Infinity War - jak wygląda seans w 4dx?

Data:

O nowych Avengersach powiedziane zostało już prawie wszystko, stąd też nie mam za bardzo ochoty dokładać się do interesu, ale chętnie podzielę się wrażeniami ze swojego pierwszego seansu w technologii 4dx. Tym bardziej że jakby nie było, jest to dość ciekawe doświadczenie kinowe. Nie zainteresowałbym się nim bardziej, gdyby nie fakt, że ma naprawdę mieszane opinie - jednych raził, innych zachwycał. Faktycznie jest tam sporo rzeczy, które moim zdaniem działają zdecydowanie na plus i poprawiają doświadczenie kinowe (marki blockbuster, tylko i wyłącznie), część jednak nie do końca. Też podchodziłem do tego zawsze sceptycznie, kojarzyło mi się to wiecie, z tymi jakimiś tanimi budkami co 4d/5d w Zakopanem stoją, wchodzisz i po prostu coś się trzęsie i wow 15 zł w plecy. Tutaj wyszło 40 zł w plecy i jeszcze musiałem wspinać się na wyżyny charyzmy, żeby sneaky Han Solo przeszmuglować tę legitkę studencką bez ważnych pieczątek. Tak więc stawka jest wysoka, ważny temat, jak to wygląda:

Nie kryję, że byłem trochę podekscytowany na samym początku, jestem tylko człowiekiem. I kiedy w końcu film ruszył i zobaczyłem, że fotele przede mną i w całym kinie się dźwigają to sobie pomyślałem "łoł, zara będzie, zara się zacznie". Po chwili stwierdziłem ej, dlaczego mój się nie podnosi. Tak jakby nie znałem tego i nie wiedziałem jak to ma działać, może sobie wkręcałem, sprawdziłem palpacyjnie tę harmonijkę czy mi się tam dźwiga pod krzesłem, czy nie. Jak Hulk wszedł do akcji i zobaczyłem, że całe kino wierzga na boki, a ja siedzę niewzruszony - oczywiście że tak, mój rząd tak się złożyło, że oczywiście nie działa. I teraz weź w trakcie tej akcji, przesiądź się na fotel niżej. Musiałem czekać jak Bear Grylls podchodząc do dzikiego zwierza, aż ten się uspokoi, abym mógł go dosiąść. Wtedy dopiero mogłem zacząć temat.

I dość w sumie ważna kwestia, jak już tak celują w powiedzmy merytoryczną recenzję, warto dodać, że podchodząc do seansu, też właściwie nic nie spałem przez prawie dwie doby. Wiadomo, że nie jest to żaden wyznacznik i gdybym miał go stosować, to musiałbym to pisać pod każdym swoim tekstem. Biorąc pod uwagę jednak fakt, że w tym stanie organizm reaguje panicznie nawet na spokojnie opadający listek z drzewa, gdzie sęk tkwi w tym, że tego listka tam nawet nie ma - jest to dość istotne w kontekście eventu, który niesamowicie atakuje nas bodźcami. Tak więc część mogłem odebrać intensywniej z racji nieprzewidzianej szajby, w której się znajdowałem. To oczywiście detale, przejdźmy do konkretów. Najlepiej mi będzie podzielić wszystkie aspekty, które 4dx oferuje i rozłożyć je w kontekście seansu Infinity War.

Ruch foteli - czyli coś, czego raczej każdy się spodziewa. Są one jednak całkiem precyzyjne, tak więc jeśli Hulk klepie kogoś prawym i lewym sierpem, odczujemy to na fotelu gwałtownym zrywem z lewej i prawej strony. Jeśli jakiś prom się odpala, czy statek kosmiczny, to potraktują nas delikatnymi wibracjami, gdzie przy wybuchach fotele będą się trząść jak szalone. Wiadomo, standard. Najbardziej mnie zaintrygowało jednak podnoszenie się i przechylanie foteli, co było widać w tych kosmicznych sekwencjach. Było kilka scen (bodaj dwie max), gdzie kamera sobie lewitowała w 360 i w tym samym czasie fotele jakby imitowały ten ruch swoim ruchem. Całkiem niezłe, widzę w tym potencjał np. w najnowszym Solo, albo czymkolwiek w kosmosie. W scenach, gdy osiąga się ten kosmiczny zenit i fotele wznoszą się do góry i przechylają lekko w przód, akurat serio, to jest całkiem dobre. I to też nie jest jakieś mega intruzywne, to jest coś, co moglibyśmy sami robić oglądając sci-fi na ruchomym krześle.

Wiatr - moim zdaniem najlepszy z efektów. Po prostu najprostsza synchronizacja tego, że widzimy jakąś wichurę, czy odpalający się helikopter i to czuć na sali kinowej. Definitywnie wiatr dodaje klimatu i siłą rzeczy pozwala lepiej się wczuć. I te całe wentylatory też nie są małe, więc generalnie grzmocą w tym kinie wiatrem, nieświadomie czasami zagłuszając wręcz sceny (lot w kosmos Iron man/Spider man).

Takie wałki na plecach - bo nie wiem jak to nazwać. Oprócz wibracji fotelów mamy też takie dwa pionowe dildosy, które raz na jakiś czas dziabną nas w plecy. Zaintrygowało mnie bardzo to, w jaki sposób ich użyli w kontekście tego filmu. Tych wałków doznamy tylko i wyłącznie wtedy, kiedy protagoniści dostają po pysku. One są najbardziej intruzywne ze wszystkich, no po prostu ktoś Cię trąci w plecy. I to generalnie też poniekąd daje fajny efekt, nawet kiedy wizualna zadyma nie pozwala mi ogarnąć się w tym, co, kto i kogo - wałki na plecach powiadamiają mnie, że nasi dostają po mordzie. Wyobraźcie sobie Die Hard w tej technologii, nie starczyłoby wałków chyba.

