Samotny mężczyzna (2009)

A Single Man
Reżyseria: Tom Ford

Angielski profesor gej George (Colin Firth) czuje się jak outsider w Los Angeles. Gdy jego partner Jim (Matthew Goode) ginie w wypadku samochodowym, profesor próbuje spędzić jeden dzień, tak jak on. W Los Angeles taki tryb życia jest uważany za zwyczajny, jednak nie będzie się taki wydawał George'owi... wytrwać w swym postanowieniu pomoże mu jego przyjaciółka Charlotte (Julianne Moore). (Filmweb)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Piękny, subtelny film o miłości i stracie. Rola George'a to chyba coś, na co aktor czeka całe życie.

Piękny debiut reżyserki, wręcz popisowy. Colin Firth sprawdził się jak nigdy. Muzyka nadal rozbrzmiewa mi w uszach, a zdjęcia są nie tylko przecudne, ale też mądrze zrobione. Polecam z czystym sercem dla homo i hetero widzów;)

Potwierdzam jako hetero-widz. Jedyne co mi przeszkadzało to zbytnia koncentracja na zdjęciach właśnie, miejscami było tak artystycznie, że zbierało się na wymioty (ale się opanowałem), bez przekraczania jednak pewnej niewidzialnej graniczy obciachu. A sama historia, aktorstwo -- pierwsza klasa.

Ja też miałam pewne opory co do zdjęć przez pierwsze pół godziny filmu, a potem stwierdziłam, że podejdę do nich z zupełnie innej strony i może to prawda, że czasem przez te zdjęcia ma się wrażenie, że Ford chce nam podpowiedzieć, o co chodzi, bo moglibyśmy nie zrozumieć-_- ale jednocześnie malowniczy film wyszedł właśnie dzięki nim.

Bardzo estetyzujący film w stylu vintage. Ból i żałoba po stracie ukochanej osoby w stylu chic, gładkich i pięknych obrazach, wysmakowanych wnętrzach, stylowych gadżetach. Męskie ciało jako obiekt pożądania, piękno ciała godne greckich mistrzów rzeźby. Świetne aktorstwo wnosi trochę życia, podobnie zaskakujące przebłyski humoru wprowadzają. Mimo wszystko, to wyrafinowanie i absolutna kontrola nad obrazem, sprawiają trochę wrażenie przerostu formy nad treścią...

Przeestetyzowany - tak. Ale przerost formy nad treścią - zdecydowanie nie. Treści jest wystarczająco dużo. Podano ją tylko w artystycznym sosie.

Bardzo przemyślany, dojrzały i, co istotne, nie ocierający się o banał debiut Forda.
Firth wreszcie miał okazję pokazać swój talent.
8mka oznacza, że jeszcze powrócę do tego filmu za jakiś czas.

Bardzo elegancki to film. I co zaskakujące, ta chłodna elegancja nijak nie ujmuje prawdy emocjom, o którym opowiada. Zasługa w tym nie tylko samego Forda, ale też Eduarda Grau, autora pięknych zdjęć o nienasyconych barwach i aktorów (Firtha i Moore), których twarze w mocnych zbliżeniach eksploruje kamera. A w powstrzymaniu się od wzruszeń bynajmniej nie pomaga muzyka Korzeniowskiego.To bardzo nieskromnie tak bezczelnie dobrze debiutować w filmie owinąwszy sobie wcześniej wokół palca świat mody.

cudowny.piękna muzyka, świetny pomysł ze zmianą nasycenia barw zależnie od sytuacji.

Wybaczcie, ale mi się nie podobał. Może i jest to kawał dobrego niezależnego kina, ale nie potrafiłem się zmusić do jakichkolwiek uczuć podczas seansu. Jeśli po przeczytaniu streszczenia macie wątpliwości, to znaczy, że możecie sobie ten tytuł odpuścić.

Kolejny po "Rewersie" zaskakująco dobry debiut. "Samotny mężczyzna" jest może przesadnie elegancki i wyestetyzowany, żeby nie użyć kolokwialnego wyrażenia "lansiarski", ale właśnie w tym tkwi jakieś 50 procent jego niezaprzeczalnego uroku, taki jest po prostu jego styl. Firth wykazał się wysoką klasą aktorską, zaś Ford dał do zrozumienia, że należy na niego uważać.

Ford to chyba nie jest człowiek inspirujący do zostania kimś w świecie filmu. Być może to jego pierwszy i ostatni projekt. Ale nie obraziłbym się jakby nakręcił coś jeszcze, bo ewidentnie czuje kino (choć to czucie nieco wymija się z moim gustem).

Ford zachował się nieuprzejmie - wg mnie tym filmem zawstydził sporą liczbę profesjonalnych reżyserów, którzy pracują rzemieślniczo od lat, ale nie mają naturalnego talentu. Szkoda by było go marnować, ale to już jego wybór oczywiście jako zajętego projektanta itd itp.

Subtelne, poetyckie studium o trudzie godzenia się ze śmiercią kochanej osoby i akceptacji życia takim, jakie ono jest ze wszystkimi radościami i smutkami. Tytułowy samotny mężczyzna napotka na swej drodze wiele pokus, które mogłyby, mimo tragedii, stać się powodem do dalszej egzystencji, a gdy w najmniej oczekiwanym momencie go odnajdzie, życie udowodni dobitnie, jak bardzo może być przewrotne.

5+1 za dobrą muzyke, niektóre sceny i montaż. No i za rocznik. Jednak nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że już gdzieś te wszystkie sceny widziałem (Tajemnica Brokeback Mountain, Całkowite zaćmienie), Trochę to wszystko naciągane, chociaż ogląda się całkiem w porządku. Aha, opis dystrybutora moim zdaniem trochę mija się z prawdą.

Colin Firth w dramatycznej roli geja, którego partner zginął w wypadku samochodowym, pokazał że jest aktorem z krwi i kości. Nieco manierycznie nakręcony film, z muzyką wskazującą nam dokładnie momenty, w których należy się wzruszyć, ale też z kilkoma rewelacyjnymi scenami, głównie z Julianne Moore. Ciekawy i niebanalny film.

Zachwyty zewsząd, a mnie się niezbyt podobało. Doceniam genialną muzykę Abla Korzeniowskiego, świetną grę Colina Firtha i Julianne Moore (ze zmarszczkami, co w Hollywood nie jest takie powszechne). Tylko to wszystko za mało. Historia nie porywa. Co poradzę, że ma zachwycać, a nie zachwyca? Czy tylko ja miałem wrażenie, że "Samotny mężczyzna" to miks katalogu Ikei z pokazem mody?

Ja też odebrałem film jako przestylizowany, ale potem ktoś mnie naprowadził, że bez tej stylistyki, byłby on nijaki.

Mnie historia wciągnęła i czułem się w skórze Single Mana - może dlatego oceniam ten film wyżej.

Przestylizowany jest, ale nie tylko to miałem na myśli. Tom Ford właściwie nie wyreżyserował tego filmu, on go zaprojektował. Problem, że jest to całkiem zimne. Nowoczesne, eleganckie, ale nie wzbudzające emocji. Mniejsza o to, to już mój odbiór filmu, bez pokrycia w obiektywnych kryteriach. BTW dziękuję Filmasterowi za możliwość obejrzenia tego filmu :)

Miłe dla oka obrazy, światna muzyka, idealny Colin Firth. Historia o utraconej miłości, cierpieniu, tęsknocie -ładna, jednak trochę naciągana.

Aż dziw bierze, gdy się wie, że twórcą tego filmu jest projektant mody debiutujący za kamerą. Wybitne role Colina Firtha i Julianne Moore. Równowaga pomiędzy formą i treścią.

