Znikające fale (2012)

Aurora
Reżyseria: Kristina Buozyte

Lukas jest naukowcem badającym tajniki pracy mózgu. Kiedy na horyzoncie pojawia się szansa na udział w niezwykle innowacyjnym eksperymencie, nie waha się ani chwili. Umysł mężczyzny zostaje za pomocą specjalnej aparatury połączony z mózgiem pacjentki w śpiączce. Zamazane, abstrakcyjne obrazy szybko przekształcają się w namacalną, alternatywną rzeczywistość, w której bezimienna pacjentka zza sterylnego parawanu staje się pożądaną partnerką. Im bardziej Lukas zbliża się do funkcjonującego w umysłowej przestrzeni ideału, tym mniejsze znaczenie mają dla niego rzeczywiste układy, relacje i zasady. Ten utrzymany w świetnym tempie, wizualnie fascynujący film dotyka tematów z obszaru science fiction, ale mocne osadzenie w psychologicznych realiach czyni zeń wiarygodne i niezwykle poruszające dzieło. (NH)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Taka "Cela", tylko mniej udana i bez wątku psychopatycznego mordercy. Biorąc pod uwagę, że i ona była taka sobie, "Wanishing Waves" wypadają raczej blado. Reżyserka zaprzepaściła wszystkie szanse, jakie tkwiły w pomyśle psychodelicznej wyprawy do cudzej głowy, kierując się w stronę całkowicie banalnej historii miłosnej. Do tego zadbała jeszcze o to, by nas ta historia nie obchodziła, robiąc z głównego bohatera kompletnego palanta. Zdjęcia nie są złe, ale co z tego. Do obejrzenia tylko jeśli ktoś lubi golasy, a i wtedy lepiej zainwestować w bilet na nowego Greenawaya, który dostarcza ich więcej i w lepszej oprawie.

Przesadziliście z tym ocenami. Bardzo obiecujący początek filmu, niestety potem zabrakło pomysłu co dalej, czego ukoronowaniem był już kompletny brak pomysłu na zakończenie. Tym niemniej, to w miarę porządna robota i myślę, że oscylowanie średniej oceny wokół poziomu dna, to jednak przesada.

Pomysłu zabrakło nie "potem", ale na całej linii - po prostu na początku jeszcze tego nie widać. To jest najgorszy rodzaj kina artystycznego: dobre warsztatowo, ale fatalne intelektualnie (grafomania!), a przy tym traktujące się śmiertelnie poważnie i myślące, że mówi Bóg wie co.

To ja chyba nie wpadłem na to, że chcą lub próbują powiedzieć coś bardzo poważnego. Przed filmem reżyserka powiedziała coś w stylu, że w czasie pracy nad filmem się świetnie bawili i życzą tego publiczności. Ja co prawda nieco przysypiałem, ale nie dlatego, że nie było tam poważnych treści, bo wcale ich nie wypatrywałem.

No dobrze, skoro nie przeszkadza Ci grafomania, to może dasz się przekonać elementarnym brakiem spójności. Bohater jest prawie-gwałcicielem, a potem też Przeczytaj spoilery +

, a pacjentki w śpiączce używa w charakterze wirtualnej sex toy, ale reżyserka uparcie wmawia nam, że jest to gość zdolny do głębokiej miłości (której nie umie sensownie pokazać). Wszyscy mówią mu, że nie wolno mu zobaczyć chorej, ale to nie szkodzi, Przeczytaj spoilery +. Itd itp. Już "Cela" miała lepszy scenariusz.
A już szczególnie mi przeszkadza, że to był film z potencjałem, którego konsekwentnie nie wykorzystywano, i ostatecznie wyszło coś, na czym dobrze się przysypia. 6/10 za sam warsztat to już bez przesadyzmu.

Oceniam na 5 i uważam, że tyle ten firm jest warty, ocena 6 to po to, żeby storpedować Wasze "trójki" :)

No jak to nie chce powiedzieć nic poważnego? Przecież to jest Łzawy Film O Miłości. Fajnie, że autorka mówiła o dobrej zabawie, ale w filmie nie było ani śladu dystansu i lekkości, więc proszę...

Mnie nawet specjalnie nie rzuciły się w oczy te elementy "prawie-", o których wspomniała Esme, bo brak spójności podciągnąłem po prostu pod ogólną grafomanię i nieumiejętność pisania scenariusza. W każdym razie: na razie mój najsłabszy film festiwalu i oby tak zostało, bo jednak to oznacza, że nie najgorzej wybieram ;)

dcd
dcd
psubrat
dobi
doktorpueblo
chininadlanel
kw86
inheracil
ayya
Esme