Mr. Nobody (2009)

Reżyseria: Jaco van Dormael
Scenariusz:

Nemo Nobody wiedzie zwykłe życie u boku swej żony Elise i trójki dzieci. Wszystko zmienia się, gdy budzi się pewnego dnia jako staruszek w 2092 roku. Ma ówcześnie 120 lat i jest najstarszym człowiekiem chodzącym po globie, jak i ostatnim ze śmiertelnych ludzi. Ale to zdaje się nie interesować głównego bohatera. Jedyną rzeczą jak zaprząta głowę Pana Nobody jest odpowiedź na pytanie, czy w teraźniejszości żył dobrym życiem, kochał kobietę, którą miał kochać i oraz miał dzieci, które były mu przeznaczone.

Obsada:

Pełna obsada

W "Mr. Nobody" poza truizmem, że życiem rządzą przypadkowe wybory i przypadkowe zdarzenia, wyczytamy ciekawsze przesłanie: Jakikolwiek by ten przypadek nie był, życie, jakie otrzymamy od losu, nie będzie ani lepsze, ani gorsze od innych żyć. Będzie po prostu inne. Film van Dormaela, choć wielowątkowy, nieliniowy i oniryczny (Nolanie, ucz się!), jest trzymany na wodzy nader sprawną reżyserią i daje się ogarnąć już za pierwszym podejściem. Jedyna wada: Teen drama w środku trwa nieco za długo.

Jeśli ktoś uważał "Efekt motyla" za głęboki, to "Mr. Nobody" może mu się spodobać. Dla mnie to pretensjonalny bełkot najgorszego sortu. Pierwszy film od wielu lat, którego nie dałem rady obejrzeć nawet do połowy.

Powiedz, powiedz czemu ... Twa opinia nie dziwi mnie wcale?

w końcu ktoś napisał prawdę o tym filmie. Druga część to totalne dno, więc pewnie ocena oscylowałaby gdzieś w granicach okrągłego zera.

A czymże jest prawda Dramatiker?

pretensjonalny bełkot - myślę, że nic lepiej nie oddaje istoty tego filmu. Wylukrowane zdjęcia, wylukrowany Leto, pseudogłębia - idealny produkt dla niestabilnych emocjonalnie nastolatek.

no dobrze, ale dlaczego uważasz, że to jest prawda? Tego nie rozumiem.

Nie skminiłem, że łapiesz mnie za słówko ;-D

Mam nadzieję, że oglądałeś Glinę Pasikowskiego; komisarz Gajewski w którymś odcinków mówi: "Prawdą jest to, co wiem".

Pewnie wzięło mi się to z agresywnej kampanii reklamowej, zarówno z necie jak i na bilboardach i w gazetach - "Lepsze od Incepcji" itp - ( za przeproszeniem) gówno prawda :-D

@Dramatiker: Nie potrafię sobie wyobrazić, że druga połowa może być gorsza. Miałem ochotę wyłączyć już po 20 minutach, zacisnąłem zęby i wytrzymałem 50, ale dłużej po prostu nie dałem rady słuchać tej pseudofilozofii o równoległych bytach. Do tego jeszcze te słodkie zdjęcia i muzyka. W kontekście ostatniej dyskusji o kiczu, nazwałbym ten film absolutną kwintesencją kiczu.

@lapsus

Powiedz, powiedz czemu ... Twa opinia nie dziwi mnie wcale?

Bo jestem przewidywalny i wiadomo, że nie mam serca?

Chuj z sercem, ale tak czułem, że wielu inteligentnych, obdarzonych dobrym smakiem, elokwentnych itp. itd. stwierdzi, że to badziewiarstwo. Tyle że weźmy "Czarnego łabędzia", albo "Wojnę polsko-rusko", pal licho taką "Dzikość serca" weźmy. Dla mnie te filmy są w podobnej estetyce. OK - może "Nobody" i "Wojna" nie są tak dobre, ale wszystkie łączy to, że są kolorowe, zakręcone, że buzują fajerwerkami i są przy tym myślowo proste. Podobało mi się w Nobody to pokazanie potencji ludzkiego losu, tych wielu możliwości , za którymi kryje się Nikt z nikąd. Tak jakby człowiek sam opowiadał swoim życiem pewną jego historię, jakiś wariant. Cały ten pseudointelektualny sztafaż jakoś mnie nie obszedł, ale historie, jak były splątane, odbicia, powroty i wyjścia do przodu - to było wg mnie fajne

Z ciekawości, a propos tej (pseudo)filozofii - jest na sali fizyk? O teorii strun, n-wymiarowości Wszechświata, traktowaniu czasu jako jednego z wymiarów ze wszystkimi tego konsekwencjami, itp. czytałem na razie dość mało (megaprzystępnego Michio Kaku), żeby tu twarde stanowisko zajmować - ale wydaje mi się, że od tej strony podpórkę naukową, powiedzmy z braku lepszego słowa, Mr. Nobody ma niczego sobie. Ale jeśli to są tylko złudzenia, będę wdzięczny, jeśli ktoś mnie ich pozbawi.

Mnie zaskoczyło w Nobodym właśnie to, że cały ten lukier, nadęcie, estetyka tortu na pociechę niby mnie kłuły w oczy, ale film koniec końców wszedł mi dobrze. Po części na pewno przez rozkminianie tej wyżej wspomnianej podpórki w trakcie oglądania, ale nie wiem czy nie działa tu to samo, co mi się włączyło przy Nostalgii anioła (której kicz mimo wszystko zdaje mi się fabularnie uzasadniony, czego o Nobodym jednak nie mogę powiedzieć) - czy przypadkiem nie jest tak, że przy katowaniu ekranowego brudu spojrzenie na taki porządnie zrobiony odpust od czasu do czasu nie jest mimo wszystko jakieś bardziej znośne i zostawia, co tam, dobre emocje.

ja wysiedziałem w kinie jakie 45 minut, głównie dlatego, że sala była pełna i niespecjalnie miałem ochotę przeciskać się między oparciami foteli, a szpiczastymi kolanami jakiś dryblasów ;)

Gdzie Nobody a gdzie Wojna? Tutaj już chyba poszedłeś za daleko ;-)

Nie wiem jak Tobie się "Wojna" podobała, ale wielu po niej jechało za tę odpustowość (dzięki Jarou za słówko). Właśnie - odpust. Uwielbiam odpusty.

Rozwinę może słowo "pretensjonalny" przy okazji wyjaśniając, dlaczego ten film tak cholernie mi się nie podobał, a "Czarny łabędź" tak (z "Dzikością serca" czy "Wojną polsko-ruską" nie widzę żadnych związków). Nie chodzi bynajmniej o estetykę. Chodzi o to, że nie znoszę gdy ktoś wali mi banał za banałem, prosto w oczy, przy okazji roszcząc sobie pretensje do mówienia czegoś niby niezwykle mądrego i głębokiego. Co ma kurna teoria strun do tego, że życie jest piękne, albo że miłość jest sensem życia, albo że wiele w życiu zależy od przypadku? Cała ta otoczka to bełkot nie dlatego, że cytuje się tam w błędny sposób teorię strun, tylko dlatego, że to zwykła ściema, dla ładowania banalnych mądrości. Przyznam, że nigdy nie czytałem Paola Coehlo, ale mniej więcej tak jak ten film wyobrażam sobie jego prozę.

Nie chodzi więc o sam kicz, "Czarny łabędź", czy - niech Ci lapsus będzie - "Dzikość serca" może i są kiczowate, ale nie udają super mądrych. Nie miałem siły słuchać o alternatywnych światach, widząc że sprowadza się to po chwili do szczeniackiej miłości. Niech sobie będzie szczeniacka miłość, ale po cholerę to całe nadęcie do tego.

Z wymienionych przez Was przykładów tylko "Nostalgia anioła" wydaje mi się porównywalna, bo też była dla mnie strasznie zła - kicz dla nastolatków. Ja ani nie jestem nastolatkiem, ani bym nim nie chciał być, więc pewnie nie dla mnie takie dzieła.

Oj, z tym Coelho to trafiłeś idealnie. W trakcie seansu Nołbodiego przypomniałem sobie właśnie min. "fascynującą" lekturę "Alchemika". To ta sama parafia.

Nie wiem dlaczego, ale "alchemika " nie byłem w stanie strawić i wcale nie widzę związku z "Nobodym". W "Alchemiku" razi tandetny, wyświechtany, frazesowaty język, Z tymi wszystkimi filmami "nobody" ma wspólny przesadyzm (rzyganie kamieniami, dialog z kutasem, pojedynek). Ja lubię przesadyzm. I w ogóle nie dostrzegłem tam tych wszystkich banałów. Bo dla mnie to film o czym innym. O czym pisałem już - jesteśmy jednym z wariantów potencjału , który jest u spodu każdego, jakby za tym każdym wariantem naszego życia kryła się dopiero jakaś prawda, prawda trochę z innej bajki. Jak to pokazać? Jak to pokazać lepiej? Może jak w "Podwójnym życiu Weroniki? Ale to pewnie lepszy film jest. Z kolei łatkę banału można przypiąć wszystkiemu. Majewskiemu i jego "Młynowi Krzyżowi" też. Twego ostatniego Jarmuscha też nazywają wydmuszką i co z tego? To świetny film. Może błędem była ta pseudonaukowa politurka dla ubogich, bo po pierwsze normalny człowiek i tak tego nie zrozumiał, a taki co się na tym zna to wyśmieje. Zdaję sobie sprawę, że powtórne obejrzenie zmieniłoby mi optykę, ale po raz drugi nie będę próbował ;) W sumie to ja nawet rozumiem zarzuty i nie tyle polemizuję, co się bronię, bo jakoś tak przykro, ze film , który mi się podobał nazywają "pretensjonalnym bełkotem najgorszego sortu";)

Alchemik i mnie raził tandentnym wyświechtanym językiem, ale to co mnie najbardziej raziło to te wszystkie koeljowe prawdy z dupy, których jest tam straszny natłok. Właściwie każda mądrość tam zawarta po głębszym zastanowieniu okazywała się albo zupełnie bezwartościowa bo skrajnie banalna i frazesowa, albo totalnie nieracjonalna i debilna, do tego opakowana w pazłotkowy, lukrowaty i naiwny jęzor dla natchnionych nastolatków.
Nołbodi wydał mi się przede wszystkim w tym drugim aspekcie Alchemika bardzo podobny. Też oferuje takie frazesowe mądrości lub odkrywa inne, zupełnie z dupy w moim odczuciu.
"jesteśmy jednym z wariantów potencjału , który jest u spodu każdego, jakby za tym każdym wariantem naszego życia kryła się dopiero jakaś prawda, prawda trochę z innej bajki." - zgoda, o tym był zapewne ten film, ale pytam w takim razie: Co z tego? Jakie to może mieć znaczenie dla żyjącej i myślącej istoty ludzkiej? Co mi to takiej "mądrości"? Czy i jak ma to wzbogacić mój żywot, bo że ma, to wnioskuję po wielce natchnionej i napompowanej oprawie tego filmidła. Atmosfera tu była taka że czekałem na jakieś prawdy objawione, czekałem na Wielką Iluminację, a tu klops. Dostajemy jakieś pierdy o strunach i wariantach ludzkiego losu. Gdybym choć dostał wskazówkę jak można sobie te inne warianty aktywować ;)

Te prawdy , których oczekiwałeś i tak są banalne, więc nie widzę sensu o tym dyskutować. Ja w swojej notce pisałem o Nołbadi kreatorze-twórcy losu. Ale to też banał z dupy, tak samo jak wszystko jest tym samym banałem. Na co to język strzepic?
Żaden film nie pokazywał Nołbadiego, Nikogo znikąd, otoczonego kolejnymi swoimi wcieleniami, wybierajacymi je, próbującego je. Taki to banał. Właśnie że van Dormmel porwał się na coś takiego było dla mnie godne podziwu. Nawet jesli rozpieprzył się jak Tupolew, to był to upadek z wysoka. Ja myślę, że Nołbadi nie kłamie i próbuje opowiedzieć jakąś prawdę, że wszyscy nosimy doświadczenia, ale jesteśmy kimś zupełnie innym, tzn. że tej prawdy nikt się o nas nie dowie. Nawet my sami. Możemy ją tylko odczuwać. A jeśli wierzymy w swój los to poprzez utożsamienie akceptujemy go i nie jestesmy w stanie z nim niczego zrobić. Bohaterka filmu "Karen płacze w autobusie" gra va banque rzuca wszystko i mówi: przemalowuję swoje życie. Jest topos świata jako teatru, gdzie ludzie są marionetkami. Dormmel mówi za egzystencjalistami banał, że kreujemy własny los, ze jestesmy w tym teatrze rezyserami. A Ty możesz z tym zrobić co chcesz, możesz to nawet olać. Ja bym poszedł w jeszcze większy banał, że otrzymaliśmy dar, będąc Nołbadi dostaliśmy wolę, że to jest film o woli. O tym mówi to banalne i głupie zakończanie.

Dla mnie prawda banalna to takie liźnięcie tematu bez dotarcia do jego sedna, albo coś jak poprawna odpowiedź na źle postawione pytanie i zgadzam się, że nie warto o tym dyskutować.
Natomiast jest taka prawda co jest sednem zagadnienia czy problemu, jest odpowiedzią na racjonalne i dobrze postawione pytanie. Czemu o tym nie dyskutować? Dyskutujmy, bo to źródło refleksji, coraz rzadszej zresztą.
Ja z Nołbadim zapewne miałem problem, bo mówił o rzeczach dla mnie mało ważnych lub w moim poczuciu banalnych, a w sposób wielce nadęty i napuszony. Powstał we mnie konflikt pomiędzy tym na co liczyłem napotykając taką formę a tym co faktycznie usłyszałem. Podobnie miałem np. ze Źródłem Aronofskiego...

Sam nie wiem, dlaczego mi się ten film podobał, choć już teraz wiem, ze nie powinien ;) Tak czy siak warto się było skompromitować, żeby Cię sprowokować do wypowiedzi, bo jakoś rzadko tutaj zaglądasz ostatnio :)

...

@ Lapsus, zaglądam regularnie, ale skrobię rzadko, bo mało oglądam, a przede wszystkim rzadko miewam poczucie, że mógłbym napisać coś co trzymałoby poziom zawsze bardzo frapujących filmasterowych dyskusji.
A czytając Twój powyższy post przypomniała mi się od razu nasza dyskusja na temat 33 scen z życia ;)

A mnie się podobało krótko po obejrzeniu, teraz wspominam ten film z mieszanymi uczuciami. Na 'Efekt motyla' nabrać się nie dałam. Cieszę się, że jestem w szacownym gronie nabranych razem z lapsusem, który wszystko ogląda w kinie. :>

Dobry trop. Ja zazwyczaj dużo bardziej wchodzę w filmy, które oglądam w kinie, więc może przekonałbym się i do tej retoryki. Chociaż nie, w sumie nie :-p

W tej sprawie mój punkt widzenia jest identyczny jak Ofermy. Problemem nie jest ani forma ani treść, tylko ich połączenie. Nie przeszkadza mi ani banał ani rozmach filmu, tylko rozmach z jakim mówi o sprawach banalnych. Zapewne wszystkie największe prawdy są banalne i od dawna znane: sami jesteśmy panami naszego losu, miłość jest najważniejsza itp. Jakoś sobie nie wyobrażam, żeby ktoś mógł w sprawach najważniejszych powiedzieć coś kompletnie świeżego i celnego. Nie znaczy to oczywiście, że nie można kręcić filmów o takich najważniejszych prawdach, ale na Boga nie udawajmy, że odkrywamy Amerykę. Skoro mówimy coś prostego, to pokażmy to w sposób prosty, na cholerę cały ten cyrk i nadęcie, jakby ktoś mi właśnie otwierał oczy i wyprowadzał z domu niewoli. Jak się ma teoria strun do pierwszej miłości?! (no chyba że to dobry bajer na laski, w takim razie zwracam twórcom honor ;))

Lapsusie mi też jest przykro, że Tobie jest przykro, ale, cóż, w Tobie jest najwyraźniej więcej wyrozumiałości dla ludzkich intencji i koncentrujesz się na aspektach pozytywnych, podczas gdy my koncentrujemy się na tym, co jest spieprzone. Przy okazji, napiszcie proszę jak się ten film rozwija i kończy, bo nawet Ty lapsusie piszesz, że zakończenie słabe, więc ja to bym chyba zasłabł. Wyłączyłem film w 50 minucie na etapie nastoletniej miłości i za żadne skarby nie dam się namówić na dalsze oglądanie :)

Ale przecie ten film prosty jest, prosty film dla franciszkańskich prostaczków, czyli w sam raz dla mnie. Aleś spłycił Doktorze, aleś spłycił - Nołbadi to nie pan swojego losu. Nołbadi to odarcie z tego losu, który staje się historią. A tu masz wiersz, który zainspirował Dormmela
I'm nobody! Who are you?
Are you nobody, too?
Then there's a pair of us — don't tell!
They'd banish us, you know.

How dreary to be somebody!
How public, like a frog
To tell your name the livelong day
To an admiring bog!

Sam sobie odpowiedz na pytania postawione w tym wierszu. I inni niech też to czym prędzej uczynią!

Wiersz jakby znam (w polskim wykonaniu Maleńczukowym), natomiast filmu, jak już wspominałem tak naprawdę nie, bo nie obejrzałem nawet połowy. Wierzę Ci na słowo, że jest w nim jakaś ciekawsza refleksja, ale i tak się do filmu nie przekonam, bo sposób opowiadania kompletnie mi nie leżał. Nic mi się tam nie podobało: słodki Jared Leto, słodka muzyczka (jak usłyszałem 3ci raz "Mr. Sandman" to zaczęły mnie zęby boleć), narracja bachora, kompletnie przegięta estetycznie wizja przyszłości, gadki-szmatki o teorii strun i równoległych bytach itp itd. Nie moja estetyka, nie moje kino. Niech będzie, że po odarciu z tego wszystkiego zostaje całkiem ciekawa myśl. Możliwe - ale dla mnie za dużo było tego kiczu, żeby chciało mi się dla tej myśli poświęcać. To już chyba lepiej poczytać wiersze Emily Dickinson.

A tak w ogóle to zacytuję Ci lapsusie opis dystrybutora, który spisuję z okładki dvd:

Nemo wiedzie zwyczajne życie u boku pięknej żony. Jego marzenia o doświadczeniu czegoś wyjątkowego nagle spełniają się, gdy pewnego ranka odkrywa, że obudził się w... 2092 roku. W futurystycznym świecie jutra, w którym człowiek skolonizował Marsa i wygrał walkę ze wszystkimi chorobami, mężczyzna okazuje się ostatnim śmiertelnikiem wśród nieśmiertelnych. Czy znajdzie w sobie odwagę, by zdobyć względy kobiety swoich marzeń - ponętnej Anne, z którą los go kiedyś pechowo rozłączył?


I powiem Ci, że choć zasadniczo opisy dystrybutorów mam w głębokim poważaniu, bo doskonale wiem, że ich celem jest nakręcanie ludożerki, to jednak z przykrością stwierdzam, że ten film właśnie trochę tak wygląda, jak w tym opisie. I tylko osoby, które czytają poezję Emily Dickinson dostrzegą ukrytą inną myśl. Niestety ukrytą głęboko - pod potrójną warstwą lukru. Ja się zatrzymałem na pierwszej.

Ja nie polemizuję, raczej bronię swoich wrażeń. Już nawet nie przed Tobą, ale przed sobą ich bronię ;) Dobra - czasem lubię lukier, torcik, odpust i kolorowe jarmarki. A co? Nie wolno? ;) Jednak Nobody to nie jest tylko produkt, jest to banalny, przesłodzony, ale szczery przekaz. Co do tego mam wyczucie. Nie mogę uwierzyć, żebym się mylił. Mnie nie przerażaja filmy słodkie i banalne, ale filmy , które kłamią. Artystyczna nieuczciwość jest czymś czego nie cierpię. OK - Dormmel porwał się z motyką na księżyc, brakło intelektu, umiaru, bezkompromisowości. To miał być film dla ludzi i taki był. Może niestety. Pewnie pokazywanie banalnych prawd lepiej wyszło Aronofskiemu w "Łabędziu", ale nie wierzę, że ktoś kto zabiera się do filmu po 10 latach poszukiwań i przygotowań był oszustem Mogę powiedzieć - ładna, w lukrze utopiona utopia o kinie nowej ery.

W podobnych powinny być takie filmy jak "Przypadek", "Biegnij Lola biegnij", "Efekt motyla". Nieco wtórny i trochę za długi, ale podejmujący kwestie filozoficzne inspirowane teoriami naukowymi. Fajny to film, w którym pojawia się teoria strun, miłość, a wszystko jest podane w nader atrakcyjnej wizualnie formie. ;-)

Po calym dniu od obejrzenia, dalej nie wiem co o nim myslec. Ocenilbym miedzy 7 a 8, na pewno cikawy film. Moze miejscami troszke przynudny, ale warto zobaczyc.

O ile zazwyczaj z dużą rezerwą podchodzę do takiego rozdmuchania w sferze montażu, to w przypadku tej produkcji pomysł wydawał się ciekawy i realizowany całkiem zręcznie. W ostatecznym rozrachunku jednak i tak chyba przerósł autorów. Brakuje mi tu bowiem jakiegoś domknięcia, liczyłem ,że po ostanie scenie powiem „o!”, a było tylko „no tak”.

na takie filmy czekam.

niesamowity film to byl... polecam bardzo wszystkim fanom sf

Pretensjonalny, wtórny, wysilony badziew.
Do tego w Kinotece jakość obrazu wołała o pomstę do nieba. Piksele były wielkości kopulujących kumaków nizinnych.
Panie Jaco, oddawaj mi Pan moje 18 zeta!

18? Dlaczego nie masz jeszcze karty kinoteki? :)

Po tym co zobaczyłem na ekranie - mam tu na myśli tą pikselozę - to nie wiem, czy chciałbym mieć taką kartę ;)

Irytujący dziecięcy narrator. Średnio zrobione efekty specjalne. Trochę dłużyzn chwilami. Ale muzyka i montaż podobały mi się, podobnie sam zamysł filmu – wizualnie przyjemny. ;)

Zaskakujący...

Film o wszystkim i o niczym, przedstawiający oczywiste oczywistości. Przerost formy nad treścią. Wg mnie najciekawszy wątek, rozgrywający się w przyszłości - ledwo "muśnięty".

Pod względem wizualnym można się zachwycać, muzyka też przyjemna dla ucha. Filozoficzne rozważania nad rolą przypadku w życiu, w zasadzie również niczego sobie, ale czegoś w tej wizji brakuje. Nie porwał mnie ten film, a na to liczyłem.

Niezwykłe widowisko, niezły scenariusz, inspirujący do refleksji o światach równoległych, o konsekwencjach najmniej ważnych decyzji. Uczta dla oka i ucha. Choć mogłoby być jeszcze lepiej.

Chyba Mr Boring. Nieudane połączenie Benjamina Buttona, Efektu Motyla, Incepcji i komedii romantycznej. Pierwsza godzina jeszcze jakoś się broni, ale z każdym kolejnym kwadransem ocena spada na łeb na szyję. Dawno się tak nie wynudziłem. Technicznie bez zarzutu, ale teraz nawet amatorskiego porno jest dopracowane, więc to żadna zaleta. Jeśli ktoś lubi puste gadki o miłości to można spróbować, reszcie odradzam,

Ten film mnie urzekł. A cała reszta? Jebać!

Bronię się jak mogę, ale ciągle wraca do mnie tytuł "50 pierwszych randek". Spora część "Mr. Nobody" mówi o tym, jakie jest albo jakie mogłoby być życie. I to uczuciowe. Nie wybujałe, ale dotyczące tylko relacji preerotycznych oraz z rodzicami. Zatem dotyczy podstawy naszego funkcjonowania, ale porusza te tematy płytko. Na siłę wmontowane są skrawki wyższej wiedzy i parodia przyszłości. Jest kilka ciekawych, być może wartych zobaczenia, ujęć, a zastosowane utwory muzyczne są przyjemne dla ucha.

Bardzo to dobre i treściowo i formowo. Wprowadza w fajny trans, chociaż wszystko trudno pojąć. Fani Efektu motyla albo Zakochanego bez pamięci będą zachwyceni.

Po odjęciu wszystkich ozdobników w postaci teorii strun, czasu jako wymiaru, aniołów i innych cudów na kiju . okazuje się, że w Mr. Nudnawym jest jedna w miarę sensowna myśl - jeżeli wszystko dobrze rozegrasz (i wyglądasz jak Jared Leto) możesz ożenić się z każdą.

jak dobrze, że są ludzie, których nie opętało na punkcie tego filmu!

Pokręcony, taki jak lubię, wzruszająca miłość, ciekawa wizja przyszłości, skomplikowane losy głównego bohatera, świetny Jared Leto.

deliberado
Eurymedusa
dejavu
Farary
beznazwybez
exxxpresja
klaudyneczka
Agni
MonikaMazurkowna
makusradom