Invictus - Niepokonany (2009)
Invictus
Reżyseria:
Clint Eastwood
Po przejęciu władzy w Republice Południowej Afryki Nelson Mandela postanawia przekuć dotychczasowy symbol apartheidu, jakim była narodowa drużyna rugby, na symbol nowego państwa i "tęczowego narodu". (aiczka)
Obsada:
-
Morgan Freeman Nelson Mandela
-
Matt Damon Francois Pienaar
-
Tony Kgoroge Jason Tshabalala
-
Patrick Mofokeng Linga Moonsamy
-
Matt Stern Hendrick Booyens
-
Julian Lewis Jones Etienne Feyder
-
Adjoa Andoh Brenda Mazibuko
-
Marguerite Wheatley Nerine
-
Leleti Khumalo Mary
-
Patrick Lyster Mr. Pienaar
-
Penny Downie Mrs. Pinnear
-
Sibongile Nojila Eunice
-
Bonnie Henna Zindzi
-
Shakes Myeko Minister of Sport
-
Louis Minnaar Springbok Coach
-
Danny Keogh Rugby President
-
Dan Robbertse Boer
-
Robin Smith Johan De Villiers
-
David Dukas Captain of 747
-
Grant Swanby Co-Captain of 747
-
Josias Moleele Face Painter
-
Langley Kirkwood Presidential Guard
-
Robert Hobbs Presidential Guard
-
Melusi Yeni Presidential Guard
-
Vuyo Dabula Presidential Guard
-
Daniel Hadebe Presidential Guard
-
Jodi Botha High School Boy
-
Henie Bosman High School Coach
-
Refiloe Mpakanyane Jessie
-
Jakkie Groenewald Johannesburg Cop
-
Murray Todd Johannesburg Cop
-
Japan Mthembu Local Cop
-
Albert Maritz Sprinbok Mranage
-
Sello Motloung Mandela's Doctor
-
Meren Reddy Minister of the Environment
-
Lida Botha Mrs. Brits
-
Susan Danford Mrs. Cole
-
Sylvia Mngxekeza Mrs. Dlamini
-
James Lithgow New Zealand PM
-
Malusi Skenjana NSC Firebird
-
Bart Fouche Prison Guard
-
Johnny Cicco Staff Member
-
Wayne Harrison Staff Member
-
Ashley Taylor Team Crew
-
Gift Leotlela Team Crew
-
Kgosi Mongake Sipho
-
Given Stuurman Township Kid
-
Vuyolwethu Stevens Township Kid
-
Ayabulela Steven Township Kid
-
Nambitha Mpumlwana Trophy Wife
-
Andre Jacobs T.V. Announcer
-
Scott Eastwood South African Springbok
-
Grant Roberts South African Springbok
-
Mark Bown-Davies South African Springbok
-
Dale Stephen Dunn South African Springbok
-
Graham Lindemann Kobus Wiese
-
Andries Le Grange South African Springbok
-
Clive Richard Samuel South African Springbok
-
Richard Abrahamse South African Springbok
-
Sean Pypers South African Springbok
-
Riaan Wolmarans South African Springbok
-
Ryan Scott South African Springbok
-
Daniel Deon Wessels South African Springbok
-
Vaughn Thompson South African Springbok
-
Charl Engelbrecht South African Springbok
-
Rolf E. Fitschen South African Springbok
-
Andrew Nel South African Springbok
-
Rudi Zandberg South African Springbok
-
Abraham Vlok South African Springbok
-
Zak Feaunati Jonah Lomu
Jak na Eastwooda przystało, "Invictus" jest zrobiony nienagannie od strony warsztatowej i poniżej poziomu 7/10 nie schodzi. Ale nie wchodzi też wyżej - może przez trochę za dużą dawkę patosu, mocno podkreślanego muzyką; może przez to, że pomimo skupienia się na konkretnych wydarzeniach, nie udało się uniknąć pewnej przekrojowości i uproszczeń. Na plus - niesamowita atmosfera w sportowo-stadionowych scenach i pokazanie, że magia sportu może dokonywać cudów. I last but not least - Morgan Freeman.
Dawno nie wylałem tylu łez w kinie, w sposób zupełnie niekontrolowany - po prostu oglądałem, a po mnie się lało. Eastwoodowi udało się odtworzyć atmosferę historycznych wydarzeń w RPA, momentów kiedy na chwilę przestał mieć znaczenie kolor skóry, a zaczęło się liczyć tylko sportowe zwycięstwo i pokazanie światu, że Południowa Afryka potrafi być wielka. I wszystko to z minimalną dawną patosu, a z maksymalnym skupieniem na głównych postaciach. Dobry film.
Najwyraźniej w UK używa się innych miarek patosu niż w PL ;)
Mam chyba tak, że łatwiej mi się wzruszyć historią zbiorowości niż konkretnego człowieka. To pewnie jakaś pozostałość z młodzieńczego idealizmu. Kolesiowi takiemu jak Mandela należy się po prostu całkowity i bezwarunkowy "rispekt" za to co zrobił (a może nawet bardziej za to czego nie zrobił). Niewiele było polityków, którzy potrafili podejmować słuszne decyzje wbrew woli ludu.
Odnośnie patosu: możliwe że masz rację. Ja nie potrafiłem spojrzeć na Invictusa obiektywnie. To zresztą dziwny film. Oglądając go byłem całkowicie pochłonięty historią i mimo że próbowałem patrzeć na to co widzę zdroworozsądkowo, nie udawało mi się - zostałem całkowicie zmanipulowany obrazami, muzyką i tą atmosferą sugerującą, że dzieje się coś cholernie istotnego dla świata. To połączenie zadziałało na emocje i niewiele dało się już zrobić - film po prostu bardzo osobiście przeżyłem.
Po seansie natomiast wszystko opadło i jakbym teraz miał wymienić jakieś genialne sceny czy ogólnie cechy tego filmu, miałbym problem. Stąd ocena 7/10, nie wyżej, choć kusiło mnie przyznanie ósemki.
Pamiętam jak wylałem wiadro łez podczas oglądania filmu "Wściekłe pięści węża". W dodatku równocześnie strasznie mnie rozbolał brzuch. To było okropne i na szczęście skończyło się po 80 minutach. A mówią, że śmiech to zdrowie...
Tak, mnie Wściekły Wąż też bardzo wzruszył.
Ja też się bałam że patosu będzie więcej niż norma przewiduje, ale na szczeście było go mniej niż moich łez.
Michuku łącze się z Tobą w płaczu ;).
I ja się wzruszyłem patrząc na to. Freeman jako Mandela kruszy serca. Ale zbyt łatwo nastał ten Love Festival, przez co mało był dla mnie wiarygodny.
Właśnie. Rozumiem, że tworząc film, można a wręcz należy zdecydować sie na jakiś konkretny, temat, ujęcie, perspektywę. W "Invictusie" to spojrzenie jest bardzo fajnie wybrane - ja się dowiedziałam czegoś o RPA, poznałam ciekawą historię - super. Trochę jednak trudno zaakceptować płynący z filmu wniosek, że przy wyłącznym udziale Nelsona Mandeli i drużyny rugby następiło wielkie, beproblemowe zjednoczenie podzielonego narodu. Taki epiękne, że aż zbyt piękne ^_^.
Love Festival nie trwa wiecznie, to chyba jasne (choć może faktycznie film tego nie sugeruje). Trudno jednak zlekceważyć wkład Mandeli w budowanie nowego ładu w post-apartheidowej Południowej Afryce, a zaangażowanie w rugby było jednym z ważnych elementów planu zjednania sobie białych. Zwłaszcza, że mamy piękny kontrprzykład, co się dzieje, gdy filozofia zemsty wygrywa z filozofią rekoncyliacji, patrz sąsiednie Zimbabwe i rządy pana Mugabe (który w tym kraju miał w swoim czasie status podobny do Mandeli).
I właśnie o to "i żyli długo i szczęśliwie" zakończenie mam do tego filmu żal. Tym większy, że Eastwood wielokrotnie udowodnił swoją umiejętność wzruszania widza bez uciekania się do gry na nutach ckliwości i patosu, że przywołam choćby mój ulubiony "Co się wydarzyło w Madison County". A mam wrażenie, że w "Invictusie" zwyczajnie poszedł na łatwiznę.
Całe szczęście nie dałam sie zwieść trailerowi i skusiłam się na pójscie do kina. "Invictus" to wyciskacz łez sezonu!
Freeman znakomity w roli Mandeli.
Inspirujący!
Dawka słodyczy i patosu jest w tym filmie spora, nawet jak na standardy hollywoodzkie. A muzyka to już bije wszelkie rekordy kiczu. Jeśli w kinie szukacie nadziei i bohaterów, którzy przywracają Wam wiarę w ludzkość, to nie będziecie zawiedzeni. Ja nie szukam, choć oczywiście cieszę się, że istnieją w rzeczywistości.
Od historiograficznego fresku Clinta Eastwooda szybko zaczynają odpadać spore płaty farby. Początkowo sądzimy, że mamy przed sobą imponującą opowieść o apartheidzie w RPA. Niestety, fabuła „Invictusa” okazuje się uproszczona. Na niewielu wątkach nie sposób wszak rozpiąć porządnego socjologicznego tła. Reżyser uprościł kwestie rasowe, odcedził gorzkie, trudne pytanie. Przedstawił apartheid przez pryzmat relacji czarnych i białych goryli Mandeli, którzy początkowo się nie znoszą, ale potem, oczywiście, zaprzyjaźniają. Trąci hollywoodzkim kiczem. Więc może „Niepokonanego” winniśmy po prostu postrzegać jako biopik poświęcony wielkiemu Madibie? Za taką interpretacją przemawia fenomenalny Morgan Freeman w prawdopodobnie życiowej roli. Niestety, monumentalna postać odchodzi w ostatnim akcie na dalszy plan. „Invictus” zamienia się w film sportowy o drużynie Matta Damona kopiącej z zapałem piłkę do rugby. Szkoda tylko, że w rzeczywistości zwycięstwo nad Nową Zelandią wyglądało mniej heroicznie.