Aurora (2010)

Reżyseria: Cristi Puiu
Scenariusz:

Scena w mieszkaniu. Kobieta i mężczyzna rozmawiają ściszonymi głosami o Czerwonym Kapturku, pamiętając o tym, że w pokoju obok śpi mała dziewczynka. Zdewastowane obrzeża miasta. Mężczyzna zza linii przyczep kempingowym obserwuje coś co wydaje się rodziną. Różne miejsca, inne sytuacje, a łączy je jedynie miasto.

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Trzy godziny paskudnych, szarych i niebieskich zdjęć oraz łażącego po ekranie buca w kurtce z kapturem wywiniętym w niewłaściwą stronę. Taki overkill musi być świadomą prowokacją, więc trudno powiedzieć o "Aurorze", że to po prostu źle zrobiony film. To film specyficzny, nakręcony przez człowieka o specyficznym poczuciu humoru (które nie miało szansy do mnie trafić) i dla specyficznej widowni. Wszyscy inni spędzą czas życząc bohaterowi samobójstwa lub śmierci w wypadku. Dla ryzykantów.

Wyszedłem po 1:15, dłużej nie dałem rady. W tym czasie nie wydarzyło się absolutnie nic. W jakim sensie jest to komedia? Ja nie mam pojęcia.

Puiu cynicznie igra z cierpliwością widza, który może powiedzieć "wal się" (wielu było takich) albo odnaleźć w tej zabawie przyjemność. Bohater (sam reżyser) to przysiądzie, to rozejrzy się, to przystanie z uciętą w ciasnych, nieładnych kadrach głową. Puiu pozwala odkryć absurd codziennych, bezrefleksyjnych czynności i sytuacji. A tym, którzy przetrwają próbę cierpliwości serwuje pełnokrwisty dramat okraszony kolejną dawką absurdu w finałowej scenie. Fani Pana Lazarescu nie będą zawiedzeni.

Ja nie odnalazłam żadnej przyjemności, a fani Pana Lazarescu nie będą zawiedzeni raczej tylko wtedy jak wytrwają do 2:30, co najłatwiejsze nie jest.

Szcerze mówiąc sam nie wiem, jak Puiu to robi, ale 2 godziny niedziania się na ekranie w ogóle mnie nie zraziły.

Właśnie. Siedzieliśmy i chichotaliśmy. Niecebastard z powodu rozbawienia, ja z powodu histerii.

deliberado
strzygaa
scaruffi
joe-neumaier
scott-tobias
joshua-rothkopf
andrew-schenker
j-hoberman
eric-kohn