Woda - która jest gównem. Po prostu zapomnijcie o wodzie, zapomnijcie o płynnych doznaniach, ponieważ to jest akurat najsłabszy z elementów. I przypominam - przynajmniej w Infinity War. Woda pryska z siedzeń z naprzeciwka, więc jeśli jesteście układając-nogę-na-nogę freakami, to pamiętajcie, żeby nie zasłonić tego wylotu z wodą. W sensie, to rozłożenie miejsc jest na tyle dobre, że i tak pryśnie, ale akurat dotychczas ze wszystkich wymienionych przeze mnie efektów, woda jak dla mnie jest najtańsza. To jest takie że o, patrzcie, pluskają się w wodzie podczas walki (przez fucking 5 minut), ale pluśniemy Wam ze dwa, trzy razy, żeby było, że woda. Po prostu zapomnijcie o wodzie, nie potrzeba jej do życia.

To gówno, które dmucha zza głowy - ay, z tym miałem sporo problemów. Podpinam to pod schizy z braku snu, ale mimo wszystko, wyobraźcie sobie, że czytacie książkę i nagle starsze rodzeństwo zakrada się za naszymi plecami i dmucha nam z całej siły w ucho. Jedno albo drugie. W przypadku w Infinity War, przeważnie muszą być oba. To jest efekt, który następuje (wybaczcie mi nomenklaturę), kiedy dzieje się bzium, fśśśśt, świst, szast. Wtedy właśnie mamy takie fśśt za uszami i ja je traktowałem przez pierwsze pół seansu jako screamer. Po prostu miałem nadzieję, że oni w tym filmie nie zrobią czegoś, co wywoła fśśt efekt, żeby mnie nie wystraszyć. Z czasem wiadomo, przyzwyczaiłem się, aczkolwiek nie jestem fanem. Iron Man to najwięcej tego produkował, więc tak jakby w pierwszej części seansu w ten subiektywnie chory sposób liczyłem, że będzie go mniej.

Światło i stroboskop - są fajne. Nie miały co prawda aż tyle momentów w Infinity War (chociaż i tak sporo), ale przykładowo właśnie w czymś takim jak Star Wars, gdzie laserów i blasterów jest pełna masa, to faktycznie może działać. To nie są takie strobole, jakie macie w klubach, to są bardziej takie poboczne "wzmacniacze" efektu jakiegoś rozbłysku, wybuchu, czegokolwiek. Wyobraziłem sobie scenę na wybiegu z Neon Demon tylko z tymi pobocznymi strobolami w kinie. Umarłbym z wrażenia.

Bańki - przeczytajcie na oficjalnej stronie Cinema City, podobno są. I czekałem tylko i wyłącznie na nie. Mało mnie tam obchodził Thanos i jego losy, interesowało mnie skąd i jak wylecą bańki. Czy to będzie jakiś technologicznie zaawansowany bombelkowy atak, czy też jakieś gówno jak z pistoletu z odpustu. I w pewnym momencie w filmie Thanos zamienił klamę Star Lorda w bąbelki i po prostu niemalże wstałem i zacząłem się rozglądać, skąd wylecą. Nie wyleciały. A były dwie takie sceny. Z oczywistych powodów dzwonię po seansie do Thanosa, mówię mu "gościu typie, gdzie są bańki". Zbił mi grabę w rękawicy i dał plakat, w sumie nie narzekam.

Zapach - już bym zapomniał prawie, faktycznie jest zapach w kinie. I zarejestrowałem jedynie jeden, miałem co prawda teorię na dwa, ale zakładam, że ten drugi był wytworem mojej wyobraźni. Zapach raczej neutralny, z lekką nutą na "pozytywny" pojawiał się przy scenach wybuchu, ognia, pogorzeliska, czasem jakiejś sekwencji na większej przestrzeni. Generalnie on średnio kojarzył się z ogniem i pogorzeliskiem, ale nie o to chodzi. Zapachy mają to do siebie, że ich się nie rozumie, tylko kojarzy i wydaje mi się, że w tym kierunku tutaj poszli. Mają tę pulę jednego zapachu (załóżmy) i przypisują go do jednej rzeczy - w tym wypadku ogień, wybuch, splendor. I w zasadzie nie mam nic do tego, bo to jest sprytne i ja wiem, że to działa. Aczkolwiek zminimalizowałbym użycie tego zapachu, to przy natłoku tego wszystkiego jest już zwyczajnie too much i co prawda nie czułem tego, ale jestem przekonany, że w innym scenariuszu mógłbym zacząć się czuć po prostu źle.

Ostatecznie, czy warto, czy spoko? Na pewno warto chociaż raz. Nie powiem, że to nie jest nic, to jednak całkiem coś. Coś fajnego coś. I pomijając to, że planuję 4dx powtórzyć przy *wink* innych okolicznościach, to raczej prędko się nie wybiorę. Bo mam okropny dojazd. A gdybym nie miał - raczej okazyjny fun. Potraktujcie kino jako ukochaną kuchnię, a 4dx jako nowy lokal, który niby to lepiej gotuje w obrębie tej kuchni. I mają drogo. Wiadomo, warto raz skosztować i przekonać się samemu.

Had fun? More here https://www.facebook.com/nocnefilmowanie/

Zwiastun: