Lourdes (2009)

Reżyseria: Jessica Hausner
Scenariusz:

„Lourdes, Francja 1858 – uzdrawiająca woda płynie z groty niosąc nowinę i obietnicę” – taką informację mogą znaleźć w Internecie potencjalni goście Lourdes, jednego z głównych miejsc pielgrzymek katolików. Film Jessiki Hausner to próba zbadania fenomenu tego sanktuarium, pełnego ludzi rozpaczliwie pragnących cudu. Wśród nich jest Christine, która tylko udaje pobożność, żeby zabierano ją na kościelne wycieczki. Jak szczerze przyznaje, nie ma wielu okazji do podróżowania będąc przykuta do wózka inwalidzkiego. Być może właśnie jej przytrafi się cud? Obraz bohaterki balansuje między krytycznym studium religijności i historią odkupienia. [WFF]

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Sterylność i przygaszone emocje filmu kontrastują z gorejącą wiarą i rozbuchaną nadzieją na cud pielgrzymów odwiedzających sanktuarium. Obraz Lourdes porównałbym do konsumenckiej promocji w supermarkecie: nagrody przyznawane są losowo; Ci którzy grali, a nie wygrali starają się wtłoczyć swą zawiść w społecznie akceptowalne ramy; obsługa jest wypalona i lubuje się w opowiadaniu kawałów o pracy; pracownicy i ich rodziny nie mogą uczestniczyć w promocji. Był potencjał na więcej.

Zaskakujący portret pielgrzymów do Lourdes oraz "pomagaczy", czyli armii wolontariuszek i sióstr zakonnych mających sprawić, że niedołężni i schorowani samotni ludzie podróżujący do tej krainy cudów przez chwilę chociaż poczują ciepło. Miejscami nieco zbyt dosłowny w swoim przekazie (dla niektórych samo istnienie przekazu może już dyskwalifikować) i balansujący na granicy banału, ale jednocześnie z wieloma trafnymi obserwacjami i z dobrze opowiedzianą historią, która porusza. Warto.

Lourdes, święte miejsce, które co roku odwiedzają miliony pielgrzymów. Powinniśmy spodziewać się wzniosłych uczuć, aktów wiary, tego jednak nie ma. Widzimy zwyczajną ludzką zazdrość, plotki, obgadywanie... Warto obejrzeć.

muzyczna pointa mnie zauroczyła

Zaskakująco dojrzały debiut, który zachwycił mnie świetną koncepcją i bardzo konsekwentną i przemyślaną w każdym szczególe realizacją. Wciągający, gorzki portret ludzkich postaw, pełen wnikliwych obserwacji i podskórnych emocjii. Duże wrażenie robiły na mnie stosowane z wyczuciem „oddalenia” celujące w ukazanie zachowań całego zbiorowiska filmowych postaci.
Udany seans.

Zaletą filmu jest paradokumentalność; reżyserka powstrzymuje się od komentarzy, dzięki czemu film może się właściwie podobać wszystkim (np. na okładce dvd widnieją loga Kai i Tygodnika Powszechnego, mimo że film trudno nazwać proreligijnym). Ale dla mnie jest to również wada. Szkoda że reżyserka nie pociągnęła śmielej niektórych wątków. Cud w skali makro jest tylko statystyką, ale indywidualnie? Jak zareagowałbyś, gdyby spotkało to właśnie Ciebie? Jak takie doświadczenie zmieniłoby Twoje życie?

A mnie się właśnie podoba, że "Lourdes" jest takie wyważone. Zajęcie jakiegoś stanowiska natychmiast podniosłoby temperaturę dyskusji, a to jest film mający wzbudzić refleksję. Tak ja go odebrałam w każdym razie.

Coś w tym jest, zabrakło jakiejś głębi w tym filmie, jakiejś większej wyrazistości, subiektywności (co nie jest jednoznaczne z indoktrynacją w którymś kierunku oczywiście).

Po pierwsze zwracam uwagę, że wszyscy troje oceniliśmy film tak samo, czyli na 7, znaczy wszyscy troje uważamy go za "dobry". No i trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego nie "bardzo dobry". Uważam, że temat jest bardzo ciekawy, więc mogło być z tego arcydzieło, a jeśli nie powstało, to znaczy, że czegoś zabrakło.

Podobnie jak michuk wcale nie uważam, że wyrazistość musi oznaczać antyklerykalizm. Raczej rozumiem przez to trochę wyraźniejsze pójście w którymkolwiek z zasygnalizowanych kierunków. Dla mnie najciekawszy byłby ten, o którym pisałem, czyli osobista reakcja na cud. Bo gdy słyszymy, że komuś zdarza się coś takiego to wzruszamy ramionami, bo wiemy, że w dużej masie bardzo mało prawdopodobne zdarzenia zdarzyć się muszą (tak jak ktoś musi w Totka wygrać). Ale zupełnie czym innym jest, gdy to nas doświadczy. Czy nie poczulibyśmy się wybrańcami? Ja wcale nie wiem, jakbym zareagował. Czy gdybyście byli nieuleczalnie chorzy, poszli do Lourdes i wyzdrowieli, to nie poczulibyście ciarek na plecach?

Nie upieram się zresztą, że film musiał iść w tym kierunku, a jedynie, że szkoda, że nie poszedł wyraźniej w którymkolwiek. Ale wiem, że to był świadomy wybór młodej reżyserki (bynajmniej nie debiutantki jak twierdzą niektórzy) i szanuję to.

Ja oceniłem film trochę wyżej, bo mnie dystans i swoisty chłód autorki bardzo przypadł do gustu. Z drugiej strony film wydał mi się odrobinę artystowsko-szpanerski (podobne wrażenie miałem w trakcie seansu "Głodu"). Byc może, poza wspomnianym wyraźniejszym "pójściem" zabrakło mocniejszych akcentów stricte filmowych, bo momentami te zastosowane były zbyt subtelne...

Jezu, jakie to nudne.

Gdybym nie słyszał tyle dobrego o tym filmie to pewnie bym go wyłączył po 45 minutach. Na szczęście tak się nie stało, gdyż mamy tu do czynienia z filmem nietuzinkowym. Przede wszystkim genialna kreacja Sylvie Testud, moim zdaniem ukradła film totalnie. Świetna końcówka, pomysłowa i niebanalna. Podobały mi się również zdjęcia i dałbym może coś wyżej, ale za nudny początek takie 6 i trochę. Ale na pewno warto zobaczyć ten film ze względu na jego wielopłaszczyznowość i wieloznaczność.

Bardzo prawdziwy film. Doświadczenie religijne w świetle teorii krytycznej. Daje do myślenia i budzi wspomnienia.

MRZVA
lamijka
lapsus
ScuMmy
filiprally
tropicielkoni
kazimierzkawulok
Negrin
asthmar
psubrat