Miłość w czasach klonowania

Data:
Ocena recenzenta: 6/10
Artykuł zawiera spoilery!

„Łono” wyszło spod ręki młodego węgierskiego reżysera Benedeka Fliegaufa i jest europejską koprodukcją z głównym udziałem Niemiec.

Element, który mnie do niego przyciągnął to urodzona w Paryżu a obecnie mieszkająca w Londynie aktorka Eva Green. Mam do niej wielki szacunek od kiedy przeczytałam jej opinię o Hollywood: „To okrutna miejsce, bardzo zhierarchizowane. Oni nie mają pojęcia o niczym co nie pochodzi z Hollywood. Większość z nich nigdy nie słyszała o „Białej wstążce” lub „Proroku”, a jedyny mój film jaki znają to „Bond” bo zarobił dużo pieniędzy. Dla nich jestem dziewczyną Bonda. Tak jakbym miała to napisane na czole.” Trudno się z Evą nie zgodzić. Przyznała też, że swoją karierą chce kierować w taki sposób jak Juliette Binoche, to jest nie unikać niezależnych projektów i nie skupiać się na jednym tylko rynku. I jak dotąd rzeczywiście jej aktorskie wybory są bardzo interesujące.

Po raz kolejny w tym roku mamy do czynienia z artystycznym science fiction. Podczas gdy „Druga Ziema” dzieliła pomysł z „Melancholią”, „Łono” ma wiele wspólnego z „Nie opuszczaj mnie” . Oba filmy poruszają temat klonowania.

Pomysł na film jest dość ryzykowny. Zakochana kobieta - Rebecca, na oczach której ginie jej mężczyzna, decyduje się go sklonować, a żeby było jeszcze ciekawiej również urodzić. Akcja dzieje się w niedalekiej przyszłości gdzie takie rzeczy są już codziennością. Ponieważ „kopie” nie są w pełni akceptowane przez społeczeństwo, Rebecca wychowuje swojego syna/kochanka trochę na uboczu. Obserwujemy relacje matka – syn i cały czas zastanawiamy się kiedy ujawnią się prawdziwe emocje kobiety. Dzieje się to gdy syn dorasta i jest dosłowną kalką swojego poprzednika. Jak ocenić Rebeccę, która z miłości wskrzesiła swojego kochanka ale jednocześnie uwiodła własnego syna? „Łono” już nawet nie balansuje na granicy kontrowersji ale ją przekracza, jak bowiem inaczej ocenić scenę kazirodczego stosunku?

I oczywiście można ten film odczytywać w ten właśnie sposób i wtedy fabuła doprowadzi nas raczej do frustracji. Niezależne kino toczy bowiem pewien rak w postaci ubogości dialogów. W „Łonie” tych niedopowiedzeń, zawieszeń, milczenia również mamy sporo. Historia nie jest w żaden sposób tłumaczona, akcja bardzo powolna. Można jednak spojrzeć na ten film bardziej pod kątem wizualnym. I wtedy dostaniemy wyjątkową opowieść o miłości w surowych warunkach. Ja nie mogłam się oprzeć klimatowi jaki wytworzył reżyser. Po raz kolejny świetnie zagrała niemiecka wyspa Sylt, którą znamy z „Autora widmo” Romana Polańskiego. Jej szarość, zimno i ponurość są magnetyzujące. To miejsce zdaje się być zapomnianym końcem świata gdzie wszystko jest możliwe. Nawet tak zakazana miłość.

Jeśli miałabym „Łonu” nadać jakąś etykietkę byłoby to „do rozważania”. Jest o czym.

Zwiastun:

CZyli jest to film o posthumanistycznym świecie, w którym zostają odwrócone nawet najbardziej znaczące prawa psychologii, czyli kompleks Edypa?

Dodaj komentarz