Panaceum (2013)

Side Effects
Reżyseria: Steven Soderbergh
Scenariusz:

Emily (Rooney Mara) i Martin (Channing Tatum) są młodzi, piękni i bogaci. Mają wielką posiadłość, własną łódź i cieszą się wszelkim luksusem, który można kupić za pieniądze. Kiedy Martin trafia do więzienia za przekręty finansowe, świat Emily rozpada się na kawałki. Kobiecie z pomocą psychiatry, udaje się przetrwać cztery długie lata, czekając na ukochanego. Pojawienie się Martina z powrotem w jej życiu niewiele jednak pomaga. Chwytając się rozpaczliwie ostatniej deski ratunku przed hospitalizacją, Emily decyduje się zacząć zażywać nowe środki antydepresyjne. Nie zdaje sobie sprawy, że zmieni to na zawsze życie wszystkich. (Opis dystrybutora)

Obsada:

Pełna obsada

Zwiastun:

Tak naprawdę, to nie wiem jak ocenić ten film, mam bardzo mieszane uczucia. Sama intryga wciąga, trzyma w napięciu, ale od pewnego momentu, kiedy już przestaje być tak tendencyjnie, z tezą, bo początkowo miałam wrażenie, że oglądam jakiś antyspot reklamowy scjentologów, czy coś równie sponsorowanego. Niestety, ale taka tendencyjność, w dodatku tak nachalna, zawsze szkodzi, czy to sztuce, czy rozrywce. To jedna rzecz, druga - gdyby wreszcie nie zawiązała się intryga i nie zrobiło z tego kino, napisałabym, że ten film, to po prostu świństwo, niewybaczalne igranie z ogniem, robienie krzywdy chorym ludziom i to z premedytacją.
Oczywiście, kim jestem, żeby chcieć cenzurować artystę (wcale nie chcę), ale sporo tu o odpowiedzialności lekarzy. Co z odpowiedzialnością artystów oraz różnej maści twórców i wytwórców?

Mara chyba już zawsze będzie dla mnie Salander, bo w tamtym filmie tylko ona się wg mnie wyróżnia, natomiast tutaj gra jakby grała to samo, Salander. Aktorka z jedną twarzą?

To ja mam z tym filmem chyba na odwrót. Odkąd przestał wydawać się filmem z tezą, a zaczął przypominać odcinek Scooby-do traciłam powoli zainteresowanie.

A czy może nie dlatego, że wszystko okazało się zupełnie czym innym, niż się początkowo wydawało? To mogło rozczarować. Ja poczułam - ulgę? bo teza i to na siłę wkładanie jej do głowy bardzo mnie zdenerwowały. Odczekałam nawet z oceną, ale jak widać, emocje zostały.

Wracając do tej tezy, to oczywiście ja to rozumiem w pozytywnym znaczeniu. Jako w tym przypadku krytykę pewnego szkodliwego zjawiska. I tak to wyglądało z początku, że w przebraniu SF autorzy filmu pokażą, że nie wiadomo tak naprawdę jakie efekty może mieć łykanie małych białych lub kolorowych pigułeczek. To zabawne, bo niedawno obejrzałam też Prozac Nation, którego tytuł również sugerował coś w tym stylu, ale raczej w konwencji filmu obyczajowego. I też nici. ;-) Oczekiwałam jakichś ciekawych efektów brania pigułek, bo z tezą, że lekarze nie wiedzą co robią, zgadzam się od dawna. ;-) Jak się poczyta, w jaki sposób leki są dopuszczane do użytku, to się włos na głowie jeży.. Teza to tutaj byłoby zajęcie tylko pewnego stanowiska, pokazanie, jak niewyobrażalne skutki może nieść coś, co jest niebezpieczne, a ludzie sobie z tego nie zdają sprawy. Tak samo o tendencyjności moglibyśmy mówić w stosunku do wielu autorów SF, ale to jest właśnie fajne, bo oni ekstrapolując pewne problemy w coś, co można by nazwać przyszłość, lub alternatywną rzeczywistość, pokazują możliwe scenariusze rozwoju problemów, uwypuklają je, czy zwracają po prostu na nie uwagę. No dobra, rozpisałam się na temat, którego w filmie nie podjęto. :P

Rozumiem. Różnimy się więc w istocie sprawy, choć trochę o tym jeszcze myślałam i może nie tak do końca. Może trochę mi się odmieniło przez ten czas ;)
W każdym razie, ponieważ oceniamy ten film naprzemiennie odmiennie, potwierdza to chyba tylko jego dychotomię.

Dostrzegam problem lobby farmaceutycznego, czy jakkolwiek to nazwać, ale w takiej formie, to chyba lepiej było zrobić dokument. W "Atlasie chmur" czytają widzowi z ekranu Coelho, a tu statystyki, to trochę pójście na łatwiznę, jeśli nie łopatologia.
Poza tym, w tym temacie zawsze stąpać się będzie po kruchym lodzie. Ja wiem, że medycyna ma sens, leki też. I nie wiem, czy można tak to jednostronnie pokazywać, jak w tym filmie.
Czekałam na ten film, byłam go ciekawa. Może nie powinnam, bo zwykle tego nie robię, ale przeczytałam przed obejrzeniem wywiad z reżyserem. Wg mnie ma podejście tak samo jednostronne osobiście, jak jest to ujęte w filmie. Nie za bardzo mi to pasuje. To jak zafiksowanie, w negatywnym sensie.

