Dziwny przypadek Angeliki / O estranho caso de Angelica

Data:

Manoel de Oliveira nakręcił ten 49 film w swojej karierze reżysera mając prawie 102 lata. Posłużył się własnym scenariuszem z 1952 roku. Akcja toczy się więc na początku lat pięćdziesiątych (lub końcu czterdziestych) w małym portugalskim miasteczku Regua. Młody fotograf Isaac dostaje w środku deszczowej nocy nietypowe zlecenie zrobienia pamiątkowych zdjęć tajemniczo zmarłej Angeliki - świeżo upieczonej mężatki z rodu miejscowych notabli. Podczas fotografowania Isaac widzi w obiektywie jej otwarte oczy i pogodny uśmiech. Ten obraz niewidoczny dla innych staje się jego obsesją, a dziewczyna obiektem niemożliwej do spełnienia miłości. Pojawia się jemu wielokrotnie otoczona jakąś niebiańską aurą, aby w końcu połączyć się z nim przez jego śmierć interpretowaną przez otoczenie jako wynik obłędu.

Film ma w sobie szczególną atmosferę romantyzmu. Mówi o sprawach trudnych do zobaczenia, wspomnieniach, przelotnych obrazach. Efekt ten jest osiągnięty przez użycie niemal nieruchomej kamery i teatralne deklamacje tekstu. Może trąci to trochę sztucznością i jakby nie pasuje do współczesności, ale taki jest bez wątpienia zamysł reżysera. Szczególnie wyraźnie widać to w scenie fotografowania mężczyzn uprawiających ziemię (wygląda to na nawiązanie do pierwszego filmu Manoela de Oliveiry "Duoro, Faina Fluvial" z 1931 roku). Całość sprawia więc wrażenie dzieła estetycznego, nostalgicznego, pokazującego przemijanie i nieuchwytność świata. To niekoniecznie musi się podobać, ale chyba zapisze się na trwale w historii kina.

Zwiastun:

Znacznie pomógłby temu filmowi specjalista od CGI. Gdyby sceny z latającym duchem Angeliki wyglądały lepiej niż UFO z "Planu 9 z kosmosu", być może łatwiej byłoby poczuć ten nostalgiczny klimat nierealnej miłości.

Mnie ten film urzekł na wstępie. Byłam wręcz oczarowana - muzyką, portugalską scenerią, deszczem, ale wraz z rozwojem fabuły (czy może jej trwaniem) ten piękny romantyzm nabierał cech banalności aż do śmieszności. Sceny snów i miraży były gwoździem do trumny - miałam wrażenie, że oglądam kreskówkę. I ta samobójcza reżysersko scena z biegnącym do utraty tchu bohaterem (po śmierci ptaszka) - o co chodziło? Może tkwił w niej głębszy sens, którego nie zanotowałam?

Dodaj komentarz