Ludzie Boga (2010)

Des hommes et des dieux
Reżyseria: Xavier Beauvois

Akcja filmu rozgrywa się w klasztorze położonym w wysokich górach Maghrebu, w bliżej nieokreślonym roku w latach 90. XX wieku. Ośmiu francuskich mnichów żyje tam w zgodzie z muzułmanami. Lecz przemoc i chaos powoli zaczynają dominować w regionie. Pomimo rosnącego zagrożenia, wciąż kumulującego się napięcia wokół ich pobytu, duchowni postanawiają pozostać w klasztorze, bez względu na konsekwencje...

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Dla mnie kolejny (po "Klasie") dowód, że w Cannes filmy francuskie są na specjalnych prawach. To dobry film, ale nie aż tak wybitny, żeby zasłużyć na Grand Prix. Choć jedna scena wybitna była: milczącego porozumienia wspólnoty tuż przed końcem filmu. Za nią rozważałem podniesienie oceny całościowej do 8.

Bylem bardzo zmeczony i zasypialem. Po kilkunastu minutach od rozpoczecia zaspanie zniknelo, mimo dosc powolnego ciagniecia fabuly. Polecam.

Opowieśc o religii, ponadreligijnych relacjach ludzkich, o strachu przed śmiercią i o poszukiwaniu Boga i powołania na nowo z konfliktem zbrojnym w tle. Dobre.

Zupełnie mnie nie przejął, a miał przejąć. Całość zrealizowana poprawnie, ale bez żadnych błysków. Denerwowały mnie sztampowe wybory muzyczne. I płaskość, polityczna poprawność scenariusza. Szkoda.

Na ten film czekałem i nie zawiodłem się. Mało jest filmów o tematyce mimo wszystko religijnej, które bez uciekania w niepotrzebny patos ukazują "świętych" z krwi i kości. To jest właśnie taki film. Przejmujący do szpiku i będący jednocześnie opowieścią o różnicach kulturowych i tolerancji; o zwykłych , ludzkich odruchach, które można spotkać nawet u wrogów. Jest to film w najlepszym tego słowa znaczeniu chrześcijański.

Mam mieszane uczucia. Możliwe, że za wiele od tego filmu oczekiwałam (jako sensu na otwarcie). Brakowało mi "mocniejszych akcentów", może większej dramaturgii?
Jakkolwiek, obraz wartościowy. Wymownie ukazany czysty portret chrześcijaństwa, w tym moc wiary i zwątpienia, bezwarunkowej miłości do bliźniego - brakuje takich świadectw dzisiaj, w erze dekonspiracji Kościoła "od kuchni". Przepiękna, wzruszająca scena "ostatniej wieczerzy" - dla mnie kluczowa.

"Ostatnia wieczerza" była dla mnie za długa i przez to balansowała na granicy histeryczności. Może dlatego, że nie lubię patosu.

Była za długa - tu się zgadzam. W pewnym momencie poczułam nią przesyt, ale z drugiej strony może właśnie taką być miała - chwila prawdziwego szczęścia, spełnienia, radości z wyboru, pogodzenia się ze śmiercią i z życiem jednocześnie - kiedy pomyślę, że ta symboliczna wieczerza była ostatnią wspólną ziemską "uciechą" tych braciszków no i pointą filmu, to daję rozgrzeszenie "ospałej" kamerze.

Esme, ale do histerii to tym chłopcom było daleko.

Mowie o dramaturgii, nie o postaciach. Zakonnicy emanowali spokojem jak nalezy.

Dla mnie scena wieczerzy była genialna. Tyle tam zostało powiedziane bez słów. Piękna, kluczowa, podsumowująca sens wspólnoty i podjętej przez nich decyzji. Wcale nie za długa.

To jest oczywiscie w duzym stopniu kwestia indywidualna. Ja po pewnym czasie odczulam, ze przekazano mi juz sens tej sceny i dalsze jej przeciaganie odebralam jako emocjonalny nacisk, a tego nie lubie. Poza tym Grieg to nie byl IMO najlepszy wybor muzyczny.

Potwierdzam zły wybór muzyczny, ale synchronizacja uczuć mnichów ze zmieniającym się nastrojem muzyki zupełnie bezbłędna.

Ubrany w estetyczne zdjęcia obraz duchowego przygotowania na śmierć. Można stawiać zarzuty o czarno-białość (OK są zakonnicy i miejscowa społeczność, źli - ekstremiści), ale trudno przejść obojętnie, zwłaszcza że film oparty jest na autentycznych wydarzeniach. Warto.

Trudno ale jak widać się da - jestem tego żywym przykładem.

Ja nie przejęłam się zbytnio "Hanoi - Warszawa", więc jesteśmy even.

Zakonnicy z jakichś powodów zostali w tej wiosce, mimo że wiedzieli, że jest to pewna śmierć. Był to autentyczny akt odwagi. Świadomość zbliżającej się śmierci i powolne zbieranie sił, by stawić jej czoło, to było to, co mnie poruszyło w tym filmie. Mimo politycznej jednowymiarowości.

Film warto obejrzeć choćby dla sceny "ostatniej wieczerzy", która wspaniale wykorzystuje to, jak w kinie, baz słów, można wywołać te same uczucia u każdego widza.

Dziwny film. Emocje we mnie wzbudziły zupełnie inne rzeczy, niż miały (jak sądzę). Nie przejęli mnie mnisi, tylko miejscowa ludność. Bardzo ładne zdjęcia - można je podziwiać, jeśli tylko się nie zaśnie na serwowanych co chwilę modlitwach.

W pewnym sensie podobny do Shooting Dogs, jednak moim zdaniem słabszy( co nie znaczy słaby). Film jest spójny, z dobrymi dialogami i świetną grą aktorską, a scena z muzyką Czajkowskiego na pewno zasługuje na uwagę. Trochę brakowało jednak treści między kolejnymi rozmowami przy stole, przynajmniej jak dla mnie(być może był to specjalny zabieg reżysera, ale przez to film miał trochę nierówne tempo). Zdecydowanie lepszy od obecnego ostatnio w kinach Hadewijch, ode mnie mocne 7/10. Warto zobaczyć.

Jak dla mnie niesamowity i bardzo potrzebny. Zwłaszcza we Francji. Ciekawy sposób przedstawienia kontrastu między życiem wewnątrz a na zewnątrz klasztoru. Przypadło mi do gustu również przedstawienie stadium rozwoju podejmowanej przez braci decyzji. Niezapomniany seans.

Ludzie Boga to kino upamiętniające. To pomnik postawiony mnichom - realizującym swoją misję w kraju trawionym religijnymi zamieszkami. Ten film to również dyskusja nad tym, czy męczeństwo to niepotrzebna poza, czy moralna konieczność. (Więcej w recenzji)

Efunia
jakubkonrad
NarisAtaris
mrci
duri
dcd
dcd
agatatar
psubrat
magik
jango