Solaris (1972)

Solyaris
Reżyseria: Andriej Tarkowski

Pierwsza adaptacja jednej z najsłynniejszych powieści Lema. Do stacji orbitalnej, krążącej wokół planety Solaris, której powierzchnię pokrywa myślący ocean, przybywa nowy członek załogi – Kris Kelvin. Jego zadaniem ma być wyjaśnienie tajemniczych zdarzeń, do których doszło na orbicie. Wkrótce jednak on sam zaczyna doznawać halucynacji, które okazują się być bardziej realne niż rzeczywistość...

Obsada:

Pełna obsada

Psychologiczny profil postaci nie jest dla mnie całkiem jasny. Kelvin nie wygląda na osobę, która tak łatwo rezygnuje z podejścia naukowego. Solaris jest filmem budzącym pewną fascynację i z klimatem, jeśli tylko komuś nie przeszkadza leniwe tempo (można potrenować na "Odysei kosmicznej") i rezygnacja z akcji na rzecz rozważań filozoficzno-moralnych. Zatem trudno, ale warto.

Zdjęcia pierwsza klasa, ale drugi raz bym nie dał rady obejrzeć. Dłużyzny są naprawdę długie.

To rzeczywiście podróż w czasie, tyle że wstecz - poza wiek XX. W efekcie połączenie Czechowa z Lemem nie wypada przekonująco. Przaśność ruskiego SF z lat 70-tych na pewno nie jest atutem filmu.

Przaśność nigdy nie jest atutem w SF, nie tylko ruskim :)

Swoją drogą prawdopodobnie żaden film SF z lat 70 nie wygląda dziś przyzwoicie. No może jeden "Obcy". Ten gatunek starzeje się jakoś bardzo szybko.

Ale widziałem niedawno debiut Lucasa z 71 "THX" i muszę Ci powiedzieć, że skromna wizja plastyczna w tym wypadku daje pozytywny efekt.

O, to ciekawe. Dodaję do wishlisty :)

Dla mnie nawet Metropolis wygląda przyzwoicie :)

Dla mnie nawet bardziej niż przyzwoicie, ale mam w pamięci stare Cronenbergi i Carpentery, nie mówiąc już o traszowatym SF w rodzaju "Total recall", na którym dzisiaj można zrywać boki ze śmiechu. ;)

No właśnie - nawet w kinie niemym można było stworzyć sugestywną wizję świata przyszłości. Nie wiem czy się zgodzisz, ale Tarkowski w "Solaris" nawet tego nie próbował. Wg mnie to podstawowy zarzut wobec tego filmu.

Wydaje mi się, że Tarkowski nie był zainteresowany przedstawianiem swojej lub lemowskiej wizji przyszłości, bardziej interesowały go rozważania filozoficzne. Nie wiem, czy można to potraktować jako zarzut - taka była jego artystyczna koncepcja i już.

Bardziej denerwowała mnie nagła transformacja głównego bohatera, który od momentu pojawienia się żony przestaje racjonalnie myśleć i tylko wodzi za nią cielęcym wzrokiem. U Lema Kelvin cały czas usiłuje dowiedzieć się, co się dzieje.

Dla mnie podstawowy zarzut nie dotyczy efektów specjalnych, lecz filozofii. Głębokie rozważania Lema na temat istoty człowieczeństwa, czy możliwości kontaktu tu są strywializowane do dylematu, czy kochać żonę-ułudę, czy nie. Szkoda.

A ja zgodzę się z Wami obojgiem - otóż rozważania Lema zostały sprowadzone do dylematu, czy kochać żonę - ułudę, ale to przecież wcale nie tak mało z egzystencjalnego punktu widzenia. Natomiast osobny problem to aktorstwo i kreacje bohaterów , umówmy się nie najlepsze. Tylko Doktorze - mi nie chodziło o efekty, a o sugestywną wizję świata, która jest obecna u Lema. Zirytowało mnie , że Tarkowski nie spróbował się na serio z Solaris, bo reżyser tego kalibru mógłby podołać wizji pisarza.

No tak, zgoda.

Myślałem, że Lem przesadza krytykując w czambuł ten film, ale niestety miał rację. Tarkowski zmasakrował arcydzieło Lema. Wszystko co dobre w tym filmie pochodzi od Lema, a wszystko co złe od Tarkowskiego. I nawet świetne zdjęcia i piękna Hari Krisa nie pomogą.

O, to widzę że muszę w końcu przeczytać "Solaris". Z perspektywy widza naiwnego film mi się podobał.

Tarkowski pododawał mnóstwo jakichś dziwacznych wątków rodzinnych (których w książce w ogóle nie ma) i świetną wielowymiarową powieść (której centralnym punktem jest kwestia możliwości kontaktu i wyśmianie naiwnej ludzkiej wizji kosmosu) zamienił w jakiś pseudofilozoficzny bełkot o tym jak ważna jest miłość i rodzina (sic!). Pewnie też by mi się dużo bardziej podobało gdybym książki nie znał, bo sporo idei Lema w filmie jest, ale szczerze powiedziawszy to uważam, że ekranizacja Sodenberga jest lepsza. Może i wykorzystał tylko jeden wątek, ale przynajmniej nie dodawał swoich zbędnych interpretacji.

A książkę zdecydowanie warto przeczytać!

Dla mnie pseudofilozoficzny bełkot sprowadzał się raczej do pytania o człowieczeństwo - jak je postrzegamy i komu jesteśmy gotowi je przyznać. Wątki rodzinne (chatka na środku oceanu) jakoś zeszły na drugi plan.

Do książki już nawet podchodziłam, ale początek jest tak straszliwie nudny, że dałam spokój. Będę musiała się zmobilizować.

Zmobilizuj się. To arcydzieło światowej literatury. Nie pamiętam, żeby początek był nudny, być może... ale pamiętam że czytałem jednym tchem, a potem rzuciłem się na kolejne Lemy jak głodny na suchary.

Początek Solaris nudny!? Typowy, czyli ultraplastyczny i super-pobudzający wyobraźnię lemowski opis lotu i lądowania kapsuły z Kelvinem w środku to nuda? Moment lądowania i pierwsze spotkanie ze stacją, pełne tajemniczości i zagadek to nuda? Esme, pełna mobilizacja! ;)

Właśnie przeczytałam początek - przy okazji pożarłam spory kawałek reszty. Rzeczywiście smakowity, nie wiem o co mi chodziło. Ostatecznie byłam wtedy w podstawówce, ludzie w pewnym wieku są dziwni. ;)

no to wszystko jasne, ja co prawda w podstawówce czytałem Lema, ale dopiero po latach zorientowałem się że nie są to ksiązki stricte przygodowe ;)

Pytania o człowieczeństwo pochodzą od Lema. U Tarkowskiego mnie drażniło nie to, że za Lemem je powtarzał, tylko że zaczął narzucać własne odpowiedzi. Lem jest jak mądry profesor, który zadaje Ci pytania i podsuwa tropy, ale pozwala samodzielnie myśleć (choć masz zawsze świadomość, że Lem jest o dwie długości przed Tobą). Tarkowski jest jak ksiądz na kazaniu, które na te pytania zna odpowiedź.

Poczułam się zbesztana i przeczytałam. Bardzo dobra książka. Ale film też dobry, tylko że mniej lemowski a bardziej tarkowski.

Może jakby Tarkowski nie nazwał filmu "Solaris" to by mnie to mniej irytowało, a tak jednak trudno było oprzeć się porównaniom z książką. I wciąż uważam za zupełnie zbędne te sceny rodzinne, ze szczególnym uwzględnieniem powrotu do ojca i padnięcia przed nim na kolana. A dlaczego ta scena była w środku oceanu, to już zupełnie nie rozumiem i nie mów mi tylko proszę, że to niby ocean miał odtworzyć w ten sposób marzenia głównego bohatera... Za samą tę scenę odjąłem jedną gwiazdkę.

No dobrze, nie powiem :) W zasadzie ta scena nie zmieniła wiele - u Lema ocean wykazuje przecież umiejętność "papugowania" zawartości ludzkiego umysłu (vide sprawozdanie pilota o utworzonym z piany ogrodzie). Nie świadczy to bynajmniej o jakimś porozumieniu między nim a ludźmi, więc sens powieści (jeden z wielu) zostaje zachowany. Ale faktycznie, nie wydaje mi się, żeby to było jakoś szczególnie potrzebne, poza jednym - ujęcia roślin falujących na wodzie są genialne.

Co może bardziej odbiega od książki to całkowita akceptacja przez Kelvina drugiej kopii swojego "gościa". W powieści męczył się z tym straszliwie, a tutaj wygląda, jakby uznał ją po prostu za swoją żonę i koniec. Nie ma również mowy o ewolucji "gościa" i wykształceniu przezeń własnej osobowości. Cały konflikt ogranicza się do tego, czy powinno się traktować Harey jak człowieka, czy nie - a to mało. Itd itp. Boję się za dużo pisać, bo widzę, że irytuje Cię ten temat ;)

Bez przesady, że irytuje :) To jest dla mnie tylko potwierdzenie, że wybitnych książek nie powinno się filmować. Notabene wczoraj oglądałem "Dziecko wojny" Tarkowskiego, które mi się dużo bardziej podobało. Też powstało na podstawie książki. Sam Tarkowski stwierdził, że książka była słaba, ale że zauważył, że źle napisane sceny dużo łatwiej przenosi mu się na ekran. Coś w tym jest :)

Wybitne książki jak najbardziej się powinno filmować, ale umiejętnie (Ojciec chrzestny, Władca pierścieni, Lot nad kukułczym gniazdem).

To zależy od książki. W przypadku tych które wymieniasz istotna była "fabuła", więc przeniesienie ich na ekran miało sens. Ale książki, w przypadku których kluczowy jest język, i/lub rozważania filozoficzne są raczej mało "ekranizowalne". Że wymienię tylko kilku pisarzy: Hesse, Gombrowicz, Dostojewski, Vonnegut. Nawet jeśli powstają jakieś ekranizacje ich książek to jak dla mnie nie mają one za wielkiego sensu.

Bosze, Doktorze nie przypominaj. "Śniadanie mistrzów" to była jakaś masakra.

Bosze, Doktorze nie przypominaj. "Śniadanie mistrzów" to była jakaś masakra.

To chyba mój ulubiony Vonnegut i cholernie szkoda, że zmarnowano ekranizację. Ale faktycznie nie wyobrażam sobie jak miałaby ona wyglądać, bo większość żartów wynikało ze stylu pisania, a nie z samej fabuły (jeśli można w ogóle mówić o fabule w tym przypadku - to raczej jakiś zarys niby-akcji, który posłużył za szkielet na którym oparte zostały dywagacje i filozofowanie na temat wszechświata).

Ale książki, w przypadku których kluczowy jest język, i/lub rozważania filozoficzne są raczej mało "ekranizowalne".

Dwa kontrprzykłady tej tezy:
- Mechaniczna pomarańcza
- Wojna polsko-ruska

Ale do tego potrzeba genialnego lub szalonego reżysera z wizją.

Tylko że jeśli chodzi o "Wojnę polsko-ruską" to ani książka ani film nie są wybitne. W każdym razie moim zdaniem :)

Muszę obejrzeć, nie załapałam się na "Dziecko" na Sputniku i pluję sobie w brodę.

Przypomniało mi się dlaczego w dzieciństwie nie włączaliśmy telewizora jak miał lecieć "Ruski film". Dłużyzny mają tu chyba zastąpić brak pomysłu na akcję dającą do myślenia.

Konfrontacja Tarkowskiego z prozą Lema. Powstał obraz oryginalny, z fantastycznymi zdjęciami, ale nie dla widzów głodnych szybkiej akcji w kosmosie.

Nie wiem, czego Lem nie lubił w tym filmie. Dłużyzn nie ma, jest za to dużo książkowych rozważań filozoficznych, w sumie wiernych książce. Efekty tragiczne, ale jak się na nie przymknie oko, to film jest wręcz świetny (no i ma się świadomość, że tego filmu nie ogląda się dla efektów). Wersja Tarkowskiego jednak lepsza niż Soderbergha, ale one są w ogóle niepodobne. Tarkowski to obyczajówka filozoficzna, gdzie kosmos jest tylko sztafażem, a Soderbergh to sf bez (prawie) żadnej głębszej myśli. Film Tarkowskiego ma specyficzny klimat, albo się w niego od razu wchodzi bez reszty, albo się ktoś będzie nudził, zwłaszcza jeśli się spodziewał efekciarskiego sf.

Ja już raz go zaczęłam oglądać i też b. mi się podobał. Może teraz spróbuję dla odmiany w kinie. :D Twoja recenzja baaardzo zachęcająca.

WijElitarnegoKorpusu
psubrat
Pcedrate
Danielito
salander
fender
nikanika
Culuc
NarisAtaris
tlehi