Robin Hood 1/2 czyli narodziny legendy

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Ridley Scott decydując się na ożywienie jednej z najbardziej znanych angielskich legend miał wiele możliwości. Mógł nakręcić pełną nawiązań do współczesności historię o nękanej przez króla ludności Nottingham. Mógł przedstawić Robina jako wyprzedzającego swoją epokę socjalistę i przerobić jego mit na łzawą historię o tym, że warto wspierać uciśnionych. Najbardziej oczywiste wydawało się jednak zrobienie po prostu żywszej i bardziej efekciarskiej wersji Księcia złodziei, chyba najbardziej znanej adaptacji Robin Hooda z Costnerem i Freemanem w rolach głównych. Twórca "Gladiatora" nie poszedł jednak żadną z tych dróg.

Nowy film Scotta to przede wszystkim epos o wyniszczonej wyprawami krzyżowymi Anglii przełomu dwunastego i trzynastego wieku. Oglądamy na ekranie ostatnie dni Ryszarda Lwie Serce (wyprawom, w tym tej Ryszarda, Scott poświęcił swój poprzedni film, "Królestwo niebieskie") by następnie obserwować stopniowe przejmowanie panowania przez jego brata Jana, który to na dworze bardziej pasowałby w roli błazna. A co z Robin Hoodem, spytacie? Okazuje się, że nie jest on wcale złodziejem i wyrzutkiem społecznym (nim stanie się dopiero po wydaniu nań wyroku przez niemiłosiernego króla), lecz przeciwnie, znajduje się w centrum historycznych wydarzeń. Nie tylko walczy u boku Ryszarda broniąc angielskich posiadłości we Francji, ale wręcz wdaje się w politykę, pokazując się jako orędownik Wielkiej Karty Swobód, która jak wiemy z lekcji historii, narodziła się w głowie jego ojca. Zgrzytów tego typu jest w filmie więcej, ale wybaczamy je, podobnie jak wybaczyliśmy Maximusowi że morduje Kommodusa na arenie Koloseum, bo przecież to takie epickie.

Mimo tego scenariusz "Robin Hooda" niespecjalnie zaskakuje. Mamy tu kilka dobrych scen batalistycznych, ładnie wplecionych w akcję. Mamy czarny charakter w postaci Marka Stronga, z obowiązkową łysiną i blizną na twarzy, bo to takie złowieszcze, który to gotów jest sprzedać Królestwo Francuzom w zamian za dobrę posadę i możliwość niekontrolowanego plądrowania wiosek Nottinghamshire. Mamy twardą kobietę w osobie Cate Blanchett, która -- jak wszystkie twarde kobiety -- mięknie w końcu na widok śmierdzącego potem i bohaterskiego jak diabli Russela Crowe'a. Mamy też legendę rodzinną, która nakazuje Robinowi "podnosić się i powstawać, aż jagnięta staną się lwami" (tak, zdaję sobie sprawę, że źle to brzmi w języku polskim), a którą przypomina mu nie kto inny jak Max von Sydow w roli oślepłego teścia Cate, mimo przeciwności losu nie tracącego dobrego ducha.

I mimo że spisane na kartce brzmi to wszystko jak remake "Dungeon Siege" Uwe Bolla, Ridley Scott potrafił wydobyć ze swoich (wybitnych zresztą) aktorów wszystko co najlepsze i z tej mało interesującej historii zrobił jakimś cudem dobrze oglądający się film. Jeden z tych, na których dobrze się bawimy, przeżywamy historię i wychodzimy z kina zadowoleni, by po godzinie zapomnieć całkowicie o seansie i nie wracać do niego więcej. Bo nie ma do czego. Bo wszystko w nowym "Robin Hoodzie" jest po prostu poprawne. I w sumie żałuję, że za wskrzeszanie legendy nie wziął się jednak wspomniany wcześniej Uwe Boll. Bo może na dobre zabiłoby to dla kina postać kolesia w kapturze, a reżyserów pokroju Scotta zmusiło do poszukania oryginalnych tematów na miarę ich talentu.

