Rembrandt: oskarżam... ! (2008)

Rembrandt's J'accuse
Reżyseria: Peter Greenaway
Scenariusz:

Po słynnej deklaracji o śmierci kina wygłoszonej w 2007 r. Peter Greenaway powraca z fasonem i udowadnia, że kino nie umarło i, co więcej, jest w świetnej formie. W Rembrandt: oskarżam!... reżyser wraca na znajomy grunt, czyli do obrazu Straż nocna Rembrandta, tym razem jednak zamiast fabuły, dostajemy filmowy esej w formie zagadki kryminalnej. Reżyser wciela się w potrójną rolę śledczego, prokuratora oraz sędziego, i w typowej dla siebie wyliczance demaskuje czas, miejsce, motywy i uczestników zbrodni, która jest głównym tematem obrazu. Greenaway oskarża współczesną kulturę o wizualny analfabetyzm, który nie pozwala dostrzegać i odczytywać symboli, znaków i przesłań utrwalonych w dawnym malarstwie.

To, że mamy oczy, nie znaczy, że cokolwiek widzimy - grzmi Peter Greenaway z małego okienka pośrodku ekranu i rzuca pełne pasji oskarżenie, że nie dostrzegamy głównego przesłania Rembrandta.

Pośród niejasnych symboli, urywających się poszlak i wyssanych z palca interpretacji Greenaway czuje się w swoim żywiole. Rembrandt: oskarżam!... to postmodernistyczny apokryf, w którym nie wiadomo, gdzie kończy się konfabulacja malarza, a zaczyna konfabulacja reżysera. (ENH)

Obsada:

Pełna obsada

Nie wiem, czy wierzę w efekty reżyserskiego śledztwa, ale to pierwszy film Greenaway'a, który naprawdę mi się podobał. Może dlatego, że przemawia do mnie kapryśna forma filmowego eseju.

Najlepsze u Greenawaya jest to, że nigdy nie wiadomo kiedy mówi serio, a kiedy robi sobie jaja. Ale to jednak film o roli sztuki i o możliwościach jej nadinterpretacji. Ważne w tym wszystkim, żeby się dobrze bawić.

hubke
dmch
exellos
ScuMmy
lapsus
chininadlanel
neutral
paulofilmo
wonderfulspam
timbuktu