Hotline Joaquin

Data:
Ocena recenzenta: 8/10

Chciałbym, aby powstawało więcej takich filmów. To nie jest obraz, który został stworzony po to, żeby nam się podobać. W żaden sposób nie zabiega o naszą atencję, po prostu sobie jest. I to, co z nim zrobimy i jak go odbierzemy, zależy już tylko od nas. Czasem mnie wciągał, czasem mnie tracił, czasem irytował, czasem zachwycał. Ostatecznie jednego mu nie można odmówić - jest to seans niewątpliwie ciekawy.

Całość przypomina trochę składanie półki z IKEI bez instrukcji - masz elementy i kombinuj. Jakieś 95% kadrów wypełnia Joaquin Phoenix, więc jest to obraz solidnie skupiający się na jego postaci. Paradoksalnie nie dostajemy o nim za dużo informacji, bardziej wyłapujemy stroboskopowe retrospekcje i czytamy między wierszami. Wiemy mniej więcej, z czym zmaga się z Joe, jakie demony go dręczą i do czego w tym wszystkim zmierza. Nie jest na tyle wyrazisty, aby móc go w pełni zrozumieć, ale na tyle klarowny, żeby za nim nadążać. Nie jest na tyle przyjazną osobą, aby móc go lubić, aczkolwiek jego czyny i motywacje sprawiają, że w pewien sposób mu kibicujemy. Cały ten opis postaci, który udało mi się w swojej głowie wytworzyć, nie wypłynął w żaden sposób z dialogów. Joaquin nic nie musiał mówić, po prostu cholernie dobrze to zagrał.

Pierwszy raz od długiego czasu jakakolwiek produkcja filmowa skojarzyła mi się z grą wideo Hotline Miami (tytuł ten był mocno inspirowany Drivem Refna). Powiem więcej, gdyby Nigdy cię tu nie było miał stylizację na retro 80s, byłby to stuprocentowy Hotline. Gość odbiera telefon, po czym uzbrojony w młotek wyrusza na czystki, aby uratować dziewczynę, wsiadając przy tym w oniryczny pociąg, jakim jest wszech ogólny nastrój filmu. Ten oniryzm też nie jest tutaj bezpośredni, zazwyczaj w tych dreamy-like filmach od razu wyłapujemy tę konwencję i widać to z miejsca. Tutaj mamy coś w rodzaju koszmaru na jawie, gdzie linearna narracja przeplata się z wewnętrzną udręką naszego bohatera, która wpływa na odbiór całości.

Miałem spory problem z oceną tego tytułu. Po wyjściu z kina miałem raczej pozytywne odczucia, aczkolwiek sporo elementów bym zmienił i dość krytycznie do niego podchodziłem. Następnego dnia większość tych negatywnych aspektów wyparowała mi z głowy i wspominałem jedynie te dobre. Kilka dni później myślałem już tylko o tym, kiedy będę mógł go ponownie obejrzeć. I nie piszę tego wszystkiego bynajmniej, aby wyjaśnić genezę mojej oceny, tylko żeby podkreślić, że jest w tym obrazie coś, co działa na widza. To coś można pokochać, można znienawidzić, koniec końców ciężko jednak przejść obojętnie.

Za seans dziękujemy:

Zwiastun: