Miasto życia i śmierci (2009)

City of Life and Death
Reżyseria: Chuan Lu
Scenariusz:

Masakra nankińska w 1937 roku – jedna z największych w historii zbrodnia ludobójstwa, dokonana przez armię Cesarstwa Japońskiego na ludności ówczesnej stolicy Republiki Chińskiej. Przez blisko 6 tygodni żołnierze z niezwykłym okrucieństwem gwałcili, torturowali, okaleczali i zabijali mieszkańców Nankinu, w tym kobiety i dzieci. Zginęło wówczas blisko 300 tysięcy cywilów. Reżyser odważnie pokazuje okropności masakry. Nie jest to jednak film sentymentalny ani nacjonalistyczny. Opowiada historię kilku postaci, zarówno historycznych jak i fikcyjnych: chińskiego żołnierza, szkolnej nauczycielki, japońskiego żołnierza, misjonarza, a także Johna Rabe - nazistowskiego biznesmena, który próbował ocalić tysiące chińskich cywili. Bohaterowie tego czarno-białego filmu szukają godności w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. [WFF]

Obsada:

Pełna obsada

Jako film o masakrze z definicji polaryzuje sytuację, jasno dzieląc postacie na ofiary i oprawców. Do tego jest długi i brak w nim elementów rozluźniających, więc męczący dla widza, któremu temat jest obcy. Przyznać jednak trzeba, że pokazuje bezduszność armii, nie Japończyków jako ludzi, unikając na ile to możliwe przypinania łatek. Od strony technicznej zaś jest doskonały: czarno-białe zdjęcia robią olbrzymie wrażenie. W tym wąskim gatunku mistrzowstwo - chciałbym, by tak wyglądał Katyń.

Po wyjściu z kina też pomyślałam o "Katyniu". Smutne to.

Bardzo dobry film, ale z gatunku mocno wytrawnych. Jest patos, sceny zagłady i poniżenia, jest też proza życia pod władzą obcego wojska (jak się okazuje wygląda ono podobnie niezależnie od kontynentu). "Miasto" nie epatuje dosłownością, chociaż kiedy trzeba również jej nie unika. Wybitna realizacja, zwłaszcza zdjęcia. Oglądać koniecznie w kinie.

Chiński "Idi i smotri". Holocaust. Film, wstrząsający, do bólu realistyczny, do tego perfekcyjny technicznie. Bardzo ważny, bardzo dobry.

Przekonujący fabularny dokument o tragedii jaka wydarzyła się w Nankinie. Świetna techniczna realizacja -- do zdjęć, dźwięku, montażu trudno się przyczepić. Szkoda, że reżyser zdecydował się opowiedzieć historię na zimno, przez szkło. Wolałbym mniej, ale bardziej wyrazistych bohaterów i większą dynamikę akcji, nawet kosztem nieopowiedzenia wszystkiego. Miał wstrząsać i wstrząsnął, ale nie przejął, przynajmniej mnie.

7 tylko? Coś mi ostatnio nie wychodzą polecanki. Dla mnie zdecydowanie nie na zimno. To prawda, że bohaterów sporo i przez to mniej wyraziści. Ale dzięki temu lepiej widać realia - można je zobaczyć zarówno z punktu widzenia zachodnich mediatorów, chińskich cywilów, jak i japońskich najeźdźców. To były tak straszne wydarzenia, że skrócenie dystansu to byłby już emocjonalny terroryzm. I bez tego ledwo przetrwałam co poniektóre fragmenty.

7 to bardzo dobra ocena. Odbior tego filmu zalezy bardzo od wielu rzeczy, od nastroju, od liczby obejrzanych wczesniej filmow o wojnie i innych okropienstwach, od poziomu emocjonalnego zwiazku z chinska kultura.

Obiektywnie to jest swietny i przede wszystkim wazny film. Jestem pewien ze bedzie sie go ogladac jeszcze za 50 lat.

Kojarzyl mi sie miejscami z "Salo..." Pasoliniego. Tam tez przemoc byla tak zwykla, oczywista, wynikajaca troche ze znudzenia, troche z perwersyjnych sklonnosci i braku empatii. Jak kilka takich czynnikow zbiega sie w czasie, latwo o tragedie.

Fascynuje mnie jedna sprawa zwiazana z "City...". Jak to jest ze Japonczycy, czy Rosjanie dopuszczali sie takich zbrodni na kobietach, a nie robili tego (przynajmniej nie masowo) Amerykanie, Anglicy czy Niemcy? Czy to przypadek czy wynika to w jakims stopniu z kultury? Niemcy strzelali, gazowali, ale raczej nie znecali sie i nie gwalcili. To jakas wielka zagadka. Druga zagadka dla mnie to: jak Japonczykom udawalo sie zachowal spokoj ducha? Jak mogli bawic sie na plazy, a potem masowo gwalcic (czesto na smierc) chinskie kobiety? I jeszcze czerpac z tego radosc. Tego nie potrafie zrozumiec, a wytlumaczenie tego trauma wojenna wydaje mi sie plytkie.

Zszedlem z tegamu mojego lubienia/nielubienia tego filmu, ale chyba dyskusja o samym filmie jest ciekawsza od tego czemu dalem akurat 7 a nie 8 czy 9.

Różnica w zachowaniu Rosjan w Berlinie i Japończyków w Nankinie w porównaniu do armii zachodnich wynika pewnie z wielu czynników, ale obstawiam, że dużą rolę odgrywa społeczna pozycja kobiety w kraju, z którego wywodzą się żołnierze. Dotyczy to również przyzwolenia - lub jego braku - dla przemocy wobec kobiet. Na pewno ważne jest też podejście dowództwa, które najwyraźniej z różnych przyczyn patrzyło przez palce na tego typu praktyki.

Jeśli chodzi o samych Japończyków, to obawiam się, że nie ma na to dobrej odpowiedzi poza może tą, że ludzie po prostu tacy są. Empatia jest jedną z pierwszych rzeczy jakie musi odrzucić żołnierz wybierający się na wojnę. Jeśli do tego wszystkiego panuje przyzwolenie dla znęcania się i wszyscy wokół to robią, trzeba wręcz siły woli i silnego poczucia przyzwoitości, żeby się od tego powstrzymać i NIE traktować ludzi przedmiotowo. Sztandarowym przykładem przywoływanym w takich dyskusjach jest eksperyment stanfordzki.

Oczywiście, że Rosjanie robili to samo i masowo. Nie pamiętam już dokładnie które z moich dziadków opowiadało, jak to się dziewuchy po wsi chowało, a wcześniej jeszcze na wszelki wypadek oszpecało, np. ścinając włosy od miski, ubierając w łachmany, czy smarując twarze czymś brudnym, żeby w razie czego... Niestety nie pamiętam, czy kiedykolwiek słyszałam w tych opowieściach, czy to skutkowało. Pewnie byłam za mała, żeby usłyszeć, że niekoniecznie.

Wiemy to też z literatury. Można poczytać np. o tym, co Niemcy i Niemki robili w obozach koncentracyjnych, np. w książce http://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=134189, a na pewno są i lepsze źródła. Tutaj znajdują się opisy m.in. tego, jak zachęcano strażniczki i strażników do każdej dewiacji i każdego anormalnego zachowania itp.

Tak samo w byłej Jugosławii, w Rwandzie, gdziekolwiek i przez kogokolwiek to było czynione.
Niedawno na jakimś międzynarodowym spędzie radzono, czy by nie uznać przemocy seksualnej za broń/metodę eksterminacji wroga podczas działań wojennych.
To tak na marginesie zupełnie.

Historię masakry w Nankinie znałem już wcześniej z dokumentu i ten pierwszy kontakt z tą historią był bardziej wstrząsający (może przez to, że patrzyło się w oczy rzeczywistym oprawcom). Tym niemniej fabuła również robi wrażenie. Trochę mi co prawda przeszkadzał nadmiar patosu (szczególnie scena w kościele ze zgłaszającymi się kobietami, podrasowana kiczowatą ckliwą muzyką) ale za kilka wybitnych scen mogę do 8 naciągnąć.

O udało Ci się dopaść "Miasto". Faktycznie dużo patosu, ale to patos wysokiej klasy - wspaniale oświetlony, skadrowany i podkreślony przez czarno-białe zdjęcia (scena w kościele była łzawa, ale wspaniale sfotografowana). I przepleciony naturalistycznymi scenami. Ostateczny efekt był - przynajmniej dla mnie - wstrząsający.

Ostateczny efekt jest ok, co chyba widać po ostatecznej ocenie.

Co nie zmienia faktu, że trochę za dużo tu holiłudzkiego podejścia do sprawy, jak dla mnie. Przez holiłudzkiego rozumiem w tym momencie - dopowiadanie widzowi co ma czuć.

Wracając do kwestii sceny w kościele (nie wiem, czy jest sens to pisać w przypadku takiego filmu, ale jakby co ostrzegam, że będzie SPOILER). Czy naprawdę tak trudno sobie wyobrazić, jak wielkim koszmarem było to, czego zażądali Japończycy i jak wielkim poświęceniem było zgłaszanie się przez kobiety na ochotnika na bycie gwałconymi non stop dzień w dzień przez 3 tygodnie? W dokumencie, gdy o tym mówiono, zrobiło mi się sucho w gardle i nie sucho w oczach. W fabule reżyser podkręca nam to patetyczną muzyką, sceną z powoli podnoszącymi się rękami i trzymaniem się tych dziewczyn z rękę. To właśnie taki holiłudzki sposób kręcenia filmu, w którym widzowi jak dziecku tłumaczy się, że należy płakać. Ja tego nie potrzebuję, bo na szczęście mam jeszcze trochę wyobraźni i empatii (wiem, w to ostatnie pewnie trudno niektórym uwierzyć ;)).

Aczkolwiek, zgadzam się, film robi wrażenie. Szczególnie jeśli ktoś nie zna tej historii, to powinien koniecznie go obejrzeć.

Obejrzałam "Kwiaty wojny" i to ten film wydał mi się holiłódzki, tendencyjny, bajkowy, kiedy siłą rzeczy porównywałam go do oglądanego wcześniej kiedyś "Miasta życia i śmierci". Teraz też nijak nie mogę sobie przypomnieć tych chwytów i efektów, o których piszesz. Mam mętlik w głowie. "Miasto" wydało mi się i nadal tak pamiętam ten film - jako autentyk. Surowy, prosty i czysty. "Kwiaty", to dopiero epika.
A może każdy z nich taki jest, tylko na innym poziomie, w innym wymiarze. Są tak zupełnie dla mnie odmienne od siebie, że odruchowo przeciwstawiam je sobie.

Wstrząsający film, wstrząsający.

Niedawno ukazała się w Polsce głośna książka Iris Chang, "Rzeź Nankinu"
http://www.biblionetka.pl/book.aspx?id=276126
Myślę, że warto tutaj o niej wspomnieć, tak samo, jak warto poczytać o autorce i odbiorze jej dzieła, mi starczyło w angielskiej Wikipedii.

Moim zdaniem pewnych wydarzeń nie ma prawa się zmiękczać i "wyważać" !

NarisAtaris
bartje
AniaVerzhbytska
Nevon
dcd
dcd
Anakha
pannapelagia
CablePL
Sigma
got3n