AUN – początek i koniec wszech rzeczy (2011)
Czy możliwa jest filmowa poezja filozoficzna? AUN udowadnia, że tak i że może być ona naprawdę piękna. Pełen tytuł filmu brzmi: Początek i koniec wszech rzeczy i oddaje dobrze naturę tego niecodziennego dzieła zainspirowanego tak religią szintoizmu, jak i antropologią strukturalną. Podstawową tezą jest tu ciągłość i łączność natury i człowieka, cywilizacji, kultury, ciągłość zasypująca dotychczasowe podziały i dychotomie. Temu służy integracja zdjęć przyrodniczych z fabularnymi, ujęć makroskopowych z mikroskopowym zwolnionym czasem i animacjami. Niektóre obrazy śniegu, lasu czy… nanowymiaru dosłownie zapierają dech w piersiach. To wszystko nie obywa się bez zarysów tradycyjnej narracji i konstrukcji postaci, które pełnią tu wszakże rolę czysto symboliczną. Doktor Sekai (po japońsku: świat), umiera, nie docierając do zbawczego dla ludzkości odkrycia. Klucz do rozwiązania dziedziczy syn Aun, do którego zgłasza się brazylijski naukowiec Euklides z piękną żoną Nimfą. Ta idea łączenia nauki i sztuki na płaszczyźnie biologii i filmu wpisuje się w tendencje obecne na takich festiwalach jak Transmediale czy Ars Electronica, jednak rzadko wyrażona jest tak przekonującymi środkami filmowymi. (nowehoryzonty.pl)
Nie wiem, czy to ma jakiś sens. Wątpię, ale nie przeszkadza mi to.