Piekło w raju

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Rok 2011 ogłoszono rokiem powrotów uznanych reżyserów, jednym z nich jest Alexander Payne, którego już kultowe „Bezdroża” zachwyciły publiczność w 2004 roku.

Kino niezależne jest artystyczną ostoją Hollywood. W USA te tzw. indie movie to filmy z budżetem do …20 mln USD :) „Spadkobierców” zrobiono za o wiele mniej. George Clooney z rozbrajającą szczerością wyznał ostatnio, że reklamy kawy kręci by zarobić duże pieniądze. Robi to by móc potem angażować się w niskobudżetowe produkcje, w których ma ciekawy materiał do zagrania. Taki jak w „Spadkobiercach”.

O czym to świadczy? O tym, że wbrew pozorom w Hollywood wcale nie jest łatwo robić artystyczne kino o prawdziwym życiu bo wiadomo, że trafia ono tylko do specyficznej, niszowej publiczności. A tych widzów dziś raczej przyciąga co raz bardziej otwarta na ambitne projekty telewizja. Duże studia wciąż wolą kręcić filmy dla widza masowego i zarabiać na nich miliony.

Alexander Payne słynie z tego, że umie znajdować i opowiadać ciekawe historie. Schemat jest zawsze trochę podobny: dramat miesza się z komedią, na trzy łzy wzruszenia przypada jeden uśmiech. „Małe wielkie kino” – pisze się często o jego filmach. Reżyser wybrał ciekawą lokalizację dla swojej opowieści: Hawaje. Znamy je ze scen miodowych miesięcy ale rzadko kiedy możemy przyjrzeć się ich stałym mieszkańcom. „Ludziom wydaje się, że ponieważ mieszkamy w raju nie mamy problemów i nie przeżywamy dramatów” – pada w pewnym momencie. Chociaż z drugiej strony naprawdę trudno jest zawsze brać ich na poważnie i nie śmiać się chociażby ze spotkań biznesowych, na które wszyscy przychodzą w hawajskich koszulach a często również i boso!

„Spadkobiercy” są filmem wielopoziomowym. Przede wszystkich jednak filmem rodzinnym. Sceny ojca z córkami są najlepsze. Matt jest bezradnym, zagubionym i zupełnie nierozumiejącym swoich dzieci mężczyzną w średnim wieku. W sytuacji bez wyjścia, kiedy wie, że musi trzymać rodzinę razem, nie pozostaje mu nic innego jak szczerość. Mówi otwarcie, że nie wie, nie rozumie, nie wie jak się zachować. Wyciąga rękę nawet wtedy gdy córki wcale mu tego nie ułatwiają. Wzrusza swoją słabością i odwagą jej okazania.

Musimy wspomnieć o George’u bo rola w „Spadkobiercach” od początku była przeznaczona właśnie dla niego. Czy Clooney czymś nas zaskakuje? Tak. W końcu dostał rolę zgodną ze swoim wiekiem i zupełnie odbiegającą od prywatnego wizerunku. Tu jest podtatusiałym zdradzanym prawie wdowcem. Zapuścił włosy, które nie dodały mu uroku i doprawdy budzi politowanie gdy widzimy go ubranego prawie wyłącznie w koszule tzw. „havany” i klapki. Nie jest twardzielem ani cwaniaczkiem jakiego znamy. Nie jest autorytetem nawet dla własnych dzieci.

Są tu świetne sceny jak ta w basenie, gdy pod wodą widzimy reakcję córki na wiadomość o nieuniknionej śmierci matki oraz doskonale napisane i zagrane postaci drugoplanowe z przezabawnym nastoletnim kumplem starszej córki na czele. Nie są tylko tłem, tu każda postać ma znaczenie i rolę do odegrania.

„Spadkobiercy” to film, który publiczność pokocha. Jest ciepły ale niebanalny. Film o życiu, tak, o prawdziwym życiu. Bez uproszczeń i bez tylko jednego właściwego spojrzenia. Za to właśnie cenie Payna – potrafi odtworzyć skomplikowanie uczuć, reakcji, zdarzeń, osobowości. Clooney ma szczęście, nie tylko dostał świetną rolę ale również bardzo dobry film, co w przypadku tegorocznych oscarowych nominacji rzadko idzie w parze.

Zwiastun: