Ostatni dzwonek (1989)

Do klasy IVa, postrachu grona nauczycielskiego prowincjonalnej szkoły średniej, przychodzi nowy - Krzysztof Buk. Chłopak został wyrzucony z jednego z gdańskich liceów za roznoszenie ulotek. Początkowo nieakceptowany, wkrótce zaskarbia jednak przyjaźń klasy. Dzięki poparciu wychowawczyni, "Meluzyny", czwarta "a" wyjeżdża na wycieczkę. Wspólny wypad za miasto integruje klasę. Podczas wycieczki rodzi się pomysł zorganizowania w szkole teatru. Swoją pomoc ofiaruje też Meluzyna. Organizują w mieście uliczny happening, nagrywają fragmenty na taśmę video i wysyłają kasetę na eliminacje Festiwalu Młodego Teatru w Gdańsku. Zostają zakwalifikowani. Na Festiwalu odnoszą ogromny sukces, otrzymują Grand Prix. Tutaj, w Gdańsku, znajduje również spełnienie długo u obojga ukrywane wzajemne uczucie Nowego i Meluzyny. W czasie pisemnego egzaminu na maturze bardzo wrażliwy uczeń z czwartej "a", Świr, zamyka się w dyżurce i odkręca gaz. Dzwonek obwieszczający koniec egzaminu powoduje eksplozję i śmierć Świra. Po wakacjach klasa spotyka się w lesie. Dzielą się nowinami: na festiwal teatralny do Amsterdamu pojadą zamiast nich zdobywcy drugiej nagrody. Siedząca wokół ogniska młodzież zostaje napadnięta i pobita przez "naganiaczy" z odbywającego się polowania.

Obsada:

Pełna obsada

Kultowa produkcja swego czasu. Muzyka Kaczmarskiego i Gintrowskiego pasuje tutaj wyjątkowo.

A kiedy widziałeś to ostatnio? Bo ja wspomnienia sprzed lat też miałem niezłe, ale jak zacząłem to niedawno na nowo oglądać, to nie dałem rady do końca. Film się niestety bardzo zestarzał. Razi sztucznością, zresztą czy może być inaczej, skoro główne role licealistów grają Zbigniew Suszyński (w dniu premiery 28-letni) czy Jacek Wójcicki (w dniu premiery 29-letni).

No zestarzał się, ale tak bywa.

Całkiem wciągające widowisko, okraszone niezłą muzyką (Preisner, Kaczmarski), a przy okazji przywołujące wiele wspomnień z tamtego okresu.
Warto.

Tak, tylko że kiedyś oglądało się to znacznie lepiej niż teraz. Razi trochę infantylizm, no i aktorzy. Pisałem już o tym w komentarzu do notki umbrina - ja jakoś niestety nie potrafię uwierzyć w licealistów granych przez 28-letniego Zbigniewa Suszyńskiego, czy 29-letniego Jacka Wójcickiego.

Zgadzam się, jest to wszystko trochę infantylne, aktorzy są dużo starsi niż wiek maturalny, a do tego dochodzi wkurzająca desynchronizacja głosu z obrazem (standard w polskim kinie sprzed lat). Tyle, że ja ten film widziałem po raz pierwszy i podczas seansu jakoś mi się na wspominki zebrało, jakoś tak się sentymentalnie zrobiło, tym bardziej, że liceum filmowe do złudzenia przypominało moje.
Moja żona była zszokowana, że nie znam kawałków, które się w filmie pojawiają, ale ja w tamtych czasach słuchałem nałogowo Led Zeppelin czy Deep Purple. Pieśni Kaczmarskiego zrobiły na mnie duże wrażenie, mają w sobie spory ładunek energii, słuchałem ich z przyjemnością. Te wszystkie drobne plusy zebrały się na mój pozytywny odbiór tego filmu.

Genialny po prostu i tyle. Niedawna powtórka to potwierdziła. Chyba nawet od tego filmu zaczęła się moja zabawa lepszym kinem, bo połknąłem na nim bakcyla.

Idealnie uchwytuje ducha czasu, przez co wybaczam niedociągnięcia fabularne i czarno-białość.

verdiana
Manzelloq
Nietutejszy
michuk
Szklanka1979
emerenc
peeroog
tesvla
tropicielkoni
doktorpueblo