Podsumuję wierszykiem.

Nie boję się już lwa,
ale boję się,
że powstanie
Robin Hood II.

Kurtyna.

Zwiastun:

I po raz kolejny notka podpięła się nie pod ten film, co trzeba :/

Już jest dobrze. Kliknąłem "opublikuj" i zasnąłem.

Słyszałem dziś w radiu jak von Sydow wypowiadał jakąś kwestie z filmu i wydaje się, że idealnie pasowałby by do roli mentora.

Czy jest go dużo w tym filmie? Czy jest tylko jakąś taką poboczną raz przewijającą się postacią?

To czwarta lub piąta najczęściej pojawiająca się postać w filmie. Nie jest to bardzo duża rola, ale istotna, większa niż w Shutter Island. I bardzo mnie to cieszy. Dla von Sydowa i ogólnie aktorstwa w tym filmie zastanawiałem się nad siódemką, ale racjonalizm przeważył.

IMO i tak najlepszym filmem opisujący legendę Robin Hooda jest "Robin Hood: Faceci w rajtuzach" ;). Trzeba będzie się na ten film wybrać do kina...i tak nic lepszego w repertuarze ostatnie nie ma :/

"Nie boję się już lwa,
ale boję się,
że powstanie
Robin Hood II."- Michuk nowym Mickiewiczem.
Moim zdaniem nadal, to nie jest Robin Hood- ani Russel Crowe Robin Hoodem nie jest, ani Cate Blanchett nie pasuje na Miriam ani książę przygłup nie jest na tyle przygłupi, żeby bawil absurdalnością swojej postaci. Może chciałabym lepszej wersji oryginału, jak to określiłeś, zamiast filmu o niczym właściwie. Za mało tu historii generalnej, żeby mówić o filmie historycznym, za mało Robin Hooda, żeby mówić o filmie o Robin Hoodzie. Jedyne czego w tym filmie jest za dużo to taśmy. I cieszy mnie, że nie dałeś jednak 7. Drodzy filmasterzy (?), ja zasnęlam na tym filmie- to chyba wystarcza za recenzję

Pamiętam, że "nie boję się już lwa" napisał niejaki Kickas. więc i jemu część chwały będzie oddana,

Czyli nadal najlepszym filmem o Robin Hoodzie jest rewelacyjny serial "Robin z Sherwood" .

Wyraźnie mało kto odkrył, że "pilota" tego serialu (czasem prezentowanego jako dwa odcinki) mamy do ocenienia na Filmasterze: http://filmaster.pl/film/robin-hood-and-the-sorcerer/

Oj ten serial wspominam z wielkim sentymentem! W zwiastunach Robin Hooda A.D.2010 mignął mi nawet Ray Winstone (aka Will Scarlet z w/w serialu). Do dziś marzę o tym by mieć takie włosy jak Michael Pread ;o)))

"orendownik" :PP

Błąd rzeczowy:
"Oglądamy na ekranie ostatnie dni Ryszarda Lwie Serce (któremu Scott poświęcił swój poprzedni film, "Królestwo niebieskie")"

Królestwo Niebieskie nie było poświęcone postaci Ryszarda Lwie Serce, pojawia się on dosłownie na minute na samym końcu filmu.

@bodo @MatCh Dzięki za zwrócenie uwagi, zastosowałem drobne poprawki w tekście, powinno być ok :)

Tak się składa, że Kommodus, chociaż zginął zamordowany w pałacowym spisku a nie na arenie, miał zwyczaj naprawdę walczyć z gladiatorami. Publicznie. W porównaniu z Robin Hoodem walczącym o prawa obywatelskie scena śmierci imperatora w Gladiatorze to pikuś.

Nie podoba mi się sposób w jaki opisałeś ten film michuk. "Nabijasz się" z dobrania aktorów oraz ich gry, nie doceniasz fabuły filmu, zaślepiony poprzednimi częściami Robin Hooda. Mam do Ciebie propozycje, zapomnij o nich i wtedy obejrzyj go jeszcze raz. Gra aktorska na najwyższym poziomie, stroje, zdjęcia, muzyka i ogólna scenografia także, fabuła dobra, jednak są pewne niedociągnięcia, sceny balistyczne świetne z pominięciem ostatniej. Całość wypada bardzo dobrze i ciesze się że nie jest to kolejny film o facetach którzy kradną bogatym i oddają biednym ..

Ważne!! Wszyscy wiemy czemu film nazwano Robin Hood... nie powinni tego robić wtedy nie mielibyście się do czego doczepić a jedynie do niektórych nielogicznych momentów i ostatniej sceny balistycznej ...

Edit: Jeszcze jedno michuk, boisz się że powstanie Robin Hood 2 a na końcu twierdzisz że film jest dobry i poprawny? Z jakiej racji? A może dlatego że część zapewne opowiadałaby o tym samym co wcześniejsze produkcje... a porównanie ich zapewne zakończyłoby się klęską dla poprzednich produkcji ...

"Nabijasz się" z dobrania aktorów oraz ich gry

Ale gdzież to wyczytałeś? Piszę przecież, że "Ridley Scott potrafił wydobyć ze swoich (wybitnych zresztą) aktorów wszystko co najlepsze i z tej mało interesującej historii zrobił jakimś cudem dobrze oglądający się film."

nie doceniasz fabuły filmu, zaślepiony poprzednimi częściami Robin Hooda.

Nie doceniam fabuły bo jest nudna jak flaki z olejem (co to za kretyńskie porównanie?), przewidywalna i zupełnie nie na miarę Scotta. To reżyser Aliena i Blade Runnera, do diabła!

Zacytuję jarou z komentarza do krótkiej recenzji Robina: " kino Scotta uwielbiam, i blokbastery, i nieblokbastery - ale zrobienie trzeciego przepakowanego filmu historycznego z bohaterem o prawie identycznym zestawie cnót wszelakich - no sorry, ale no sorry."

Podpisuję się pod tym zdaniem wszystkimi kończynami i liczę, że pan Ridley w końcu pokaże nam na co go stać i nakręci znów coś na miarę, może już nie swoich pierwszych filmów, ale choćby Thelmy i Louise. Nie musi być przecież epicko, żeby zrobić po prostu dobry film...

Otóż nabijasz się w tym momencie

"Mamy czarny charakter w postaci Marka Stronga, z obowiązkową łysiną i blizną na twarzy, bo to takie złowieszcze, który to gotów jest sprzedać Królestwo Francuzom w zamian za dobrę posadę i możliwość niekontrolowanego plądrowania wiosek Nottinghamshire. Mamy twardą kobietę w osobie Cate Blanchett, która -- jak wszystkie twarde kobiety -- mięknie w końcu na widok śmierdzącego potem i bohaterskiego jak diabli Russela Crowe'a"

A fabuła wcale nie jest nudna, jest to coś nowego coś czego nie było. Nie była wcale przewidywalna i nudna jak w niektórych horrorach. Oglądałem z zachwytem ten film i chętnie obejrzę go po raz drugi i trzeci, chodź fanem filmów Ridleya nie jestem a widziałem jeszcze tylko Gladiatora jego reżyserii i sądzę że to Arcydzieło.

Nabijam się ale nie z aktorstwa tylko z powielania schematów w scenariuszu.
Film oceniłem na 6/10 - czyli podobał mi się ostatecznie, choć widzę w nim mnóstwo wad.
Jeśli uważasz Robin Hooda za arcydzieło, to po prostu nie widziałeś w życiu wielu filmów.

Dodaj komentarz