Fabuła filmu Piękno jest na pozór prosta. François, białoskóry, czterdziestoparoletni mieszkaniec RPA, przeżywa kryzys. Cierpi z powodu niespełnienia i braku zainteresowania ze strony najbliższych mu osób. Jego konfrontacja z własnymi lękami i słabościami ma swój początek podczas ślubu córki. W trakcie ceremonii François nie spogląda na młodą parę, jego pożądliwe zainteresowanie budzi przystojny bratanek… (www.nowehoryzonty.pl)
Podoba mi się subtelność (tak, tak!), z jaką Hermanus opowiada o różnych sprawach (to drugi jego film, który oglądałem), jak np. przedstawia pewien kontekst społeczny poprzez przemilczenia (w filmie dziejącym się w kraju, w którym 85% to ludność kolorowa, czarnoskórych praktycznie nie widać). O czym ten film? Dla mnie chyba przede wszystkim o tym, że pewnych wyborów w życiu nie sposób cofnąć, bo próby kończą się śmiesznością i upokorzeniem.
Trudno mi ocenić ten film, wg kryterium podanego obok . Wywołał u mnie ogromne emocje , bardzo negatywne . Nikomu bym go nie poleciła.
Dość drastyczne i brutalne kino, dla mnie za bardzo obrazoburcze i wprost. I właściwie nie wyróżnia się za bardzo wśród innych, nie zapada w pamięć. Przeciętność.
Ocena zapewne byłaby nieco inna, gdyby nie TA jedna scena. I nie chodzi o to, że mnie zniechęciła do całego filmu, bo taka niesmaczna, czy brutalna, czy za bardzo wprost, chociaż też, ale o to, że w tym momencie wywróciła mi całą resztę przed i po do góry nogami. Poczułam się oszukana, złośliwie wydrwiona, zrobiona w bambuko. Jak idiotka.
Do tego momentu myślałam, że to jest o gościu z osobowością i życiorysem typu "trzy lata temu wyszedł po zapałki. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie..."
A wyszło, że to po prostu "koneser" za tą martwotą, za tą maską? No nie.
A może jakieś rozdwojenie, roz(s)trojenie itd.
W każdym razie od wczoraj do dziś wciąż jestem zła.