Myślałam sobie o tym, czy to kino zaangażowane, czy rozrywkowe? Czy można to udanie połączyć w jednym miejscu? Czy zawsze musi być kino zaangażowane kontrowersyjnym? A czy kontrowersyjne zawsze oznacza jednostronne, skrajne? Nie wiem, ale w pewnym momencie przypomniała mi się kwestia, czy scena, w której chyba główna bohaterka zastanawia się jak takie leki podziałałyby na zdrową osobę - czy to był pomysł, od którego wyszli twórcy tego filmu? Plus to, o czym piszesz, czego ty oczekiwałaś i mogłoby być dużo lepiej. Bardziej, mocniej do myślenia. Trochę nie wypaliło.

Nie umiem za bardzo zapisać tu teraz swoich przemyśleń, chaos i mało to konkretne, ale w tej chwili mogłabym może nawet podwyższyć ocenę, bo to, co piszesz, że piszesz na temat, którego w filmie nie podjęto - to nie do końca prawda. Jeśli wyszły z tego przemyślenia, jakieś rozmowy, to to wszystko w pewnym sensie tam jest :)
Uff ;)

A ten wywiad z reżyserem to gdzieś w sieci? Rzuciłabyś link?

Wydaje mi się, że jak kino jest zaangażowane, to przeważnie jednak po którejś stronie, stąd kontrowersyjność, bo jeśli zaangażowanie to w jakąś kontrowersyjną sprawę. ;-) Z drugiej strony, czytanie Coelho czy statystyk to pójście na łatwiznę, nawet zaangażowanie w jakąś ideę, ideologię można artystycznie opakować. Z drugiej strony, tak sobie myślę, że masz rację, kino, jak filozofia, raczej powinno stawiać pytania niż na nie odpowiadać. Skłaniać do przemyśleń i rozmów, o których piszesz w ostatnim akapicie. Potencjalnie to w Atlasie chmur też jest dużo treści, tak samo jak w Alchemiku. Czytałam też recenzję tego nowego Wielkiego Gatsby'ego, w którym ktoś próbował odnieść płyciuchny film do współczesności (patrz: komentarz Inheracila na temat tego, czego NIE MA w Gatsby'm). W oku patrzącego może być dużo.. za dużo. Poniekąd zgadzam się z tezą, że wynosisz z obcowania z dziełem to, do czego wyniesienia jesteś gotów i to jest bardzo dobra teoria. Pozytywna. Bo co się tak naprawdę liczy? Nasz stan umysłu.

No i wtopa. Wydaje mi się, że czytałam to:
http://tnij.org/vytn
Teraz jeszcze znalazłam coś takiego:
http://tnij.org/vyto
Tylko że w żadnym z tych tekstów nie ma tego, co mi się wydawało, że jest, w tym drugim przynajmniej w ogóle jest coś o "Panaceum"... I nie przypominam sobie, żebym czytała coś papierowego. Albo się zasugerowałam negatywnym wydźwiękiem tego wywiadu i uprzedziłam, albo może przydałaby mi się też jakaś mała magiczna pigułka ;) Wypada tylko przeprosić, za to jak dziwnie działa mi pamięć i powstają wrażenia ;)

Jeśli chodzi o kontrowersje i zaangażowanie, to skojarzył mi się w tym momencie "Wstyd" - film kontrowersyjny, odważny, a przecież otwarty, nie tylko w zakończeniu. Oceny w sieci skrajnie różne, czasem sprowadzone do jednego tylko słowa, niekoniecznie cenzuralnego, ale przecież sam film oceny nie zawiera? Oceny zachowań, człowieka?
A ja, po kolejnym obejrzeniu, zastanawiam się nad podwyższeniem.
"Panaceum", to oczywiście zupełnie inny film, choćby gatunkowo, ale gdyby taki efekt uzyskać jak we "Wstydzie", to mógłby być bardzo dobry film, nie wiem tylko, czy thriller.

Taki niedawny przykład (nad)interpretacji, czy wyjmowania z/wkładania do dzieła tego, czego tam nie ma - ponoć Zośka i Rudy byli kochankami? Jeśli ktoś potrafi tak odlecieć w interpretacjach i układankach, to dla mnie niesamowite i nie jestem przeciw, ale tylko dopóki można się temu głośno sprzeciwić, jeśli akurat tak się czuje :)

No trudno z tym wywiadem, widocznie coś od siebie dodałaś do czytanych tekstów. ;-) A może było coś jeszcze, nie pamiętasz co, nie jest to takie ważne.

Tak, Wstyd to jest film prawie że para-dokumentalny. Przy czym oczywiście mam na myśli idealne dokumenty, bo jednak większość (przynajmniej tych, które ja oglądam) jest mocno zaangażowanych po stronie jakiejś słusznej (no bo jakiej innej?) idei.

Kamienie na szaniec czytałam chyba w podstawówce i też chętnie wtedy bym poszła na barykady, a jeśli w tym byłaby jeszcze taka piękna historia o przyjaźni splecionej z miłością, to tym lepiej. :P Co do interpretacji, to założę się, że na spotkaniach pisarskich autorzy przeżywają wiele zaskoczeń, co też czytelnicy odkryli w ich książkach. ;-) Autor pisze książkę/kręci film, a potem wychodzi zostawiając ją na stole do dyspozycji czytelnika.

Plus gwiazdka za temat i widoczne próby sportretowania amerykańskich farmakoproblemów. Poza tym - do szybkiego zapomnienia. Twisty mnie nie obchodzą, podobnie jak i rozwiązanie, postaci bez szczególnej głębi a realizacja, choć zdecydowanie dobra, niczego nie urywa. Zmiana szat gatunkowych to w zasadzie zabawa, którą lubię, ale tutaj tylko mnie denerwowała i pozostawiła wrażenie niespójności. Soderbergh to chyba nie mój reżyser.

Przeczytaj spoilery +

asthmar
bartje
patryck
patrycja76
grandar
Theima
Szklanka1979
AnnaSak
jakilcz
irysek80