Jak zachwyca skoro nie zachwyca? Film jest bardzo dobrze zrealizowany, ale zupełnie do mnie nie trafił. Do plusów dodał bym muzykę, ale gdybym miał wybierać między samą ścieżką dźwiękową, a filmem, wybrałbym soundtrack.

Każda scena filmu jest wizualnie perfekcyjna. Nie wiem czy to zasługa wcześniejszego zawodu reżysera, ale jeśli tak, to czekam na masowe zaprzestanie projektowania ubrań i przerzucenie się na reżyserię. Rewelacyjne tło - muzyka Abla Korzeniowskiego - dla kunsztu Colina Firtha i Julianne Moore. Klimatem (i ową muzyką) przypomina mi moje ukochane 'The hours'

każdy kadr jest perfekcyjny. wypacykowany, wystylizowany i chyba tylko dlatego warto ten film obejrzeć, bo cała reszta to jakiś żart. Pompa w tym filmie jest tak straszna, bohaterowie przemawiają z poetyckiego parnasu, a ciepło między nimi jest wizualizowane kolorystycznie (troszkę śmierdzi to pretensjonalnością). Groza. Oczekiwanie na moment, kiedy bohaterowie przestaną być posągami a staną się ludźmi jest tak męczące, że podczas seansu śmieszą momenty tragiczne. Stylówa - tak, cała reszta...

Znakomity i paradoksalnie "męski" film. To co mi się podobało to umiejętne poprowadzenie historii o homoseksualiście bez wzbogacania jej o sceny seksu (które czasem burzą historię), a skupienie się na emocjach. Wzruszające. Może też z racji odwołań do "Śmierci w Wenecji", które wydają mi się być tu subtelnie zarysowane (choć może raczej chodzi o wzorzec antyczny?).

Świetny scenariusz i stylowa, wysmakowana wizualnie, odrobinę manieryczna realizacja.
Początkowo irytował mnie specyficzny montaż, piekły w oczy niektóre zabiegi artystyczne jak np. zbyt nachalne zmiany nasycenia barw podkreślające zmienność emocji bohatera. Po jakimś czasie zupełnie przestałem na to zwracać uwagę i zapadłem się w gęstwinę ludzkich uczuć i błyskotliwych dialogów.
Imponujący debiut.

Ktoś napisał, że ten film wygląda jak bardzo długa reklama czegoś. W sumie się zgadzam, ale jakoś mi to nie przeszkadza.

Forma wizualna filmu faktycznie ma coś z reklamy, a w szczególności reklamy jakiegoś luksusowego produktu. Jednakże dzieło Forda w moim przekonaniu nie współdzieli z tąże reklamą charakterystycznej dla niej egzaltacji, która mnie zawsze mocno irytuje i śmieszy zarazem.
Emocje w filmie są wiarygodne i wg mnie to jego największy atut.

Fakt. Dyskretna depresja George'a, jego poczucie, że codzienne życie jest nie do zniesienia, wypadła bardzo wiarygodnie - nie tylko dzięki Firthowi.

Nie tylko dzięki Firthowi, ale jednak w dużej mierze to jego zasługa. Swoją drogą byłem bardzo zaskoczony jego kreacją, in plus oczywiście.

Czytałam gdzieś złośliwe teorie, że Firth zawsze gra bardzo powściągliwie i że akurat w tym filmie ta metoda się sprawdziła. ;)

Czyli cała chwała dla człowieka odpowiedzialnego za casting? To niesprawiedliwe. Colin musiał z samego rana wstawać na zdjęcia i choć za to należy mu się odrobina szacunku ;)

No dobra, niech mu będzie. Ale tylko trochę. :)

Wizualnie wysmakowany, fabularnie nie zachwycil.

Świetna ekranizacja niezłej książki. Firth idealny w roli George'a.

Prawda, prawda!

ewalechowicz
asthmar
Efunia
MRZVA
Konfucjusz70
NarisAtaris
ludzik3d
Michalwielkiznawca
JUMAN
dag
dag