła przeciw rządowi Stanów Zjednoczonych pokazała, że stoi murem nie tylko za dziennikarstwem i wolnością słowa, ale przede wszystkim, za prawdą. Nie bojąc się konsekwencji, postawiła wszystko na jedną kartę. “Czwarta władza” ma kilka cudownych momentów, wzruszających do tego stopnia, że każda kobieta poczuje, że ma władzę i odzyska na parę minut pewność siebie (jak ten z członkinią opozycji w momencie wejścia do sądu).
Produkcja w bardzo klarowny sposób ukazuje potęgę mediów, przypominając przy tym ich pierwotne zadanie. Czwarta władza miała i ma być łącznikiem między politykami, rządzącymi zza zasłony, a społeczeństwem. Gdy ten głos zostaje złamany, zafałszowany lub wykorzystany w nieodpowiedni sposób, całą ideę dziennikarstwa trafia szlag. Postać Bena przedstawia, jakie emocje powinny towarzyszyć temu zawodowi, a przy tym zostaje postawiona w filmie za wzór. Być może nie każda jego metoda jest dobra, być może za mocno się zatraca w ściganiu idei, lecz to uosobienie pasji oraz odpowiedzialności wykonywanej pracy. Spielberg pokazuje prawdziwe dziennikarstwo - niekiedy żmudne, niekiedy, ku zaskoczeniu widza, ekscytujące przerzucanie papierów i szukanie ważnych informacji. Doszukiwanie się prawdy i możliwość przedstawienia jej opinii publicznej jest dla bohaterów “Czwartej władzy” tak ważne, że są w stanie za nią iść do więzienia. Tym bardziej, że Spielberg opowiada o czasach Nixona, który żył na bakier z dziennikarzami i raczej nie pozwalał im na częste wizyty w Białym Domu. Z łatwością można to odnieść do współczesnej władzy w USA...
Jeśli poprosimy kogokolwiek o wymienienie dziesięciu nazwisk hollywoodzkich aktorów, jestem pewna, że wśród nich znajdzie się Hanks lub Streep. Ponoć dla Internautów to już ikony kina i nikogo nie powinno to dziwić. Czuć z ekranu, że to dla obu aktorów temat niezwykle ważny - pozycja kobiet oraz wolność słowa, niezgoda na nieszczerość rządzących oraz manipulacje. Dla postaci Bena znalazło się nawet miejsce na inteligentny żart, w czym Hanks doskonale się czuje. Meandruje między dystansem a powagą, między żarem emocji a logicznym myśleniem. Podobnie Streep, która na oczach swoich współpracowników, jak i na oczach widzów, przechodzi przemianę. Trochę jak z cichego kaczątka w pewnego siebie łabędzia. Dla obojga to prawdopodobnie najlepsze role od lat. Nie sposób też nie wspomnieć o Bobie Odenkirku, który w roli Bagdikiana po raz pierwszy tak bardzo rozwija skrzydła, wcielając się w bohatera gotowego oddać wszystko, aby móc mówić prawdę.
Trudno nie wspomnieć także o zdjęciach Janusza Kamińskiego, które oddają ducha pasji, ciasnoty, często nerwowości, pośpiechu, pędu, jakie towarzyszą pracy redakcji. Przedstawia prasę drukarską, rozwożenie gazet, rozrywanie je w pośpiechu na chodnikach przy kioskach. A także znakomicie sprawdza się w rozgrywaniu emocji między bohaterami (salonowa rozmowa, podczas której toczą się losy redakcji - to jedna z lepiej zagranych, napisanych, wyreżyserowanych, wykadrowanych scen, jakie ostatnio miałam szansę zobaczyć).
Być może film Spielberga nie będzie drugim “The Big Short”. Może nie będzie emocjonować nawet tych, którzy podobne tematy uważają za nudne. Jednak z pewnością, w tych czasach, w tym momencie, to produkcja niezwykle ważna. Wiedzą to twórcy, wiedzą aktorzy, powinni wiedzieć widzowie. Walka Amerykanów o wolność słowa to nie banialuki. To nasza przyszłość. Czwarta władza ma być naszym łącznikiem, a nie narzędziem w rękach polityków. Przed tym przestrzega nas historia, a dobitnie przypomina amerykański reżyser.

Zwiastun: