Kamienie na szaniec

Data:

Gdy tylko usłyszałam o planach ekranizacji „Kamieni na szaniec”, zdawałam sobie sprawę z tego, jak trudne będzie to przedsięwzięcie. Abstrahując od kosmicznych oczekiwań widzów połączonych z zabójczo negatywnym nastawieniem – książka Aleksandra Kamińskiego jest niewyobrażalnie problematycznym materiałem do przeniesienia na ekran. Tekst utworu jest niejednolity, złożony z luźnych, epizodycznych wspomnień, przeplatanych portretami psychologicznymi i analizami socjologicznymi. Scenariusz filmowy natomiast musi być spójny, każde wydarzenie musi wynikać z poprzedniego, inaczej sens się rozmywa, a całość robi się chaotyczna. Powiem szczerze, że z przerażeniem zasiadłam na sali kinowej. Jednak już po kilkunastu minutach seansu rozluźniłam się z myślą, że honor polski nie został splamiony.

By film się udał, konieczne były odważne decyzje. Najbardziej ryzykowną, na jaką zdobył się reżyser (Robert Gliński) było ustawienie Zośki jako bohatera centralnego, Rudego jako pobocznego, a Alka jako postaci całkowicie drugoplanowej. Moim zadaniem jest ocenianie filmu, a nie odnoszenie się do literackiego pierwowzoru, bazując na tym mogę spokojnie stwierdzić, że było to bardzo rozsądne posunięcie. Film i tak ma zbyt wielu bohaterów, a poświęcenie uwagi trzem dużym oddzielnym wątkom jednocześnie byłoby już nieznośnie przytłaczające. Największym atutem całości okazali się być młodzi aktorzy, których umiejętności udało się wykorzystać i zaprezentować w stu procentach. Najjaśniej z nich wszystkich błyszczał Marcel Sabat, którego debiut zrobił na mnie podobne wrażenie, co debiut Mateusza Kościukiewicza. W łódzkich kuluarach już od pewnego czasu szeptano o jego niezwykłym talencie i, jak się okazało, nie były to słowa przesadzone. Jest on człowiekiem tak charyzmatycznym i świetnie przygotowanym pod względem technicznym, że parę lat doświadczenia i odpowiednie decyzje zawodowe mogą wprowadzić go do czołówki polskich aktorów.
 1390347666
Książka pozostawia po sobie pewne złudzenie niewinności i idealności chłopców, natomiast film zdecydowanie zrywa z podobnymi mitami. Bohaterowie poznają seks, słabość ambicji, sprzeciwiają się rodzicom, uginają pod ciężarem odpowiedzialności, ich czyny zostają wystawione pod wątpliwość, aż oni sami przestają wierzyć w ich słuszność. Film można zaliczyć do udanych, ponieważ mimo tego zabiegu, bohaterowie wciąż pozostają postaciami, które w naszych oczach urastają do rangi herosów. Ich siłą jest ich odwaga oraz bezinteresowność wcielane w życie oraz rozwijane z wyboru, a nie wrodzone predyspozycje czy sprzyjające okoliczności. Zakończenie, nieco odmienne od tego prawdziwego i książkowego, okazuje się być piękną klamrą spinającą cały pomysł, jaki twórcy mieli na ten film. A pomysłem było ukazanie życia młodego człowieka w czasach walki z agresją zewnętrzną i wewnętrzną, gdy kształtować przyszło nie tylko własny charakter, ale i przyszłość narodu.

Niestety całość nie obyła się bez błędów, scenariusz mimo wszystko nie jest arcydziełem, bywają wyrywające z klimatu zmiany tempa. Widać, że praca nad ujednoliceniem fabuły, choć ogromna, nie okazała się wystarczająca. Wkradło się też parę karykaturalnych momentów: powtarzające się schematy; major grany przez Andrzeja Chyrę jest postacią mdłą, bez wyrazu, przedstawioną jako „ważny pan w kapeluszu”; scena zemsty dokonywanej przez Zośkę, w której wygląda on niczym włoski mafioso również przyprawiła mnie o mały uśmiech. Oczywiście mimo wszystko jest to obraz skierowany do mas, więc nie można oczekiwać zbyt wielkiej wartości artystycznej czy finezji reżyserskiej. Bezsprzecznie broni się jednak jako film w swojej kategorii.
Rok 2014 jak na razie odsuwa w niepamięć polskie filmy biograficzne, które powodowały jedynie gęsią skórkę i filmowstręt. „Jack Strong” i „Kamienie na szaniec” dostarczają nam bohaterów, których chcemy oglądać – ludzkich, popełniających błędy, a mimo to niezwykłych i wartych wspominania – w filmach, których nie musimy się wstydzić.